Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Nagle łoskot metalu o metal omal nie rozsadził mu czaszki. Widział iskry, pióropusz iskier, jak z gigantycznej zapalniczki, wystrzelił tuż obok jego twarzy i zgasł. Zapalniczka na nowo wysypała snop iskier, teraz z lewej strony jego głowy, i już wiedział, że jeśli chce żyć, musi się natychmiast uchylić.
Podjął walkę. Ruszył z impetem w stronę przeciwnika, lecz trafił w pustkę. Adwersarz z jakiegoś powodu wycofał się na platformę, charcząc i plując na Sterna.
– Nic mi nie zrobicie. Słyszycie, nie zrobicie mi nic! – dobiegło z góry.
Głos nie był już taki donośny. Zmęczony walką mężczyzna przesuwał się gdzieś na górze od bandy do bandy okalającej stalową platformę. Był bosy i redaktor nie mógł zlokalizować jego położenia.
Wreszcie przypomniał sobie, gdzie słyszał ten charakterystyczny głos. To był on, nie mógł się mylić! W kawiarni Wiedeńskiej. A wcześniej? Kiedy czekał za przepierzeniem u Szczęściarza na przymiarkę spodni. Tak. Wtedy wszedł jakiś mężczyzna, którego nie widział.
Przeprosił krawca, że przeszkadza, i zaraz wyszedł. A potem usłyszał Leę. Zawołała uradowana, że wychodzi odprowadzić gościa, ale na schodach zawróciła, bo niespodziewanie pojawił się wujek Halewi.
– Stern, co się tak, kurwa, grzebiesz?! – darł się Zięba. – Złaź na dół, pókim dobry!
Redaktor nie odpowiadał. Gapił się na zamglony horyzont. W oddali, przy wjeździe na drogę kołowania zamajaczyła mu chmara światełek jak robaczki świętojańskie. Tumult narastał i po kilku minutach pojawiła się grupa pościgowa. Policyjne posiłki otoczyły wieżę.
Wieczorny spektakl wciąż trwał. Podjechały trzy samochody. Czterech mężczyzn wyskoczyło z pierwszego auta i wytaszczyło reflektor z bagażnika. Podłączony do akumulatora celował w koronę wieży, jak na ćwiczeniach opelotki. Na placu zrobiło się widno i byłoby widać więcej, gdyby nie paskudna mgła, zasnuwająca wszystko wokół, w której ludzie przypominali duchy, lotnisko zaś i stojąca z boku wieża gigantyczne dekoracje do makabrycznego filmu.
Nie uciekał. To co nieuchronne i tak miało się za chwilę stać. W garści ściskał hak umocowany w drewnianej rączce, gotowy jak zakrzywiony orli dziób precyzyjnie uderzyć w skroń lub oko. Śmierć wyznaczyła go do tej specjalnej roli już wtedy, gdy przyszedł na świat i gdy jego matka opuściła go na zawsze, jakby wypadł z gniazda. Wychowywał się u ciotki. Starej sknery, która biła go za byle co i ciągała ze sobą do kościoła. Kiedy skończył osiemnaście lat, po jakiejś sprzeczce posadziła go za stołem, poczęstowała wódką i zdradziła prawdę o jego ojcu. „Wcale nie był bohaterem – powiedziała zgryźliwie – i nie zginął od kuli, walcząc z Rosjanami, jak opowiadał ci wuj. Mojego brata, a twojego ojca powiesili przyjaciele, a wiesz dlaczego? Bo zamarzył sobie, idiota, zobaczyć swojego nowo narodzonego syna. Ciebie. Ty nosisz nazwisko po swoim wuju Jerzym, bo nie chcieliśmy zmarnować ci życia, i nie nazywasz się Oskar Frycz, tylko Kinzel, Zapamiętaj: Oskar Kinzel! Tak mi się za wszystko, łobuzie, odwdzięczasz?”.
Przyjaciele ojca. Musiał ich odnaleźć i odpłacić każdemu pięknym za nadobne. Po nich, wiedział o tym, przyjdzie kolej na zrzędliwą ciotkę.
Stern poznał po głosie Popielskiego z komendy miejskiej.
– Mamy go, panie inspektorze – powiedział chełpliwie komisarz.
– Kogo? – Zięba spojrzał z niechęcią.
– No, Charewicza, panie inspektorze. Kiedy odwiedziliśmy Tarkę, skrył się do psiej budy, jak kundel. Ktoś go przywiązał do łańcucha i upalikował. Jest cały poparzony jak rak. Na widok spluwy sam wystawił grzecznie rączki po bransoletki. Może go pan zobaczyć, siedzi z tyłu w samochodzie.
– A tam na górze to kto siedzi, może ksiądz proboszcz?
– Nie wiem, panie inspektorze.
Popielski zaczął się usprawiedliwiać, lecz Zięba przerwał mu obcesowo.
– Napiszesz pan raport, komisarzu! Może być nawet po łacinie. Nie jestem takim ignorantem, za jakiego mnie pan, kurwa mać, bierzesz!
Inspektor zażądał tuby, a gdy mu ją podano, odgiął się na pałąkowatych nogach i wściekle wycharczał pod niebo swoje żądania.
Zakładnik miał się natychmiast poddać i, trzymając ręce nad głową, zejść na dół. Inspektor wspaniałomyślnie dał mu dziesięć sekund. Kiedy skończył głośne odliczanie, pokazał palcem na trzech stojących w pogotowiu funkcjonariuszy. Na ten znak policjanci w hełmach, uzbrojeni w pistolety i latarki, ruszyli bojowo na szczyt.
– Macie go? – wydarł się po chwili Zięba. – Sprowadźcie mi go na dół w jednym kawałku!
Nie było odpowiedzi.
– Co, mowę wam odjęło? Jeszcze ten idiota Stern! – mruknął do siebie. – Hej, uważajcie na Sterna. Ten redaktorek potrafi wszystko zepsuć!
I znowu odpowiedziało mu milczenie.
– Psiakrew, ogłuchli wszyscy! – rzucił pod nosem i dysząc, zaczął mozolną wspinaczkę na szczyt. Pokonał ostatni schodek i stanął jak wryty. – Co, do cholery? – wystękał.
– Facet zniknął, inspektorze. Na platformie go nie ma. Została po nim marynarka i jeszcze to – funkcjonariusz podał różaniec.
– Przecież nie wyfrunął – warknął Zięba, chowając koraliki do kieszeni spodni.
Szybko obszedł podest. Rozglądał się niespokojnie, jakby chciał przebić mgłę wzrokiem.
– Poświećcie tam – poinstruował Stern, wskazując wystający z platformy żuraw, który tonął w mroku.
Zięba odebrał latarkę z rąk funkcjonariusza i skierował światło na sam szczyt dźwigu.
Wpierw ujrzeli stopy w czarnych skarpetkach, potem spodnie od garnituru i wywaloną na wierzch białą koszulę, zaplamioną krwią. Skwarczyński nie chybił. Krwista róża dekorowała pierś denata, niczym karnawałowy kotylion z fantazyjną szarfą. Światło latarki wyłowiło też z ciemności ręce. Zwisały łagodnie wzdłuż ciała z dłońmi otwartymi, jakby w geście powitalnym. Wreszcie w aureoli światła i w oparach mgły ukazała się głowa. Lekko pochylona, w ukłonie dla widzów, z zaciśniętą na szyi pętlą z krawata. Potargane lniane włosy denata spływały na urodziwą twarz, a z otwartych ust prześmiewczo wystawał zrulowany język.
– Chryste Panie! – Zięba patrzył z niedowierzaniem. – Frycz? Oskar Frycz!
Stern wytężył wzrok. Zdawało mu się, że oczy wisielca wpatrują się w mgłę, jakby spoza niej miało coś nadlecieć.
Gniazdo kołysało się na wietrze jak wiklinowa gondola, a małe darły się niemiłosiernie, dopominając się jedzenia. Irytował go zwłaszcza ten mniejszy. Wciąż kiwał się na boki, rozmyślnie prosząc o reprymendę. Nie chciał dłużej tego znosić. Wyrok zapadł. Zakrzywiony orli dziób jak stalowy hak precyzyjnie uderzył w skroń, a potem w oko głupiego pisklaka. Małe ciało zadrgało zdziwione i natychmiast się uspokoiło, lecz on nie przestawał. Dziobał zaciekle i wbijał szpony, aż z żywej, pokrytej puchem istoty została krwawa miazga, którą, delektując się, połknął. Potem stanął na krawędzi gniazda, rozpostarł skrzydła i silnym strumieniem oddał na ziemię stolec.
Epilog
W czwartek rano Lea Falk została odnaleziona w opuszczonym mieszkaniu niedaleko dworca kolejowego na Łyczakowie. Była wyczerpana, lecz na szczęście cała i zdrowa. Opowiadała, że nowy wujek Wiesław nie zrobił jej krzywdy, lecz bawił się z nią, opiekował się nią i ją karmił. Dzięki staraniom Wilgi de Brie dziewczynka trafiła do pani Adelajdy Koszko, bezdzietnej wdowy po nadradcy pocztowym, która zajęła się nią jak własną wnuczką.
W piątek po południu Wiesław Charewicz w asyście policji wrócił pod opiekę doktora Andrzeja Marii Wawdysza do Kulparkowa. Podobno widywany jest codziennie w szpitalnej kaplicy, w której, ku radości księdza, znowu odmawia różaniec.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.