Władysław Stanisław Reymont
Sprawiedliwie
Noc była przedwiosenna – marcowa, noc pełna deszczów, zimna i wichrów.
Lasy stały pokurczone i odrętwiałe, przemoknięte do szpiku; chwilami wstrząsał nimi dreszcz lodowaty, bo się trzęsły febrycznie i jakby trwogą ogarnięte rozwijały gałęzie, otrząsały się z wody, szumiały ponuro, zaczynały siec ciemności i oszalałe bólem marznięcia – wyły dziką pieśń katowanych bezlitośnie.
Chwilami polatywał mokry śnieg i jakby przyciszał wszystko i mroził, że lasy milkły i opuszczały się bezwładnie, i cichły – tylko wskroś mroków, wskroś puszcz, wskroś tych pni potężnych, oniemiałych nagle, wlókł się jakiś cichy a bolesny jęk lub zrywał się ostry, przerażający krzyk marznącego ptaka i suchy trzask spadającego po gałęziach ciała.
To znów przychodził wiatr, milczkiem czołgał się w ciemnościach i rzucał się z furią na lasy, wilgotnymi kłami wżerał się w głębie, topił śniegi, obrywał gałązki, łamał gęste podszycia i z wyciem triumfu tarzał się po polanach, i miotał borem jakby kępą trzcin wiotkich – a wtedy z głębin nocy, z tych przerażających pustek przestrzeni wyczołgiwały się ogromne, brudne chmury, podobne do rozwichrzonych a przegniłych stogów siana, opadały na lasy, czepiały się wyniosłości, okręcały podartymi strzępami drzewa, dusiły je w ohydnym uścisku i mżyły zimnym, nieustannym deszczem, przenikającym nawet kamienie.
Noc była straszna: drogi puste i zalane błotem pomieszanym z resztkami śniegów; wsie ciche, jakby wymarłe, pola martwe, sady bezlistne i pokurczone, rzeki w kajdanach lodów – nigdzie człowieka, nigdzie głosu życia – jeno ogromne królowanie nocy.
W jednej tylko karczmie przyłęckiej błyskało małe światełko.
Karczma stała wśród lasów, na rozdrożu; poza nią na zboczu góry majaczyło kilka chałup, a dookoła stał potężny, czarny bór.
Jasiek Winciorek wysunął się ostrożnie z gąszczów na drogę i dojrzawszy migocące światełko chyłkiem podszedł do okna. Długo stał bezradnie, rozglądał się po wnętrzu karczmy, nasłuchiwał, to rzucał strwożone spojrzenia dokoła, nie wiedział, co począć; bał się wszystkiego tak, że się już cofnął od okien, już zrobił kilka kroków ku lasom, ale zawiał wiatr i takim zimnem go przejął, iż chłopak zaczął się trząść w sobie, więc się zawrócił, przeżegnał i wszedł do karczmy.
Karczma była wielka; czarny pułap wisiał nad glinianą podłogą i przyciskał pokrzywione ściany, odarte z wapna, przecięte dwoma okienkami na wpół oślepłymi, zapchanymi słomą.
Na wprost okien za grubą, drewnianą kratą stał szynkwas 1 1 szynkwas – lada w szynku, w karczmie, przy której kupowało się trunki. [przypis edytorski]
, bokiem przyparty do wielkich beczek, na których kopciła się czerwonawo lampka naftowa. Izbę zalegał gęsty mrok, rozświetlany błyskami ognia dogasającego na wielkim, staroświeckim kominie, przy którym rozłożyła się jakaś para dziadowska. W drugim kącie, prawie ciemnym, majaczyło kilkanaście osób, zbitych w kupę i coś tajemniczo szepczących. Przed szynkwasem stało dwóch chłopów; jeden ściskał butelkę w garści, a drugi podstawiał kieliszek, przepijali gęsto do siebie i kiwali się sennie.
Tłusta, czerwona dziewka chrapała za kratami, oparta o beczki.
Zapach wódki, pomieszany z zapachem rozmiękłej gliny i przemokniętych szmat, rozwłóczył się po karczmie.
Chwilami taka cisza opadała na izbę, że słychać było szum lasu, brzęczenie deszczu po szybach i trzask świerkowych gałązek w kominie, a wtedy niskie drzwi, ukryte za kratami, otwierały się ze skrzypem i wyglądała z nich stara, siwa głowa Żyda, ubranego w modlitewne szaty i śpiewającego półgłosem; a za nim jaśniała oświetlona świeczkami izba, z której razem z szabasowymi 2 2 szabas – żydowski dzień święty, wypadający w sobotę, poświęcany odpoczynkowi i modlitwie. [przypis edytorski]
zapachami buchał przyciszony odgłos monotonnych, smutnych śpiewów.
Jasiek wypił kilka kieliszków jeden po drugim i gryzł zapamiętale suche, zapleśniałe bułki, ciągnące się w zębach jak rzemień, przegryzając je śledziem i pilnie bacząc na drzwi, to na okno, a jeszcze pilniej łowiąc wszystkie szemrzące w karczmie głosy.
– Żenić, nie psiekurki, żenił się nie bede! – krzyknął naraz chłop, trzasnął butelką o szynkwas i splunął aż na plecy dziada siedzącego przy kominie.
– A żenić się musisz abo 3 3 abo (daw.) – albo. [przypis edytorski]
pieniądze oddać! – szepnął drugi.
– Loboga 4 4 loboga (gw.) – olaboga, daw. wykrzyknienie wyrażające zaskoczenie. [przypis edytorski]
, tyla 5 5 tyla (gw.) – tyle. [przypis edytorski]
pinindzy! Jewka, kwaterkę 6 6 kwaterka (daw.) – miara pojemności, czwarta część kwarty, tj. ok. ćwierć litra. [przypis edytorski]
śpritu 7 7 śprit (gw.) – spirytus. [przypis edytorski]
, ja płacę!
– Pieniądz wielga rzec 8 8 rzec (gw.) – rzecz. [przypis edytorski]
– baba większa…
– Nie, psiekurki, żenił się nie będę, wyprzedam się, zapożyczę, pieniądze oddom, a żenił się nie będę z tą zapowietrzoną 9 9 zapowietrzony (daw.) – zadżumiony, chory na dżumę; gw. używane jako wyzwisko. [przypis edytorski]
.
– Napij no się do mnie, Antek, coć 10 10 coć (gw.) – co ci. [przypis edytorski]
rzeknę…
– Już wy mnie nie ocyganicie 11 11 cyganić – zmyślać, oszukiwać. [przypis edytorski]
. Pedziałem 12 12 pedziałem (gw.) – powiedziałem. [przypis edytorski]
nie, to nie, a jak co – to uciekne choćby do Brezylii, ano, z tymi ludźmi, na kraj świata…
– Głupiś! Napij no się do mnie, Antek, coć rzeknę…
Przepili do siebie po razy kilka i zaczęli całować się na przemian i zmilkli, bo dziecko zapłakało w drugim kącie, a pomiędzy cicho i trwożnie siedzącą gromadą ruch się jakiś zrobił.
Wysoki, suchy chłop wynurzył się z ciemności i wyszedł z karczmy.
Jasiek przysunął się do ognia, bo ziąb go przejmował do kości, śledzia nadział na patyk i zaczął go przypiekać na węglach.
– Odsuńcie no się ździebko 13 13 ździebko (pot.) – trochę. [przypis edytorski]
– szepnął do dziada, który bose nogi trzymał na torbach, a choć był całkiem ślepy, suszył przy ogniu przemoknięte onuce 14 14 onuce – tkanina lniana (późn. bawełniana) w kształcie kwadratu a. prostokąta, którą owijano stopy, by chronić je przed zimnem i otarciami od obuwia; dziś onuce zastąpione zostały przez skarpety. [przypis edytorski]
i wciąż po cichu rozmawiał z babą, zajętą przygotowywaniem jadła i dokładaniem gałązek pod denarek 15 15 denarek (zdr., daw.) – żelazny trójnóg używany jako podstawka pod kocioł a. garnek. [przypis edytorski]
, na którym stał garnek.
Jaśkowi cieplej się zrobiło, a z jego kapoty szła para jakby z cebra z gorącą wodą.
– Niezgorzyśta 16 16 niezgorzyśta zmiękli (gw.) – niezgorzej (nie najgorzej) zmiękliście. [przypis edytorski]
zmiękli! – szepnął dziad, pociągając nosem.
– Przecie – szepnął i drgnął gwałtownie; drzwi skrzypnęły, ale to wszedł ten chudy chłop i zaczął coś półgłosem opowiadać gromadzie kupiącej się 17 17 kupić się (daw.) – skupiać się, gromadzić się. [przypis edytorski]
do niego.
Читать дальше