– Wypłynąć moglibyśmy tylko z Tel Awiwu. Trzeba przejść przez Straż Graniczną i urząd celny.
– Nie myślałam o zagranicy.
– Usiądź. Zrobię dla nas martini. Za chwilę będziemy mieli też lód.
Barek był pełen rozmaitych butelek. Archimedes umył i wytarł dwa kieliszki, po czym przygotował martini z oliwką.
– Chcesz kawałek cytryny?
– Do czego?
Archimedes znowu się roześmiał. Włożył maleńki skrawek cytryny ze skórką do jej kieliszka. Potem otworzył kosz i wyjął z niego wędzonego łososia, razowy chleb, masło, cztery czerwone pomidory i butelkę pinot chardonnay. Powiedział, że ma jeszcze cztery takie butelki. Dwa lata temu pewien Francuz przysłał mu w podzięce całą skrzynkę, kiedy Archimedes zdobył dla niego brakujący do serii znaczek.
Lizzi pociągnęła łyczek martini i obserwowała Archimedesa nakrywającego stolik. Miał piękne ręce o wąskich dłoniach, długich i silnych palcach, szczupłych przegubach. Ręce filatelisty – pomyślała.
– Jesteś głodna? – zapytał.
– Bardzo. Dużo żeglujesz?
– Gdyby to tylko ode mnie zależało, chętnie żeglowałbym co tydzień. Mój towarzysz nie zawsze jest wolny. Płynęłaś kiedyś jachtem?
– W prezencie z okazji bat micwy mama wzięła mnie i moje siostry, Georgette i Hawacelet, na wycieczkę do Tel Awiwu. Wybrałyśmy się wtedy w rejs statkiem spacerowym z plaży Hilton do Jaffy. Wszystkie przez cały czas wymiotowałyśmy. Następnego dnia dowiedziałyśmy się, że był to najbardziej burzliwy dzień w Tel Awiwie od pięćdziesięciu lat. Ot, zwykłe szczęście rodziny Badihi. Dokąd zazwyczaj pływacie?
– Na Cypr, na Rodos. Ostatnim razem zabraliśmy jeszcze jednego kolegę i dotarliśmy aż do Jugosławii. Ich żony poleciały samolotem i czekały na nas w Dubrowniku. Zwiedzaliśmy Jugosławię przez cztery dni. Potem one znowu wsiadły do samolotu, a my wróciliśmy jachtem. Taki rejs to nieustanna praca. Ciągle czyścisz, smarujesz, malujesz, dokręcasz i wymieniasz. Albo się to lubi, albo nie.
– Byłeś kiedyś żonaty?
– Kiedyś byłem. Moja była żona mieszka teraz w Hajfie, wyszła za lekarza. Ma dwóch synów. Spotykamy się raz na kilka lat, dwoje zupełnie obcych sobie ludzi.
– Czemu się rozstaliście?
– Życie wtedy było ciężkie. Byliśmy nowymi imigrantami bez grosza przy duszy. Oboje pochodziliśmy z zamożnych i szanowanych rodzin, a tu nagle znaleźliśmy się w tej dziurze, w Beer Szewie. Kłóciliśmy się stale, nawet nie pamiętam już o co. Prawdopodobnie o pieniądze. O co ludzie mogą się kłócić?
– O zdradę, zazdrość, dominację. Ale to nieważne, jeśli się kochają. Widocznie nie kochaliście się.
– Widocznie.
– Moje siostry zamieniły się mężami.
– Wiem o tym. Kto w Beer Szewie by nie wiedział? Czy teraz są szczęśliwsze?
– Myślę, że tak. Nie wiem. Można coś takiego wiedzieć?
– Możesz wiedzieć tylko to, co same ci opowiadają. A i temu nie powinno się ostatecznie ufać. Nieszczęśliwe małżeństwo to porażka. Ludzie niechętnie przyznają się do porażek. Na świecie jest bardzo niewiele udanych małżeństw.
– To dlatego nie ożeniłeś się po raz drugi?
– Samotność mnie nie przeraża. Nauczyłem się żyć sam ze sobą.
– Ja też.
– Tak myślałem.
Archimedes uśmiechnął się i nałożył jedzenie. Lizzi słuchała go, smakując łososia. Zastanawiała się przy tym, co się stanie później, kiedy skończą jeść i on będzie ją pieścił w trójkątnej kabinie na dziobie, bo z pewnością do tego dojdzie. Wiedział, dlaczego tu się znalazła, i ona też wiedziała. Nie wiedział tylko, że ona nie ma pojęcia, co się robi w łóżku. Ma już co prawda trzydzieści lat i nie jest dziewicą, ale nic nie wie. Jeśli się odważy i mu o tym powie, nie uwierzy jej. Postanowiła więc zyskać trochę na czasie, przeciągając rozmowę. Zachowuję się jak głupia nastolatka – pomyślała.
– Poznałeś Aleksandrę Hornsztyk, jak byłeś już rozwiedziony?
– Tak. Poznałem ją, gdy ukończyła Technion i wróciła do Beer Szewy jako inżynier budownictwa. Była inteligentna i ambitna. Pogodzona z piętnem, jakie odcisnęła na niej rodzina Lubiczów, rozumiała, że pozycja społeczna otworzy jej wiele drzwi do świata biznesu. Dzięki mnie mogła nabyć większej pewności siebie.
– Przypuszczam, że musiałeś mieć też inne zalety. – Tym razem to Lizzi się uśmiechnęła. Próbowała sobie wyobrazić, jak wyglądał dwadzieścia lat temu. Czy był podrywaczem, czy przeciwnie – to kobiety się za nim uganiały? – Szukała pieniędzy?
– A kto ich nie szuka?
– Ja.
– Wszyscy gonimy za pieniędzmi, Lizzi. Jedni z nas chcą mieć na buty dla dziecka albo na chleb, inni na prywatny samolot, kolejną firmę albo bank. Pieniądze to jedyny motor napędzający ludzkość.
– Wierzysz w to?
– Tylko w to.
– Są rzeczy, których nie możesz kupić.
– Na przykład?
– Młodość. Uroda. Inteligencja. Miłość.
– Można kupić ich namiastki.
– Jak Jackie Danzig?
– Też. A wracając do wcześniejszego pytania – tak, Aleksandra Hornsztyk pragnęła pieniędzy, nie mniej i nie bardziej niż inni ludzie interesu. Przyzwyczaiła się do wygodnego życia i do znaczenia, jakie zapewniają pieniądze. Dyrektorzy banków, wielkich firm, a nawet kibucnicy, woleli robić interesy z kimś śmiałym i przedsiębiorczym. Ludzie odpowiedzialni sprawdzają zawsze „tło” człowieka czy firmy, z którą zamierzają wejść w układy. Aleks o tym wiedziała i potrafiła zadbać, aby wyniki takiego śledztwa były zadowalające. Mówiąc jej słowami: zawsze starała się mieć o szekla więcej, niż jej potrzeba. Do ostatniej chwili go miała. Nie zapomniała, że ojciec wydał ją za Hornsztyka, bo popadł w kłopoty. Wiem, co myślisz. Że mogła odmówić. Ale nie odmówiła. Nie odmówiła, ale i nie wybaczyła. Ani ojcu, ani mężowi. Stała się kobietą cyniczną, która wierzy jedynie w pieniądze.
Lizzi zamyśliła się nad jego słowami. Czy Archimedes Lewi także wierzył jedynie w pieniądze. A ona? Czy oczarowałby ją, gdyby był biedny? Gdyby nie miał tej marynarki, citroena, wędzonego łososia, jachtu, martini z oliwką i tego stylu bycia, mówiącego, że wszystko leży w zasięgu jego ręki. Skoro jednak jest aż tak wyrafinowany, czego właściwie chce od niej? Nie jest ani ładna, ani sławna, ani bogata. Czego w niej szuka? Seksu? Trzeba oddać sprawiedliwość faktom – powiedziała sobie w duchu. Seks w naszych czasach to nie rzadki znaczek, którego szuka się z lupą po całym świecie. Ty, moja droga, masz swoje zalety, ale seksbombą niewątpliwie nie jesteś. Widocznie jednak działa tu owa tajemnicza „chemia”, której nikt jeszcze nie zbadał, i to ona obezwładnia teraz jej ciało, a może także i jego? Lizzi, Lizzi, uspokój się, dopij resztkę pinot chardonnay, oprzyj nogi o burtę i pozwól Archimedesowi, człowiekowi światowemu, znaleźć drogę do przystani.
W okrągłym bulaju kabiny na dziobie widać było gwiazdkę. Koja była wystarczająco szeroka, aby Lizzi zdołała nauczyć się wszystkiego o tym, co łączy mężczyzn i kobiety, zamieniając ich w jedno ciało, które nie wstydzi się niczego. Po raz pierwszy nie wstydziła się swoich wielkich piersi, płaskich stóp i zaokrąglonego brzucha. Przyjemność wypełniała całe jej ciało, od stóp do głowy. Czuła się piękna i wyjątkowa jak egzotyczny owoc odkryty na pustyni. Wybuch rozkoszy był tak silny, że dopiero później pomyślała o mężczyźnie, który go spowodował.
Archimedes leżał z zamkniętymi oczami, ale wiedziała, że nie śpi. Delikatnie pogładziła jednym palcem jego powieki, fioletowe cienie pod oczami, niewielkie zagłębienie nad górną wargą, bruzdy w kącikach ust. Wdychała jego oddech, ciepło rozchodzące się w szczelinie między ich wargami, błagając go bez słowa, aby otworzył oczy i znowu wziął ją w ramiona. Była gotowa zrobić wszystko, o co ją poprosi. Była jego, duszą i ciałem. Zwłaszcza ciałem. Mowa, zwykle tak elastyczna i prężna, tym razem ją zawiodła. Lizzi w żaden sposób nie potrafiła opisać rozmiarów własnego pożądania i jego spełnienia.
Читать дальше