Kiedy ściana była już znowu czysta, Lizzi zrobiła dla wszystkich kawę po turecku i opowiedziała o konferencji prasowej z ekologami.
– Gilbert i Sullivan nigdy nie chcieli naśladować natury. Natura to natura, a sztuka to sztuka – powiedziała Klara. – Puccini chciał naśladować rzeczywistość, ale gdzie Madame Butterfly do Mikado?
Lizzi nie miała pojęcia, gdzie Madame Butterfly do Mikado, i jej milczenie najwyraźniej utwierdziło Klarę i Jakowa w ich przekonaniu. Wymienili ostrożne uśmiechy.
– A nawet do Turandot – powiedział Jakow.
– W orkiestrze naszej opery – powiedziała Klara – był szkocki perkusista, który uważał, że światem rządzą dwie grupy stworzeń: ludzie i mrówki. Ludzie nad ziemią, a mrówki pod ziemią. Mrówki, tak jak ludzie, mają własne państwa, rządy, królów i armie, i kiedy my żyjemy sobie spokojnie na ziemi, one pod ziemią planują nas podbić. Nie chcieliśmy wysłuchiwać tych bzdur, więc pewnego wieczoru, na premierze Turandot, napuścił do sali masę mrówek i trzeba było odwołać przedstawienie. „Teraz mi wierzycie?” – pytał. Łaził od człowieka do człowieka i pytał: „Teraz mi wierzycie?”
– Pochodził z rodziny wojskowych i marynarzy. Opera zawróciła mu w głowie – dokończył Jakow. – Ponad miesiąc szukali nowego perkusisty.
Klara roześmiała się. Z jej gardła wydobył się dźwięk podobny trochę do tego, który wydaje pompka rowerowa.
– Byłaś u lekarza? – zapytała Lizzi.
– Po co?
– Ręka. Oko.
– Klara nie lubi lekarzy – powiedział Jakow.
– Powinna dać się zbadać.
– Jesteś kochaną dziewczyną, Lizzi – rozczulił się Jakow.
Dopiero kiedy się pożegnała i wyszła na ulicę, pomyślała, że jest jakiś związek między napisem na ścianie a ich lękiem przed lekarzami. Nigdy nie myślała o nich jako o takich. Odkąd pamiętała, byli ciotką Klarą i wujem Jakowem. Matka wychowała ją w szacunku dla nich. Kochała swojego brata, kiedy nazywał się Menasze, i nie widziała żadnego powodu, żeby przestać go kochać, gdy zmienił się w Klarę i ożenił z Jakowem.
Lizzi weszła do gmachu sądów pewnym krokiem.
– Do sędziego Hornsztyka – powiedziała strażnikowi – jestem umówiona.
Na drugim piętrze, idąc wzdłuż korytarza, zobaczyła wychodzącą z pokoju kobietę w czarnej todze, ze stosem urzędowych teczek w rękach. Miała szpakowate włosy i twarz bez makijażu. Lizzi stanęła nieruchomo i czekała. Nie miała najmniejszych wątpliwości, kto się do niej zbliża: ta pani!
– Sędzia Taana Berger? – zapytała.
– Nie mogę teraz rozmawiać.
– Lizzi Badihi, „Czas Południa”, mam tylko jedno pytanie.
– Proszę się zwrócić do rzecznika sądu.
– To pani zaniosła czeki sędziego Hornsztyka w niedzielę rano do banku?
Taana Berger wyminęła ją, jakby Lizzi była powietrzem. Ani jeden mięsień nie drgnął w jej twarzy. Szła z oczami utkwionymi w poręcz schodów. Lizzi zastanowiła się, czy za nią pobiec, lecz stwierdziła, że naraziłaby się na kłopoty. Taana Berger wyglądała na twardą i nieco groźną kobietę. Hornsztyk wiedział, że jego koleżanka z pokoju będzie na rozprawie, i dlatego umówił się z Lizzi na drugą.
Zapukała do drzwi. Minęło kilka sekund, zanim usłyszała stłumione „wejść” i otworzyła drzwi. Hornsztyk siedział, zagłębiony w lekturze dokumentów z teczki, która leżała przed nim na biurku, i skinął Lizzi, żeby usiadła.
Czekając, aż sędzia skończy, rozejrzała się po pokoju. Na wieszaku wisiał płaszcz w kolorze khaki i czarny parasol. Czarna aktówka stała na podłodze obok biurka sędziny. Są tysiące takich płaszczy i teczek – pomyślała Lizzi – ale mimo wszystko! Intuicja mówiła jej, że Taana Berger była tą panią, która wpłaciła pieniądze Archimedesa na konto Pinchasa Hornsztyka. Dlaczego? Czyżby działali razem od początku? Czy była w nim zakochana? Czy zmusił ją w jakiś sposób? Miał w tym duże doświadczenie, jeszcze z początków swej kariery w kancelarii „Adler, Abraham i Brill”, kiedy to szantażował handlarza winami.
– Byłeś wtedy biedny? – zapytała Lizzi.
– Słucham?
Wyglądał na zdziwionego. Lizzi sama się zdziwiła, słysząc pytanie, które zadała.
– Kiedy zacząłeś zajmować się prawem.
– Tak?
– Byłeś młodym, zdolnym i biednym adwokatem?
Hornsztyk popatrzył na nią tak, jak patrzy na swoich uczniów profesor odchodzący na emeryturę. Taki, co wszystko już widział i słyszał, był bardzo zmęczony i bardzo cierpliwy i starał się zebrać siły, aby przepracować jeszcze ten jeden, ostatni rok, a potem w końcu usiąść i napisać książkę o wędrówkach rabina z Raryzbony. Wtedy pokaże tym wszystkim małym łobuzom, którzy uczyli się w jego klasach, przylepiali pod ławkami gumę do żucia, puszczali papierowe samolociki i ściągali na klasówkach, z kim mają do czynienia. Zapominasz się – upomniała siebie Lizzi. To prawda, że ma niewinne spojrzenie, ale przecież nie aż tak.
– Przepraszam cię na chwilę – powiedział Hornsztyk i wrócił do studiowania swojej teczki. Podpisał jakiś papier, zszył go, przedziurkował i włożył do segregatora. Potem wstał z miejsca, zbliżył się do drzwi i przekręcił klucz w zamku. No cóż – pomyślała Lizzi – on tylko zamknął drzwi, co w końcu mógłby mi zrobić? Postanowiła nic nie mówić. Pan sędzia sam ją zaprosił, niech więc pierwszy raczy otworzyć usta i przemówić.
– Zamierzam wystąpić do Kolegium Dziennikarskiego i wnieść skargę na ciebie i twoją gazetę z powodu artykułu, który się dzisiaj ukazał. – Jego głos jednak przypominał głos starego nauczyciela, który odchodzi na emeryturę.
– Dlaczego?
– Zniesławiliście moją świętej pamięci małżonkę. Ona nie może już się obronić. Ale ja mogę. Zasugerowałaś, że moja świętej pamięci żona ukradła pieniądze należące do kibucu Sade Oznaja, żeby inwestować w szarej strefie. Opisałaś ją jako bezwzględną i chciwą osobę, która nie cofnie się przed niczym, aby tylko więcej zarobić. Zraniłaś moje dzieci i mnie, sugerując, że moja żona zamierzała nas opuścić dla młodego kochanka. Zraniłaś je także, gdy napisałaś, że tonęła w długach i jest winna sto tysięcy dolarów Archimedesowi Lewiemu. Jeśli dobrze rozumiem, wszystkie te informacje pochodzą właśnie od niego. Etyka dziennikarska nakazuje, abyś zwróciła się do mnie i poprosiła o opinię na temat tych oszczerstw. Nie zrobiłaś tego, bo obawiałaś się, że wszystkiemu zaprzeczę i nie będziecie mieli tego tak zwanego ekskluzywnego wywiadu. Sensacja okazała się ważniejsza od prawdy. To, że zniesławiasz rodzinę, która przechodzi teraz ciężki okres, najwyraźniej w ogóle cię nie obchodziło.
– Pozwij mnie do sądu.
– Zrobiłbym to chętnie. Niestety, nasze prawo nie chroni tych, którzy przenieśli się na tamten świat.
Jego oczy utkwione były w ścianę nad jej głową. Głos drżał mu ze zdenerwowania, ale twarz pozostała nieprzenikniona. Wyglądał, jakby deklamował czyjąś kwestię. Lizzi miała nieprzyjemne uczucie, że coś jej się wymyka. Coś, czego nie może pojąć. Coś, co ma przed oczami albo w zasięgu ręki, i wystarczyłby tylko mały wysiłek, aby odgadnąć, co to takiego.
Hornsztyk rozpiął guziki swetra i zaczął chodzić po pokoju. Wyglądał na wzburzonego. Podszedł do okna i zaczerpnął pełną piersią chłodnego powietrza. Wiatr przewrócił kosz na papiery. Lizzi nachyliła się, zgarnęła do środka jego zawartość i ukryła pod biurkiem, gdzie wiatr nie miał dostępu. Dobrze, że nie zdjęłam płaszcza – pomyślała.
Читать дальше