Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Rudzielec uniósł ciężkie stalowe narzędzie, a potem z piekielną siłą uderzył w zamek blokujący drzwi. Potworny huk przetoczył się po klatce schodowej od dachu aż po parter. Posypały się drzazgi i pomalowane na oliwkowo drzwi wleciały do korytarza jak rzucony trap okrętowy, po którym w trójkę wdarli się do środka.
Furiackie uderzenie odebrał jako znak. Wycofał się z przedpokoju i rzucił zapałkę. Przeszły go ciarki, jakby znowu był w łacińskiej katedrze, gdzie oślepił go błysk słońca i omotał szalony dźwięk skrzypiec. Przez otwarte okno wskoczył na rusztowanie, a potem, trzymając się drabiny, spokojnie zszedł na chodnik i wmieszał się w tłum, przez nikogo nie niepokojony.
Straszny zapach uderzył ich w nozdrza, ale było za późno. Nagle wszystko stanęło w ogniu i korytarz zamienił się w gorejące inferno.
Stern z komisarzem patrzyli z dołu, jak chyże płomienie liżą dywan i boazerię, sięgając do sufitu. Wywiadowca wbiegł najdalej i teraz czołgał się po przewróconych drzwiach na schody, wyjąc, jakby obdzierali go ze skóry. Jego rude włosy paliły się żywym ogniem, a marynarka na plecach zamieniła się w buzujące ognisko.
Obaj rzucili się, by go ugasić, i żaden nie myślał, by wejść do środka mieszkania. Jakaś staruszka w jedwabnej podomce wyjrzała z parteru na klatkę schodową i wycofała się, kreśląc na piersi znak krzyża.
Mieszkanie płonęło. Przeciąg podsycał ogień. Nie wiadomo skąd pojawił się grubas w samych gaciach i próbował polewać mieszkanie wodą z wiadra. Przerażona kobieta, wzywając pomocy, biegła po schodach, ciągnąc za sobą dwójkę zapłakanych dzieci. Pojawili się też pierwsi gapie z ulicy, którzy jak zwykle udzielali fachowych rad. Komisarz zostawił ryżego wywiadowcę ze Sternem na półpiętrze, a sam wybiegł z budynku w poszukiwaniu pomocy. Po kilku minutach zjawił się zasapany z przestraszonym posterunkowym i z sędziwym lekarzem. Na ogłuszającym sygnale nadjechała też straż pożarna z Podwala. Pompiarze przybyli za późno, by cokolwiek dało się z mieszkania uratować. Pracowali wytrwale, ich sukcesem było to, że żywioł nie rozprzestrzenił się na pozostałe lokale.
Stary lekarz w rogowych okularach kończył opatrywać poparzonego wywiadowcę, a tymczasem Stern wszedł za komisarzem do mieszkania oglądać zgliszcza. Z zalanego wodą przedpokoju przeszli do salonu. Strażacy pracowicie zwijali węże, niechętnie usuwając się na boki. Opalony stół, przewrócone i osmolone krzesła wskazywały im drogę. Ze ścian odłaziły zmoczone tapety. Stąpali ostrożnie po mokrym dywanie, pośród potłuczonego szkła, książek i obrazów. Podeszli do okna, za którym piętrzyło się rusztowanie, i stanęli jak wryci. Na żelaznym łóżku, na poczerniałym materacu leżały nadpalone ludzkie zwłoki z rozchylonymi udami. Z osmolonego czerepu szczerzyły się zęby. Lekarz, którego ściągnął Popielski, kucnął pod ścianą, zdjął okulary i płakał jak dziecko. Stern poczuł swąd spalonego ciała i wyrwał do ubikacji. Wstrząsała nim fala torsji, jakby pierwszy raz w życiu widział ludzkie zwłoki. W końcu wyprostował się nad sedesem i odetchnął ciężko. Odkręcił kran i puścił zimną wodę na ręce. Przepłukał gardło, wyczyścił nos, zmoczył sobie kark i włosy. Chciał zapomnieć to, co widział, lecz nie potrafił.
Na placu Halickim falował kilkusetosobowy tłum. Policja przepychała się z demonstrującymi bezrobotnymi. Redaktor szedł w stronę Akademickiej. Tłum z każdym krokiem gęstniał. Wzdłuż Legionów stały tramwaje i zamknięci w nich pasażerowie ze strachem obserwowali zajścia. Z przyciśniętymi do okien twarzami wyglądali jak świąteczne karpie stłoczone w akwarium. Do demonstrujących dołączyła się hołota. Wśród krzyków nikły policyjne gwizdki. Na stróżów prawa poleciała kostka brukowa i potłuczone płyty chodnikowe. Posypały się szyby. Dzieci płakały, a damy mdlały. Jakiś licealista z okiem zalanym krwią wzywał pomocy, biegnąc gdzieś z przekrzywionym tornistrem. Przechodnie uciekali w popłochu do sklepów i kawiarni, chcąc przeczekać zadymę.
Redaktor skrył się w bramie przy Jagiellońskiej. Na jego oczach szarżował oddział policji konnej uzbrojony w szturmowe pały. Dzwoniły podkowy po bruku, słychać było ogłuszające gwizdy, głośne komendy, przekleństwa i czyjeś wołanie o ratunek.
Stern wyciągnął z paczki ostatniego papierosa. Miał przed oczami obraz osmolonych kobiecych zwłok i noworodka okręconego różańcem, podobnego do upieczonej na ruszcie małpki. Na myśl o tym przypalił i zaciągnął się głęboko. Żaden papieros w życiu nie smakował mu jak ten. Przytrzymał dym w płucach i wolno wypuścił go przez nos. Przymknął oczy. Nadpalony rekwizyt nie dawał mu spokoju. Dlaczego akuszer zostawia swój znak? Dlaczego wybrał akurat drewniane koraliki? Nie wiedział, co o tym sądzić. Od takich subtelnych, psychologicznych roztrząsań był przemądrzały Wawdysz, nie on.
Kiedy znowu wyjrzał z bramy, tłum odpływał w stronę Kazimierza Wielkiego. On parł w przeciwnym kierunku, w stronę domu, lecz uszedł ledwie kilkadziesiąt kroków i nagle zmienił plany. Postanowił wstąpić do redakcji. Chciał zadzwonić do Anny i przekazać jej najnowsze wiadomości. Powiedzieć, że apteka Pod Aniołem, na rogu Gródeckiej i Leona Sapiehy (w której pracowała od ubiegłego roku), znalazła się szczęśliwie poza strefą walk.
Na rogu Rzeźnickiej i Jagiellońskiej kupił w sklepiku nową paczkę papierosów i butelkę Baczewskiego. Nie minął kwadrans, gdy z papierosem w zębach siedział za swoim biurkiem, z nogami na blacie, majstrując nożem przy butelce.
Podniósł słuchawkę i wykręcił domowy numer. Zniecierpliwiony czekał, lecz odpowiedział mu głuchy sygnał. Zadzwonił ponownie, z takim samym jak poprzednio efektem. Może Anna pojechała z dziećmi do rodziców, zastanawiał się. Było dziesięć po ósmej, gdy zbił lak z szyjki, odkorkował butelkę i wlał do gardła palące lekarstwo. Nie myślał, co będzie jutro, chciał za wszelką cenę zapomnieć to, co niedawno widział.
Kelner od razu poznał swego klienta i już przy wejściu usłużnym ruchem pokazał mu stolik, który się zwolnił przy oknie. Był mile zaskoczony, że graf wybrał się do kawiarni w taką polityczną zawieruchę. Przeczekał, aż krzyki hołoty za oknem ucichły, i zapytał uprzejmie, czy dziś ma podać lody orzechowe. Gość nie odpowiedział, lecz uśmiechnął się ciepło, co oznaczało przyzwolenie.
Kelner pośpiesznie przyniósł z kuchni zamówiony deser w pucharku i postawił go na stoliku. Klient nie od razu zareagował. Z zaciekawieniem czytał gazetę. Interesowała go kronika kryminalna w „Kurierze”, jakby to, co się działo za oknem, było nudnawym filmem.
Wciąż uśmiechał się do siebie. Miał zmierzwione włosy, wypieki na twarzy i wydawał się być dziwnie podniecony, gdy wbijał stalowy widelczyk w posypaną zmielonymi orzechami kremową gałkę.
Kiedy spałaszował lody, zamówił lampkę madery. A gdy garson nalewał ją do kieliszka, trzymając butelkę przez serwetkę, gość przeniósł się myślami gdzieś indziej.
Przypomniał sobie wycieczkę do Wiednia. Pojechał tam przed kilkunastu laty z wujem, w nagrodę za bardzo dobre sprawowanie. Odwiedzili w Schönbrunn najstarszy ogród zoologiczny na świecie, założony przez cesarza Franciszka I. Spacerowali od klatki do klatki, od zagrody do zagrody, by wreszcie zatrzymać się przy wielkiej stalowej wolierze. Wuj (nauczyciel etyki w gimnazjum niemieckim) był dziwnie zdenerwowany i chciał mu koniecznie pokazać żyrafę, lecz to, co działo się za siatką, było najlepszym spektaklem, jaki mógł mu zafundować. Ogromny orzeł wyciągnął z gniazda żywego pisklaka, rzucił go na kamienie i zaczął zapamiętale dziobać. Opiekun, widząc okrutną scenę, próbował odwrócić uwagę młodzieńca. Obiecywał lody orzechowe, jednak on nie zamierzał się ruszyć. Zaparł się i tak długo płakał, aż obejrzał krwawy finał.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.