Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Wyjrzał na korytarz. Jak cień ruszył za nim barczysty dżentelmen. Stern niespokojnie otworzył drzwi do toalety. Zajrzał do wnętrza wyłożonego kremowymi kafelkami, lecz przy pisuarach gościa nie było. Sprawdził kabiny (barczysty cień za nim) i wszedł do pokoju karcianego, w którym czterech posiwiałych gości spokojnie rozgrywało roberka, ćmiąc cygaretki. Potem wpadł do bocznej salki, stawiając na baczność czterech studentów w kamizelkach, pochylonych nad dwoma stołami bilardowymi. Tajniak powtórzył za redaktorem wszystkie czynności i nagle zmył się nie wiadomo gdzie.
Jakub wrócił do reprezentacyjnego pomieszczenia i zapytał pryszczatego kelnera o telefon.
– Telefon do pana, pierwszy słyszy!
– A ten pan, co siedział za fortepianem.
– Muzyk?
– Klient, ten, co jadł lody!
– Dopiero cu wyszedł. Ni wiedziałem, że szanuwny pan jest nim zainteresuwany? Bo gdybym wiedział, zarezerwowałbym wam osobny stoliczek – zakpił, przygładzając palcami tłuste włosy.
Jakub chciał złapać cwaniaczka za pokryte łupieżem klapy, lecz w końcu wyjął legitymację dziennikarską. Kartonik ze zdjęciem nie zrobił na chłopaku żadnego wrażenia. Stał wyraźnie zawiedziony, że nie zamienił się w szeleszczący banknot albo brzęczącą monetę.
– Od początku wiedziałem, że tu ktoś ważny – mówił, ociągając się. – Graf ni był za gruby i ni za chudy. Wyższy od pana, ali tylko deczko. Bardzo dobry z niego człowik. Dai suty napiwki. – Spojrzał drwiąco.
– Mam szukać na ulicy dobrego człowieka, co daje napiwki?
– Jak go pan zobaczy, na pewno si ni pomyli – uciął kelner i zniknął za kontuarem.
Jakub zabrał z szatni płaszcz i wcisnął na głowę kapelusz. Rzucił na ladę dwa złote i ruszył, kulejąc, w stronę Legionów. Nie miał nastroju, by się cieszyć ciepłym wieczorem jak inni spacerujący po korso lwowiacy. Kiedy rozglądał się za grafem, wydawało mu się, że słyszy gdzieś warkot odjeżdżającego motocykla, a potem dostrzegł sylwetkę inspektora Zięby, który w towarzystwie dwóch barczystych cieni zmierzał co tchu w stronę czarnego samochodu.
Policyjny citroen wyrwał z piskiem w stronę Sykstuskiej. Stern gapił się bezradnie, przeklinając pod nosem wyprawę na Kleparów. Zawiódł, i misterny plan ułożony przez inspektora legł w gruzach. Na szczęście kilkanaście kroków od niego zatrzymała się taksówka, z której wysiadła wyperfumowana dama wiadomej profesji. Natychmiast zajął jej miejsce.
– Niech pan jedzie za nim! Szybko jak się da! – Pokazał znikające za zakrętem auto.
Wjechali w Sykstuską. Pod witryną sklepową spacerowała Wilga z małą walizką, w sukience wydętej jak żagiel. Patrzyła zniecierpliwiona na zegarek. Nie było czasu na sentymenty. Pomyślał, że później przyjdzie czas na wyjaśnienia i przeprosiny, ale teraz liczyła się każda sekunda.
Taksówkarz zwolnił na Sapiehy, niespokojnie dopytując się o cel jazdy. Stern z miną pokerzysty oznajmił, że właśnie ścigają niebezpiecznego mordercę, co zwiał z Kulparkowa.
Kierowca struchlał.
– Tycowałem syrdecznie. Na żartach się pan ni zna? – Jakub naśladował głos kelnera z Wiedeńskiej.
Szofer zaśmiał się półgębkiem i skupił uwagę na drodze.
Na ulicy ścieliła się delikatna mgła. Tylne światła samochodu jadącego przed nimi znikały co rusz i niespodziewanie znowu się pojawiały. Przemknęli nad torami kolejowymi do Bukaresztu i znaleźli się na wylotówce prowadzącej na lotnisko.
Zostawił motor za krzakiem bzu, przy kamiennym słupku. Pilotkę i gogle schował do torby i skierował się w stronę hangaru. Ostrożnie pchnął stalowe drzwi i wszedł do wnętrza oświetlonego bladym światłem. Poczuł drażniący zapach paliwa i smaru. Przemknął jak cień przez warsztat pełen beczek, schodków, skrzynek z narzędziami i znalazł się w hangarze.
Rozejrzał się. Przed nim stał pomalowany na stalowo dwupłat z napisem LOT, za nim trzy turystyczno-sportowe RWD-5 w wiosennych kolorach i szkolny szybowiec ze zdemontowanymi skrzydłami. Szukał pilota, któremu rano dał zaliczkę. Tego samego zapaleńca, który latał codziennie do stolicy z pączkami od Zalewskiego, konkurującymi z wypiekami Bliklego na Nowym Świecie.
Zgodnie z umową jego samolot powinien stać na pasie gotowy do odlotu, lecz niespodziewana mgła, która spadła na miasto, pokrzyżowała im plany. Sam też nie był bez winy. Spóźnił się niemal pół godziny. Mógłby wprawdzie zajść do kierownika lotów i zapytać o pilota, lecz wtedy niechybnie by się zdradził. Postanowił przeczekać do rana i polecieć, gdy tylko mgła się podniesie.
Wracał do motocykla, złorzecząc pod nosem, i wtedy usłyszał szum nadjeżdżającego samochodu. Przystanął i nasłuchiwał. Wóz zahamował z piskiem, a potem dały się słyszeć trzaśnięcia drzwiczek i odgłosy czyichś szybkich kroków po betonowej nawierzchni. Stał niezdecydowany i gdy zastanawiał się, co robić, poczuł uderzenia w łydkę. Podskoczył ze strachu, a potem zaśmiał się w duchu ze swojego tchórzostwa. Przed nim biegał czworonożny stróż i radośnie machał ogonem, dopominając się pieszczot. Nachylił się nad nim i podrapał go po grzbiecie. Pies w dowód wdzięczności oparł się przednimi łapami o jego kolana i polizał go po rękach.
Żałował tylko, że na razie nie będzie mógł spotykać się z nowo poznaną dziewczyną. Przypadek sprawił, że tak jak on lubiła lody orzechowe i tak jak on była sierotą. Spotkali się dwa razy i umówili do kina. Nosiła śliczne imię ptaka, który śpiewa przed deszczem, i była inna niż poznane wcześniej dziewczyny. Miała południową urodę, kasztanowe oczy i czarne kręcone włosy. Ostatnim razem włożyła wiśniowy żakiet i klasyczne czółenka. Oczarowała go. Była dyskretna i się nie narzucała. Pozwalała mu być sobą i może dlatego podarował jej białą różę. Pomyślał, że kiedy wszystko przycichnie, odnajdzie ją i zabierze do Krakowa, do swojej drugiej ciotki. Żałował tylko, że nie zdążył się z nią pożegnać.
Nagle do jego uszu doleciał podejrzany szmer. Kilkanaście kroków od niego odezwał się przyciszony męski głos.
– Znalazłem, panie inspektorze, motocykl. Drań musi gdzieś tu być, silnik jest jeszcze gorący.
– Oczy na czubku głowy! Skwara, ubezpieczasz od tyłu, a ty, Jacewicz, idziesz po mojej lewej!
Kroki prędko zbliżały się w jego stronę. Poprawił torbę z narzędziami, wiszącą na ramieniu. Chciał wsiąść do jednego z samolotów i przeczekać, lecz w ostatniej chwili zmienił zamiar.
Zapalili światło w hangarze i sprawdzili wnętrze metr po metrze. Zajrzeli do kokpitów samolotów, nie omijając szybowca. Jacewicz nawet siadł za sterami, udając, że frunie, lecz ten dowcip nie spodobał się Ziębie, i cała trójka szybko wyszła na zewnątrz.
Zmierzchało. Światło latarek trzymanych przez wywiadowców układało się w krzyżujące się smugi, przeczesujące teren. Rozległa polana położona na skraju lwowskiego lotniska wynurzyła się niespodziewanie z mgły jak zalana wodą wyspa. Na jej środku piętrzyła się wieża spadochronowa, której szczyt tonął w mroku, niczym wielkie stalowe drzewo.
Stanęli. Zięba wślepiał się w gęstą mgłę, dysząc jak dzik. Za nim dwóch wywiadowców w rozpiętych płaszczach powtarzało jego ruchy. Przy hangarze popełnił błąd, niepotrzebnie skręcił w boczną alejkę i pewnie wtedy facet zapadł się pod ziemię. Na domiar złego pojawiła się hałasująca niespodzianka. Natrętny kundel. Biegał wkoło inspektora, łasząc się i popiskując.
– Paszoł won, mówię ci, paszoł!
– Spieprzaj, czegoś się do pana inspektora przyczepił! – krzyknął pierwszy mężczyzna.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.