Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Mosze schodził powoli po schodach, trzymając się poręczy. Zatrzymywał się i głośno oddychał przez nos. Przy dyżurce jego brat przystanął i niespodziewanie wyjął z kieszeni chałata siwą, zaklejoną kopertę.
– To dla pana, panie Stern. Mosze żegna pana grzecznie. Proszę już go więcej nie nachodzić.
Pożegnali się szybkimi uściskami rąk, a potem bracia wsiedli do czekającej dorożki i odjechali, jakby uciekali z zadżumionego miasta.
Jakub przysiadł na ławce i niecierpliwie rozdarł brzeg koperty. Wyjął złożoną na pół kartkę.
„Przepraszam, panie Stern, że Pana okłamałem – przeczytał. – Dopiero teraz wiem, że mogłem Panu zaufać. Jutro rano wyjeżdżam z bratem do Jaworowa, bo tu nie miałbym już życia. Proszę pójść na Zieloną. W suterenie przy fotografie Lesickim mieszka Sara Berger, moja przyszywana ciotka, i jej mąż Chaim. Niech Pan im pokaże tę kartkę, a przekona się Pan, że Lea jest cała i zdrowa.
PS Zdjęcia Lei zrobił L. dla B., a ten go za to szantażował. To była ostatnia rolka, której L. nie zdążył wywołać. Ja byłem tylko pośrednikiem i dość już za to odpokutowałem”.
Środa, 12 kwietnia 1939
Rano poszedł do naczelnego.
– Nie żyją: Lille, Pronobis i Żeleźnik. To nie może być zbieg okoliczności. Wszyscy byli w austriackim wojsku, w jednym pułku, w tej samej kompanii. Teraz kolej na...
– Służyli w austriackim wojsku? A cóż to, Kuba, za rewelacja? Przed czternastym prawie wszyscy młodzi mężczyźni we Lwowie nosili austriackie mundury! Proszę cię o prawdziwe dowody! – perorował Mańkiewicz. – Samobójstwo alkoholika, nieszczęśliwy wypadek, w końcu zabójstwo w afekcie, bo takie dotarły do mnie plotki. Każda ze spraw toczy się swoim biegiem i nie ma z pozostałymi związku.
– Byłem wczoraj u Halewiego. Tu są jego notatki, wszystko jest jasne, czego chcesz więcej?
– Urojenia potłuczonego Żyda i twoja wybujała wyobraźnia to jeszcze nie dowód! Zabierasz się do sprawy od dupy strony. A propos dupy, czy wiesz, kto ją wynalazł?
– Kto?
– Uczony radziecki Wołow.
Stern nie miał ochoty na głupie żarty.
– A co według ciebie jest tym niezbitym dowodem? – zapytał nachmurzony.
– Kuba, nie dam do gazety twoich wątpliwych odczuć, na których parę razy dałeś mi się przejechać jak na rzadkim gównie. Wróć, jeśli znajdziesz mocne dowody, a teraz – spojrzał wymownie na zegarek – twój czas się, niestety, skończył!
Stern wyszedł od Mania jak niepyszny. Na szczęście nie zdążył opowiedzieć mu o małej Lei. Nie chciał też, by ktokolwiek dowiedział się o zdjęciach kompromitujących małą i jej koleżanki z podwórka, więc odciął dopisek Halewiego od listu, podarł na drobne kawałki i wyrzucił do kosza.
– Zrobiłam grafik – powiedziała Wilga, patrząc spod oka na markotnego Jakuba.
– Co za grafik?
– Zdarzeń, które nas zajmują od początku marca. Układają się w logiczny ciąg.
– Co masz na myśli? – zapytał poruszony.
– Pewien klucz, jakby...
– Jakby co? Dlaczego nie kończysz? – Patrzył pobłażliwie, naśladując ton Mania.
– Może się mylę, jeśli tak, to mnie popraw. Zauważyłam pewną prawidłowość: ofiary w naszych śledztwach występują zawsze po sobie, nigdy jednego dnia.
– Co to ma za znaczenie?
– A gdyby...
– Przestań! Chcesz powiedzieć, że stoi za nimi ta sama osoba? Naczytałaś się Conan Doyle’a i Christie! Przed samobójstwem Lillego było dziesiątki nieszczęśliwych wypadków, morderstw i zaginięć. Ktoś wpadł pod tramwaj, a inny się wykrwawił, bo przeciął sobie tętnicę rozbitą szybą. Przyjdą następne tragedie, bo świat się dziś nie kończy i nie ma w tym żadnego prawa serii. Zapamiętaj, twój grafik to czyste szaleństwo.
– Bo mamy do czynienia z szaleństwem! – upierała się Wilga. – Prosisz o przykłady? – Sięgnęła do torebki po notes. – Służę uprzejmie: dwuletni Szymon zaginął na Zniesieniu, a półtoraroczny Patryk na Skniłowie – odczytała. – Trzyletni Damian na stacji w Łyczakowie, a sześciomiesięczną Różę ktoś zabrał z wózeczka niedaleko stąd, na Sykstuskiej, gdy matka robiła zakupy. Mam wyliczać dalej? – Odłożyła na bok notes.
– To jeszcze nie powód, by śmierć Szczęściarza, Pronobisa i Żeleźnika wiązać z tymi przypadkami.
– A ja nie widzę powodu, by czekać, aż mała sama się odnajdzie.
– Więc przeczytaj to! – Jakub wyjął z kieszeni przycięty list Halewiego i z tajemniczą miną podał de Brie.
Dwa razy przeczytała wiadomość i przez kilka sekund milczała jak zamurowana.
– Boże... To znaczy, że Lea żyje?
– Żyje i twoje prawo serii nie ist-nie-je! – zakomunikował sucho.
– Chciałabym to, Kuba, sprawdzić.
– Sama? – spojrzał na nią pytająco.
– Dam sobie radę. Nic mi chyba nie grozi – dodała szybko.
– Bądź ostrożna – pogroził jej palcem jak rodzic i wyszedł na kolegium.
Zamarła. Zacisnęła ze złości pięści i obiecała sobie, że zaraz po odprawie uda się pod wskazany przez Halewiego adres.
Salope to najłagodniejszy epitet, jaki cisnął jej się na usta.
Dobry humor go nie opuszczał. Zaliczył bez wpadki kolegium, a potem odwiedził rodziców. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zostawił im jedzenie i pieniądze. Na odchodne ojciec przypomniał mu o lekarstwach. Preparat na stany lękowe matki mógłby z łatwością nabyć u Anny w aptece, ale obawiał się głupich plotek. Pomyślał automatycznie o doktorze Wawdyszu z Kulparkowa, u którego matka niedawno się leczyła. Postanowił go odwiedzić i w tym celu udał się na poszukiwanie dorożki.
Z Kazimierza Wielkiego dotarł w kilka minut na plac Krakowski. Z daleka dostrzegł wolną dorożkę, lecz gdy do niej zmierzał, wpadł na handełesa z rozkładanym kramem. Brodaty dziad siedział na chodniku i jadł cebulę, zagryzając ją chlebem. Przed nim na drzwiczkach wyjętych z jakiejś szafki leżała połamana różowa parasolka z bambusową rączką i trzy pary wykoślawionych męskich butów. Na kolanach starozakonnego spoczywała opasła księga, którą handlarz założył szczypiorem.
– I to jest ten galanty sklep, którego pan od rana poszukujesz, ha? – zwrócił się niespodziewanie do Sterna.
– Powiedzmy, że tak – powiedział Stern, dotknięty uszczypliwością starego.
– I powiedzmy sobie otwarcie, że szukasz pan różowej damskiej parasolki i od nowych butów masz pan na palcach nagniotki?
– To też sobie powiedzmy – odparł chłodno redaktor, próbując ominąć zawalidrogę.
– No to ja coś dla pana zaproponuję, aż się pan sam zdziwisz – ciągnął Żyd, wbijając zęby w cebulę.
– Co to będzie?
– Ajajaj! To będzie mądre słowo na cały dzień dla niecierpliwego eleganckiego pana.
Handełes przewrócił kartki księgi i przeczytał hebrajski cytat, który szybko przetłumaczył: „Nie pluj pan do studni, bo nie wiadomo, czy nie będziesz jeszcze musiał z niej pić wody”.
Stern uśmiechnął się cierpko i, uchyliwszy rondo kapelusza, zamachał żwawo na fiakra.
Nie lubił łysego medyka, na którego głowie błyszczały kropelki potu niczym rosa na liściach kapusty. Mężczyzna o posturze orangutana od samego wejścia bawił się z nim jak kot z myszą, pozwalając sobie na obraźliwe wycieczki.
Andrzej Maria Wawdysz doskonale go pamiętał. Wypytał o zdrowie matki, a potem ojca, którego zimowa akwarelka wisiała na ścianie za jego plecami.
Stern uśmiechnął się półgębkiem. W gabinecie stały na półkach zalane formaliną eksponaty, przypominające przetwory w wekach. Maleńkie dziecko z pępowiną wydawało się unosić w płynie jak nurek szukający zatopionych skarbów. Tuż obok spreparowana dłoń wyciągała do Sterna na przywitanie sześć szponiastych palców. Był też mózg ludzki, z dziwnym wgłębieniem, wyglądający jak miniaturowa Piaskowa Góra, rozryta przez kopaczy. Ta osobliwa wystawa zaaranżowana przez medyka nie nastrajała do rozmów.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.