– Co cię rozbawiło? – spytał Archimedes.
– Pomyślałam sobie, że pewnie poszli obudzić kucharkę.
– Armand jest kucharką.
– Myślałam, że jest kelnerem.
– Jest i kelnerem, i kucharzem.
Lizzi nauczyła się już rozpoznawać subtelne zmiany na jego zawsze poważnej twarzy. Uśmiech, skrywający się wśród zmarszczek wokół czarnych oczu. Wyraz oczekiwania, kiedy spokojnie siedział i czatował na głupstwa, które ona powie. Chwilami przywodził jej na myśl lwa drzemiącego gdzieś daleko na pustyni. Musiała sobie przypominać, że słyszy każdy szmer i w każdej chwili gotów jest dopaść swojej ofiary. Wiedziała, że lubi jej towarzystwo, jej niezręczność, naiwność. Te właśnie cechy, które zawsze przeszkadzały Lizzi w kontaktach z mężczyznami. Pociągało go jej duże ciało i to sprawiło, że zaczęła też dostrzegać jego walory. To prawda, miała duże stopy, ale za to ładne kostki i wąskie biodra. Krótkie kręcone włosy podkreślały z wdziękiem okrągły zarys czaszki. Lizzi miała teraz na sobie szarą wełnianą spódnicę, którą kupiła w „Jacqueline International” za pieniądze z premii. Nie wkładała spódnicy od dnia ślubu Hawacelet. Sprzedawczyni powiedziała, że ma ładną figurę i każde ubranie będzie na nią pasować, a Lizzi po raz pierwszy w to uwierzyła i nie pomyślała w głębi duszy: Ona na pewno mówi to każdemu.
Przyjrzała się sobie w sklepowym lustrze i to, co zobaczyła, spodobało się jej. Stała tam wysoka dziewczyna, nie za chuda i nie za gruba, o ładnych szerokich ustach. Jej odrobinę skośne orzechowe oczy niejedno już w życiu widziały, ale nie straciły jeszcze wyrazu ciekawości.
Armand przyniósł im dwa kieliszki. W każdym była słomka i czerwona wisienka wśród kostek lodu.
– Czy mam zamówić dla nas dwojga? – zaproponował Archimedes.
Lizzi skinęła głową. Piła toma collinsa i pozwoliła mężczyznom dyskutować nad zawartością menu.
– Co będzie z tobą? – spytała Archimedesa, kiedy Armand zniknął w kuchni.
– Tak wiele już przeszedłem w życiu, zniosę i to.
– Mówisz, jakbyś miał dwieście lat.
– Mam pięćdziesiąt.
– To dużo czy mało?
– A jak myślisz?
Lizzi nie mogła się powstrzymać. Pochyliła się i pocałowała go. Nie cofnął się. Stwierdziła, że jeśli on nie ma nic przeciwko całowaniu się w restauracji, to ona tym bardziej. Później odsunęła krzesło na koniec stołu, ponieważ nie była pewna, czy zdoła zachowywać się przyzwoicie, siedząc tak blisko niego. Archimedes uśmiechnął się łobuzersko, a Lizzi oznajmiła:
– Powinniśmy byli kupić kanapki i pojechać od razu na „Neptuna”.
Archimedes wybuchnął śmiechem, tym silnym i gwałtownym śmiechem, który rozbrzmiewał, ilekroć powiedziała coś zabawnego.
– Pytałaś mnie o coś. Chcesz usłyszeć odpowiedź?
– Tak, mój drogi.
– Nie do druku?
– Nie do druku.
– Wydział do spraw Przestępstw Gospodarczych chce mnie przedstawić jako światowej sławy oszusta milionera, króla szarej strefy w Beer Szewie. Przyznałem się, że złamałem prawo. Mam konta w bankach szwajcarskich i angielskich. Wywoziłem z Izraela znaczki i monety, nie prosząc o pozwolenie. Opowiedziałem im wszystko, co chcieli. Jak to się mówi, wyraziłem chęć współpracy. Na razie nie złożyli podania o przedłużenie mojego aresztu. Mój adwokat mówi, że prawie nie ma szansy, bym odzyskał pieniądze pożyczone Aleksandrze. Nie podpisaliśmy żadnej umowy, nie było świadków. Jedynym dowodem jest sam czek. Ale jeżeli będę się upierał, że to ja pożyczyłem jej sto tysięcy dolarów, dobiorą się do mnie ludzie z Sade Oznai. Będą próbowali udowodnić, że byłem jej nielegalnym wspólnikiem, i zażądają zwrotu zaginionej sumy. W każdym razie mój adwokat mówi, że należy siedzieć cicho, przyznać się do złamania prawa, zapłacić grzywny i podziękować.
– A jaka jest inna możliwość?
– Całkowite uniewinnienie, przynajmniej od ciebie. Co ty na to?
– Mogą cię zamknąć?
– Teoretycznie tak. Ale najprawdopodobniej tego nie zrobią. Chciałabyś, żeby mnie zamknęli? Wydaje ci się to romantyczne – ukochana skazańca?
– Nie. Żadne przestępstwo nie jest dla mnie romantyczne. Całe życie ciężko pracowałam na każdy grosz. Nie rozumiem, dlaczego ja mam płacić podatki, a inni nie. Poza tym nie jestem twoją ukochaną.
Miała nadzieję, że odpowie: „Chciałbym, żebyś nią była”, ale pojęła, że po jej umoralniającym przemówieniu nie będzie to takie łatwe. Ty i ta twoja niewyparzona gęba, Lizzi! – skarciła sama siebie. Kim ty jesteś, sędzią? Włożyłaś nową spódnicę, skropiłaś się Chanel nr 5, a teraz mówisz mu, że jest złodziejem. Pięknie, Lizzi!
Jedli żeberka jagnięce, brokuły, pieczone ziemniaczki i szpinak. W restauracji panowało ciężkie milczenie i Lizzi była pewna, że w całym Aszkelonie słychać, jak je. Kiedy napiła się wina, pomyślała, że mieszkańcy miasta są pewni, że zaczęto kopać nową studnię.
– Coś cię rozbawiło?
– Nie.
– Zrezygnujemy z deseru?
– Tak.
Już nauczeni doświadczeniem, zaczęli rozbierać się w momencie, kiedy zamknęli za sobą drzwi. Byli zupełnie nadzy, gdy dotarli do kajuty na dziobie. Jego skóra roztaczała znajomy zapach słońca i morza. Odzyskawszy świadomość, Lizzi miała obrzmiałe wargi i czuła na całym posiniaczonym ciele jego pocałunki.
Archimedes, pięćdziesięcioletni nagi mężczyzna, ze świeżym śladem ugryzienia na piersi, przyniósł z lodówki butelkę białego wina i dwa kieliszki. Pili, wpatrując się w siebie nawzajem, badając to, co jawne, i to, co ukryte.
– Co będzie, jeżeli pójdziesz do więzienia?
– Poczekasz na mnie?
– Tak.
– Zanim odzyskam wolność, zdążysz wyjść za mąż i urodzić czwórkę dzieci.
– Nie zamierzam wychodzić za mąż.
– Z zasady?
– Nie mam na to ochoty. Widzę, jak żyją moje siostry.
– Nie chcesz mieć dzieci?
– Nie aż tak.
– A jeśli się zakochasz?
– Jestem zakochana.
– Chcesz wyjść za mnie?
– Nie.
– A czego chcesz, Lizzi? Czego chcesz, Lizzi?
Oparła swoje długie nogi na szafce, pociągnęła łyk zimnego wina i popatrzyła na niego. Właśnie tego chciała naprawdę. I pracować, oczywiście. Z ręką na sercu? Najbardziej chciała dalej pracować.
***