Pani prokurator miała rację, że sędzinę Berger cechuje niezwykła intuicja. Na myśl o tym Lizzi aż zadrżała.
– Wyglądała groźnie – rzekła.
– Silni ludzie są groźni – potwierdził Benci. – Co z tą kawą?! – krzyknął w stronę kuchni.
Krzyk Benciego przyspieszył to, co od pewnego czasu działo się w głowie Lizzi. Zamknęła oczy i dała się unieść strumieniowi lawy, który porwał ją ze sobą, bezskutecznie szukającą punktu zaczepienia.
Kiedy się przebudziła, w pokoju panowała ciemność. W kuchni paliło się światło, szurały krzesła, słychać było stłumione głosy.
Po chwili Benci i Ilan zajrzeli do niej z wąskiego korytarza łączącego kuchnię z sypialnią. Pojawiła się też matka ze szczotką w ręku. Lizzi nigdy jeszcze nie widziała jej z pustymi rękami. Z pewnością wykorzystała swój pobyt u mnie, żeby wysprzątać szafki w kuchni – pomyślała.
– Która godzina? – zapytała i szybko dodała: – Mówcie po cichu.
– Piąta.
– Rano czy po południu?
– Po południu. Spałaś sześć godzin. Zapalić ci światło?
– Tak.
– Lepiej się czujesz?
Spróbowała poruszyć głową. Wulkan się uciszył i nawet mdłości nieco ustąpiły.
– Wydaje mi się, że tak.
– Jesteś głodna, Lizzi? – spytała matka.
– Tak.
– Lizzi, musimy już iść – powiedział Ilan. – Narada rodzinna.
Uśmiechnął się i Lizzi znów pomyślała, jakim cudem Georgette mogła woleć Benciego. Kiedy Ilan się uśmiechał, jego twarz przybierała niewinny wyraz, który podbijał wszystkie serca.
– Idźcie, idźcie – powiedziała matka.
– W jakiej sprawie macie naradę?
– Spółdzielnia zaproponowała, żebyśmy wykupili na własność nasze mieszkania. Myślę, że stać nas na to. Warunki są w miarę dogodne.
– Och! – zawołała Lizzi.
– Co się stało?
– O mało nie zapomniałam! Benci, nie zabij mnie. Dahan i Szibolet, nasza sekretarka, zapisują w specjalnym zeszycie wszystkie zamówione ogłoszenia. Jest tam też ogłoszenie Aleksandry Hornsztyk o sprzedaży domu w Omerze, sześć pokoi i basen. Ukazało się tylko raz. Jakiś mężczyzna zadzwonił i polecił je zdjąć. Porozmawiaj o tym z Dahanem.
– Gdzie jest ten zeszyt?
– Dahan obiecał mi, że zaniesie go do sejfu w swoim banku.
– Jesteś bystrzejsza, niż na to wyglądasz, Lizzi.
– Ty też, Benci.
– Jeśli cię wyrzucą z gazety, przyjdź do nas.
– Jeśli cię wyrzucą z policji, przyjdź do nas.
– Ona wyzdrowiała.
Kiedy Benci i Ilan poszli, mama przyniosła Lizzi tacę zjedzeniem i postawiła ją na łóżku.
– Dlaczego mieliby wyrzucić cię z gazety? – zapytała urażonym tonem. – Napisali, że jesteś bohaterką.
– Kto tak napisał?
Matka podeszła do toaletki i podała Lizzi wczorajszy numer „Czasu”. Na pierwszej stronie widniała jej fotografia, a wyżej wydrukowane słowa: MIEJSCOWA BOHATERKA. Pod nimi było napisane: „Sędzia zaatakował dziennikarkę”. Autor: Doron Cement. Więcej nie przeczytała. Mimo protestów matki usiadła na łóżku, wzięła telefon i wykręciła numer redakcji w Tel Awiwie. Arielego nie było w biurze. Kiedy zadzwoniła do domu, dziecięcy głos powiedział, że tata jest na obiedzie u ambasadora Szwecji, i spytał, czy można coś przekazać. Lizzi miała ogromną ochotę coś przekazać. „Mówi Lizzi Badihi, a ty jesteś świnią, Gedalio Arieli”. Zmieniła jednak zdanie, bo w końcu co dziecko jest winne. Rzuciła słuchawkę i zadzwoniła do Dahana. Był zachwycony, słysząc głos Lizzi, i dał temu wyraz w okrzykach, które o mało nie rozsadziły jej czaszki.
– Cement został? – zapytała.
Dahan nawet nie usłyszał pytania, pochłonięty zachwytami nad odwagą Lizzi. Co nas w ogóle obchodzi jakiś Cement w tej wielkiej chwili?
– Lizzi, jesteśmy najlepsi! – krzyknął jej do ucha. – Nawet „Dziennik Południa” musiał przełknąć żabę i napisać o twoim bohaterskim wyczynie. Beni Adulam poświęcił ci całą stronę.
– Czy Cement został? – zapytała znowu Lizzi.
– Zostanie, dopóki nie wyzdrowiejesz.
– Kto tak powiedział?
– Arieli. I dostałaś premię, Lizzi. Pół pensji.
– Jesteś pewien, że Cement wróci do Tel Awiwu, jak wyzdrowieję?
– Tak. Pytałem go o adres, telefon i tym podobne, a on powiedział, że nie zostaje.
– Dahan?
– Co takiego?
– Jesteś skurwysyn.
– Dziękuję. Kiedy wracasz do pracy?
– Jutro.
– Lizzi!
– Powiedz mu, że wracam jutro i żeby się stąd wyniósł, zanim pokażę się w redakcji.
– Jesteś sama w domu?
– Z mamą.
– Daj mi ją na chwilę.
Lizzi rzuciła słuchawkę. Gdy telefon zadzwonił, położyła na nim rękę, ale go nie odebrała.
– Obiad stygnie – powiedziała matka.
Na widok uśmiechniętej Lizzi w jej oczach wezbrały łzy. Nadal chciała rozpieszczać swoją małą córeczkę, wspomagać ją dobrą radą, ale nie wiedziała, jak się do niej zwracać. Ta silna dziewczyna zwykła chadzać własnymi drogami. Niczym emerytowany kapitan statku handlowego, zagubiony na lądzie. Niech no ktoś mu spróbuje wytłumaczyć, że większość ludzi nie żyje na morzu.
– Nie możesz iść jutro do pracy, Lizzi – oznajmiła matka, gdy odniosła już tacę do kuchni.
– Mogę.
– Lekarz powiedział: tydzień odpoczynku.
– Niech sam leży przez tydzień.
– Czemu tak ci pilno?
Dzwonek u drzwi zadźwięczał, zanim Lizzi zdążyła wytłumaczyć, co jej grozi ze strony Cementa.
– Nie otwieraj – powiedziała.
Dzwonek zabrzęczał jeszcze kilka razy. Zza drzwi dobiegł dźwięczny kontralt Klary:
– Lizzi, to my!
– Otwórz, mamo – poprosiła Lizzi.
Do sypialni weszły trzy osoby. Klara, Jakow i Archimedes Lewi. Ten ostatni miał niewzruszony wyraz twarzy, ale Lizzi zauważyła iskierki śmiechu czające się w jego oczach. Klara trzymała w ręku niewielkie pudełko owinięte w ozdobny papier i przewiązane kolorowymi wstążeczkami. Bez wątpienia Chanel nr 5, bez którego żadna prawdziwa kobieta nie może się obejść. Jakow trzymał bukiet kwiatów, prawie tej samej wielkości co on sam. Archimedes przywiózł ich swoim samochodem. Lizzi wiedziała, że przejażdżka luksusowym citroenem oraz wizyta u siostrzenicy, która złapała sędziego mordercę, na zawsze znajdą miejsce w ich osobistej mitologii. Razem z Gilbertem i Sullivanem oraz Operą Królewską w Aleksandrii.
Armand Zilberman był pierwszym człowiekiem, który nie powiedział: „To ty jesteś tą dziewczyną, która złapała mordercę?” Lizzi była mu za to tak wdzięczna, że miała ochotę go ucałować. Wersje wydarzeń zmieniały się z dnia na dzień: sędzia zaatakował ją nożem rzeźnickim, rzucił się na nią z krzesłem, groził kałasznikowem i oblał kwasem solnym. Wszystko zależało od bogactwa wyobraźni pytającego lub jego sąsiadki. Na końcu każdej historyjki jednakże Czerwony Kapturek pokonywał złego wilka i zakuwał go w kajdanki. Lizzi nie zaprzeczała niczemu, co słyszała. Znudziło jej się. Chcą mieć miejscową bohaterkę, będą ją mieli, na zdrowie!
– Podać toma collinsa, panie Lewi? – zapytał Armand.
– Co ty na to? – zwrócił się do niej Archimedes.
– Tak, poproszę.
Tom Collins, Dick Collins, Harry Collins… Przecież on dobrze wie, że nie mam o tym pojęcia – pomyślała Lizzi.
Restauracja „Escopie” była pusta, tak jak poprzednim razem. Lizzi zastanawiała się, jak właścicielowi udaje się ją utrzymać. Siedzieli przy narożnym stoliku, skąd nie mogli zobaczyć drzwi do kuchni ani drzwi wejściowych. Był to, jak widać, stały stolik Archimedesa. Ciekawe, czy przyprowadza tutaj wszystkie swoje dziewczyny. Z wnętrza restauracji, prawdopodobnie z kuchni, dobiegały hałasy. Może budzą kucharkę?
Читать дальше