Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
– Ależ skąd!
– Czy pamiętasz naszą rozmowę? – usłyszał pytanie zakończone charakterystycznym chrząknięciem.
Stern przytaknął, zaskoczony.
– To bądź na placu Mariackim, przy dziesiątym komisariacie.
– Kiedy?
– Natychmiast! – krzyknął Zięba.
– Co mam robić?
– Inteligentny redaktor z działu kryminalnego nie zadaje zbędnych pytań – zakończył gliniarz i się rozłączył.
Jakub wypił resztki zimnej kawy, przesączając fusy przez zęby. Włożył płaszcz, schwycił kapelusz i szybkim krokiem ruszył z redakcji w stronę figury Matki Boskiej, stojącej na marmurowym postumencie.
Nie zdążył nawet zapalić, bo drzwi komisariatu przy placu Mariackim 10 się otworzyły. Komisarz Edward Popielski wyszedł na chodnik i zawadiacko podciągnął spodnie na szelkach. Obok niego kręcił się rudy olbrzym w przyciasnej marynarce, ten sam, którego redaktor widywał nieraz w łyczakowskich knajpach.
Stern zelektryzowany ruszył za tą dwójką, starając się zachować bezpieczny dystans. Udawał, że ogląda wystawy, zatrzymywał się przy bramach i spoglądał na zegarek, jakby na kogoś czekał. Ta ekscytująca zabawa w tropiciela Indian skończyła się niespodziewanie, gdy przeciął im drogę pochód bezrobotnych. Jakub szybko wmieszał się w tłum, uważając, by nie stracić komisarza z oczu i przypadkiem nie zarobić od protestujących w zęby.
Głośne krzyki, gwizdy i hasła skandowane przez zgromadzonych towarzyszyły mu przez kolejne kilkadziesiąt kroków.
Z placu św. Ducha dotarł ze zbuntowanymi na Wały Hetmańskie. Tu zrobiło się naprawdę gorąco. Do bezrobotnych dołączyła brać studencka. Policja bezskutecznie próbowała powstrzymać demonstrantów. Wkrótce w stronę stróżów prawa poleciały kamienie i butelki.
Ciągnąc za sobą rudzielca, komisarz przecisnął się między uzbrojonymi w pałki mundurowymi. Stern z trudem przedarł się przez kordon; niespodziewanie ktoś złapał go mocno za rękaw.
– Witam pana redaktora – usłyszał zza pleców. – Moje gratulacje! Obrócił się. Za nim stał Leski, szef kroniki kryminalnej z „Dziennika Polskiego”.
– A to czemu?
– Odpowiedni człowiek w odpowiednim miejscu!
Stern nie odpowiedział. Z rozwianymi włosami, z palącym spojrzeniem redaktor ze znienawidzonej konkurencyjnej gazety wyglądał jak batiar po balandze. Jakub chciał przecisnąć się za komisarzem przez kolejny kordon, lecz Leski zagrodził mu drogę.
– Proszę mnie koniecznie odwiedzić – wykrzyczał, pokonując wrzask z dziesiątków gardeł, skandujących hasło o pracy dla wszystkich. – Wiem, że znalazł się pan u swego szefa na czarnej liście. Co by pan powiedział na współpracę?
Stern nie wierzył w przypadek.
– Mógłby pan pisać pod pseudonimem, bo panna Wilga do tej pracy się nie nadaje. Dzwoniłem do pana w zeszły czwartek. Nieźle się pan wystraszył – zaśmiał się szyderczo.
Jakub się zawahał. Korciło go, by powiedzieć Leskiemu, żeby się wreszcie odpieprzył, lecz rzucił tylko, że rozważy jego propozycję, i ruszył za Popielskim, który nagle zniknął mu z oczu. W ostatniej chwili dostrzegł masywnego rudzielca, wchodzącego do trzypiętrowego budynku przy Akademickiej, przy którym stało drewniane rusztowanie. Zdesperowany, narażając się na uderzenia pałek, przedarł się przez policyjną obstawę.
Gdy znany kształt pojawił się w pełnym śluzu, zakrwawionym otworze, mężczyzna oderwał wzrok od krzaka bzu i wolno, prawie pieszczotliwie przesunął dłoń z narzędziem wzdłuż wewnętrznej strony kobiecego uda. W jego głowie kolejny raz pojawił się obraz ogromnego orła w starym ogrodzie zoologicznym w Schönbrunn. Majestatyczny ptak z nastroszonymi piórami, patrząc na niego, przestępował z nogi na nogę.
Wspomnienie odleciało. Skurcz spiął ciało kobiety i gołe stopy przywiązane bandażem do żelaznych prętów łóżka zaczęły nierytmiczny taniec. Wtedy wyjął z kieszeni buteleczkę z przezroczystą cieczą. Złożył poczwórnie lnianą szmatkę. Usunął zębami korek i wlał na materiał połowę zawartości. Uśmiechnął się przepraszająco i przytknął dziewczynie do ust i nosa nasączoną materię. Miał kilka minut dla siebie.
Zamyślił się. Znowu widział orła. Ilekroć stawał się wykonawcą nieodwołalnej decyzji, która kończyła proces życiowy, wielki ptak stawał przed nim, rozpościerając skrzydła. Tak jak orzeł był akuszerem śmierci, która przytula do swej piersi zbyteczne życie, pozwalając naiwnym przez krótką chwilę się wypłakać. On tylko skracał ból, dając ostateczne wybawienie.
Doskonale znał scenariusz. Za chwilę narzędzie oświetlone światłem lampy naftowej zagłębi się w małej główce. Ostry hak powędruje przez mózg aż do trzewi. To nie on, to tylko orzeł pochwyci szponiastym dziobem zagubiony, niepotrzebny płód i zdecydowanym ruchem pośle na ziemię z oświetlonego słońcem gniazda.
Stern stał w połowie schodów między pierwszym i drugim piętrem. Wyżej przy drzwiach oznaczonych piątką czaił się Popielski z petem w ustach, a obok niego zamarł ryży wywiadowca z ciężkim żelaznym młotem, „pożyczonym” od ekipy murarskiej.
Komisarz uśmiechnął się cynicznie do dziennikarza, nie odpowiadając na pozdrowienia. Zaciągnął się dymem, rzucił niedopałek pod nogi i efektownie przydeptał go podzelowanym butem. Był pewny, że nie jest to zwykły zbieg okoliczności, i zachodził w głowę, jaka policyjna menda doniosła redaktorowi o jego wyprawie. Nie zdecydował się jednak pogonić intruza, choć powinien. Może przypominał sobie zimne marcowe piwo, a może schłodzoną wódę, którą lał pod wierzch do szklanek w hotelu Rubena Tannenbauma, poszukując zboczeńca popełniającego ohydy z małymi dziewczynkami? Stern pomógł mu, co jeszcze nie oznaczało, że teraz on mu pomoże.
Sekundy wlokły się jak godziny. Komisarz precyzyjnym ruchem paznokcia wydłubał tytoniowy wiórek spomiędzy zębów i roztarł go dokładnie między palcami. Rozprowadził tę maź po beżowej lamperii, tuż przy bakelitowym przycisku dzwonka.
Uśmierzona chloroformem kobieta leżała na łóżku, czekając na zabieg. Jej równy oddech i gładka skóra na twarzy zdawały się dowodzić, że to, co za chwilę się stanie, będzie jedynie formalnością. Zgodziła się. Dość gadania, nadszedł czas na czyny. Planowa selekcja, w jakiej bierze udział, jest zgodna z naturalnym prawem, którym rządzi się przyroda. Zwycięża silniejszy, a słabszy nieubłaganie musi odejść.
Mężczyzna uniósł dłoń z ostrym zakrzywionym narzędziem. Przymierzył się i, nie wiadomo dlaczego, kołysząc się na boki, ruszył w stronę rozchylonych ud. I wtedy w jego uszach zabrzmiały złowieszcze słowa Jacopone da Todiego: Flammis ne urar succensus i przejmujące dźwięki skrzypiec z sekwencji Stabat Mater. Zdawało mu się nawet, że zza zamkniętych drzwi dociera wibrujący śpiew ubranych na czarno kobiet: Per te, Virgo, sim defensus in die iudicii.
Popielski nacisnął przycisk dzwonka u drzwi.
– Res ad triarios venit – wyszeptał z jakimś dziwnym uśmieszkiem i zadzwonił ponownie, lecz zdecydowanie dłużej. Odpowiedziała mu grobowa cisza. Komisarz teatralnym gestem odsłonił przegub dłoni i niczym sędzia na ringu zaczął szybko zaginać grube palce, kierując owłosioną pięść pod nos wpatrującego się weń rudzielca.
Był przygotowany na cios, tak jak orzeł, który spada z góry na ofiarę. Schwycił butlę z naftą stojącą na politurowanej komodzie i wyrwał zębami korek. Potem chlusnął na wełniany bieżnik na korytarzu, obficie od ściany do ściany. Polał także boazerię, aż nafta spłynęła mu pod nogi. Rzucił kątem oka na kryształowe lustro, które małpowało jego ruchy: elegancki mężczyzna oparty niedbale o framugę wyjął z kieszeni zapałki i, nie śpiesząc się, potarł łebkiem o draskę. Kiedy wesoły ognik narodził się na końcu drewienka, uśmiechnął się do siebie, spoglądając na drzwi. Odliczał w myśli sekundy. Czekał, wdychając drażniący zapach.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.