– Teraz jedziesz do domu, Lizzi.
– To wolny kraj – sprzeciwiła się. – Jestem gościem Szibolet. Teraz idziemy do pokoju Jeffreya i Dalii, którzy pojechali na koncert do Kiriat Gat. – Lepiej niech się z tym pogodzi. – A co wy tutaj robicie?
– Zbyt często się na ciebie ostatnio natykam.
– W takim razie warto, żebyś ze mną współpracował, Bencijonie Koresz.
– Nie rozśmieszaj mnie.
Role się zamieniły. Tym razem to Lizzi chwyciła za ramię Szibolet i pociągnęła ją wzdłuż ścieżki. Kiedy oddaliły się od Benciego i jego towarzyszy, powiedziała:
– Zaprowadź mnie do Idona Gabrielowa. Szybko. Zanim porozmawia z nim policja.
Szibolet poprowadziła Lizzi między domami. Przechodziły przez trawniki, klucząc wśród młynków wodnych, rodziców bawiących się ze swoimi pociechami, dziadków ubranych w niebieskie kombinezony, siedzących na małych traktorach, rzeźb Willego Achinoama, który okazał się niezwykle płodnym artystą, oraz babć niosących tace z ciastem ukrytym pod serwetkami, jakby się go wstydziły.
Znalazły Idona w jego pokoju, siedzącego za niewielkim biurkiem. Lizzi powiedziała mu, że policja właśnie do niego idzie, i zaproponowała, żeby udał się z nią w jakieś bezpieczne miejsce, gdzie mógłby wszystko przemyśleć, a może nawet podzielić się z nią tymi przemyśleniami. Trzeba przyznać, że nie zadawał zbędnych pytań. Zebrał papiery z biurka i wepchnął je do dużej plastikowej torby z rysunkiem Myszki Miki, po czym wypadł na zewnątrz, z Lizzi i Szibolet depczącymi mu po piętach.
Kiedy doszli do fabryki śrub, wyciągnął klucz spod doniczki z kaktusem i otworzył drzwi. Z hali maszyn przeszedł do sortowni, a z niej do małego magazynu. Stały tam koszyczki wypełnione plastikowymi śrubami, których kolor odpowiadał kolorowi koszyczka. A było tam tych pojemniczków co najmniej z pięćset – dość, by zaspokoić potrzeby Chin.
Lizzi opowiedziała Gabrielowowi o Bencim, Ilanie i trzecim policjancie, on zaś w odpowiedzi rzucił jej to samo uszczypliwe, kwaśne spojrzenie, które zapamiętała ze swojej pierwszej wizyty. Zastanawiała się, czy jest coś, co w ogóle cieszy go w życiu albo po prostu sprawia mu przyjemność. Przypomniała sobie jednak, że ten jego ascetyczny wygląd może być zwodniczy. Przecież opuścił żonę dla młodej dziewczyny, którą zresztą komuś odbił, i nie unikał też innych przyjemności życiowych, korzystając przy tym z samochodu, delegacji i wynajętego pokoju. Lizzi poleciła Szibolet stanąć przy oknie, aby mogła ich ostrzec, gdyby ktoś nadchodził. Ido zdjął z metalowego stołu niebieski koszyczek pełen niebieskich śrubek i położył na jego miejscu torbę z Myszką Miki.
– Z rachunku bankowego kibucu zniknęło pół miliona dolarów przeznaczone na budowę nowych domów. Gdzie one są? – zaatakowała go Lizzi.
– Dajcie mi spokój.
– Wiem, że razem z Aleksandrą Hornsztyk zainwestowaliście te pieniądze nielegalnie, żeby więcej zarobić. Wiem też, że człowiek pożyczający na procent was oszukał. Zamordował pan Aleksandrę, żeby nie wykryto tych manipulacji. Gdzie są pieniądze?
– Daj mi pomyśleć.
– W jakim stopniu był w to zamieszany Szajke Achinoam? Komu jesteście winni pieniądze? Czy jest nakaz konfiskaty majątku? Kim są wasi dłużnicy? Czy Bank Izrael-Luksemburg poręczył za was?
– Szibolet – rozkazał Gabrielow – zabierz stąd tę kretynkę.
– Kretynka zaraz sama stąd wyjdzie i powie policji, gdzie można pana znaleźć. Ma pan prywatne konto w banku, panie Gabrielow. Już na nie trafili.
– Oszalałaś! Jakie konto?
– To, które otworzyliście razem z Aleksandrą Hornsztyk. Tam wpłacaliście nielegalnie zarobione pieniądze. Mieliście wspólny rachunek w Banku Izrael-Luksemburg i drugi, dodatkowy, wasz prywatny. W ten sposób praliście brudne pieniądze.
– Nasza księgowość jest w porządku. Wszystkie transakcje mamy zapisane.
– Z miesięcznym opóźnieniem. Wszystko jest zapisane z miesięcznym opóźnieniem.
– Kto tak mówi?!
Był przerażony. W istocie, potwierdził się jeden fakt: Ido Gabrielow był wspólnikiem Aleksandry Hornsztyk w jej finansowych machinacjach. Czy te pieniądze szły do jego kieszeni? Czy też wpadł w kłopoty, starając się zarobić dla kibucu więcej, niż to było osiągalne?
– Szibolet! – krzyknął Ido. – Przyprowadź tutaj Szajkego. Ty zostań! – rozkazał Lizzi.
Szibolet zawahała się. Chciała usłuchać Gabrielowa, lecz jednocześnie nie chciała zostawiać Lizzi.
– Nic mi nie zrobi – uspokoiła ją Lizzi. – Nie powiedziałam niczego takiego, czego policja już by nie wiedziała.
Szibolet wyszła.
Ido otworzył plastikową torbę i zaczął w niej grzebać. Kiedy nie udało mu się znaleźć tego, czego szukał, wysypał jej zawartość na podłogę i sam ukląkł obok, przerzucając papiery. Były między nimi książeczki czekowe, poświadczenia wpłat i wydruki komputerowe z kont przeróżnych banków. W którymś z pokoi w biurze kibucu z pewnością znajdowała się dokumentacja bardziej uporządkowana niż ta upchnięta w torbie z Myszką Miki.
– Policja podejrzewa, że zamordował pan Aleksandrę Hornsztyk. Oddał jej pan pieniądze kibucu, wpadła w kłopoty, pieniądze znikły. Żądał pan zwrotu, ale ona tylko pana zbywała i usiłowała zyskać na czasie, motając się w ten sposób jeszcze bardziej. Jedynym ratunkiem było obwinić ją wobec członków kibucu. Dlatego umarła.
Lizzi była niezwykle z siebie dumna. Sądziła, że jej hipoteza jest logiczna i robi wrażenie. Gabrielow jednak puszczał jej słowa mimo uszu. Pochylony, grzebał i grzebał w papierach, przeglądając każdy z osobna i wpychając z powrotem do torby te nieużyteczne.
Usłyszeli, jak otwierają się drzwi i do budynku wchodzą jacyś ludzie. Po chwili do małego magazynu wkroczył Szajke, za którym podążał Bencijon Koresz, pochód zaś zamykali Ilan Bahut, Mike Zilha i Szibolet.
Benci ujął Lizzi za ramię, podprowadził ją do żelaznych drzwi i wypchnął na zewnątrz.
Aby oddać mu sprawiedliwość, należy zaznaczyć, że Szibolet poprosił, aby stamtąd wyszła.
– Myślisz, że to Ido zabił tę Hornsztyk? – zapytała dziewczyna z oczami rozszerzonymi ze strachu, kiedy już stały na zewnątrz.
– To możliwe.
Szibolet zalała się łzami.
Lizzi zrobiło się jej żal. W redakcji Szibolet zawsze tryskała radością. Odkąd jednak przyjechały do Sade Oznai, spotykały ją same przykrości, a tak bardzo chciała sprawić Lizzi przyjemność. Zdążyła już odkryć, że za plecami nazywają ją „Lizzi Słowik”, i uważała, że to niesprawiedliwe. Jej zdaniem Lizzi była mądrą kobietą i świetną dziennikarką, w ogóle była super. Zapraszając ją do kibucu, chciała wyrazić swój podziw i szacunek. Tymczasem wszystko się popsuło. Nawet wizyta u jej rodziców okazała się niemiła.
– Nie powiedziałam, że to on zamordował – pocieszała ją Lizzi. – Powiedziałam tylko, że to możliwe.
– Jego córka, Jedida, którą nazywamy Didi, była ze mną w harcerstwie. Jest na niego wściekła, że rzucił jej matkę, i niezbyt dobrze się ostatnio dogadywali. Ale to w końcu jej tata, no nie? To ją załamie, nas wszystkich to załamie. Co z nim zrobią?
– Zabiorą go na przesłuchanie. Jeśli jest niewinny, to go uwolnią. Jeśli okaże się podejrzany – aresztują go. Ten policjant, co tak wrzeszczy, to mój szwagier. Jest przerażający, ale nie bije przesłuchiwanych.
– Nie bije? – Szibolet była zaszokowana. Przez myśl jej nie przeszło, że ktokolwiek mógłby podnieść rękę na Idona.
Nad ich głowami krzyczały ptaki. Mieszkańcy i mieszkanki kibucu, w większości rówieśnicy Gabrielowa, podchodzili – niektórzy z wahaniem, inni zdecydowanie – do budynku, w którym mieściła się fabryka śrub. Popatrywali na Lizzi spode łba. Cieszy się z cudzego nieszczęścia – można było wyczytać w ich oczach. Ech, ta przyjaciółka Szibolet, ta dziennikarka, niech ją diabli wezmą!
Читать дальше