Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Chciałam poznać wyniki badań z sekcji noworodka przed prokuratorem. Chcę ci, Kuba, udowodnić, że...
– Jak się nazywa twój nowy znajomy? – przerwał jej Stern, oblizując palce z lukru.
– Oskar Frycz – rzuciła, nie wiadomo dlaczego czerwieniąc się.
– A więc wiem już, że twój młody koroner ma na imię Oskar.
– Mój?
Jakub nie odpowiedział. Podszedł do okna i oparty łokciami o parapet obserwował grupkę osób czekających na tramwaj na przystanku przy Legionów. Wysoki jegomość z teczką, dwie kobiety w kapeluszach i mężczyzna w granatowym kombinezonie zbierający śmieci do worka. Był jeszcze żołnierz spacerujący wzdłuż peronu, który po dojściu do słupka z rozkładem robił przepisowy zwrot, jakby stał na warcie. Statystycznie biorąc, któreś z tej piątki niecierpliwie czeka na jego nowy tekst. Tekst o pechowym Szczęściarzu i o jego małej córeczce, która przepadła bez śladu.
– Czy ten, jak mu tam, Oskar chwalił ci się, że badał poszatkowane ciało królika? – zapytał, przełykając makowiec. – Może na jego szkiełko mikroskopowe trafiła sierść i fragment ogona?
– Bzdury pleciesz! – Odstawiła z hukiem swój talerzyk. – To profesjonalista. Wykonał już samodzielnie kilkanaście fachowych analiz.
– Nie wiedziałem, że krojenie trupów to profesja – powiedział Stern zjadliwie, obracając się do niej.
Wilga wzięła głęboki oddech, by nie dać się sprowokować.
– To człowiek z pasją – zaczęła niespokojnie. – Pisze pracę o stężeniach pośmiertnych. Obiecał, że pokaże mi zbiory preparatów medycznych i...
– Co, i...
– Umówiłam się z nim za tydzień – zakończyła, wkręcając papier do maszyny.
Stern nie zamierzał się z nią dłużej droczyć, bo przypomniał sobie nagle o kimś, kto mógłby mu pomóc w rozwikłaniu zagadki. Ubrał się pośpiesznie i wyszedł, salutując zdziwionej Wildze do kapelusza.
Dochodziła trzecia, gdy wszedł do budynku szpitalnego przy Piekarskiej. Zdążył w ostatniej chwili, bo Mosze Halewi był już spakowany i czekał tylko na wypis. Jego drewniana walizka (podobna do tej, jaką chował Szczęściarz w swojej pracowni) stała w gotowości przy drzwiach. Tym razem luftmensch nie był sam. W ciasnej salce przy parawanie siedział na taborecie jego przyrodni brat Szmul, który przyjechał z Jaworowa. Na oko był starszy od Mosze o kilkanaście lat. Długa siwa broda upodobniała go do świątka. Ubrany był tradycyjnie, w czarny jedwabny chałat przewiązany pasem, a na nogach miał białe pończochy i płytkie trzewiki zapastowane na czarno. Jego głowę ozdabiała biała szydełkowa jarmułka.
Troskliwy Szmul przywiózł bratu świąteczną macę, gdyż wczoraj minął ostatni, siódmy dzień Pesach, wielkiego żydowskiego święta, na pamiątkę przejścia przez Morze Czerwone. Niestety, Halewi nawet jej nie spróbował, bo według wskazówek lekarza mógł spożywać jedynie płyny, przeciery i, co najwyżej, studzieninę cielęcą.
Gdy Mosze usłyszał, że Mykoła Pronobis został zmielony w młynie, podniósł się na poduszce, a na wieść, że Wiktora Żeleźnika zamordowano z zimną krwią w jego własnym gabinecie adwokackim, aż przysiadł na łóżku.
Okaleczony nie był w stanie mówić, więc redaktor, jak poprzednio, podał mu notes i pióro, z prośbą, by pomógł mu rozwikłać zagadkę. Dłuższą chwilę trwało, zanim chory wykonał szkic z objaśnieniami. W notesie pojawiła się rzeczka, las, mgła, góry. Wyrosły też sylwetki żołnierzy. Nieporadnie narysowane i ustawione w polach jak na szachownicy. Legenda ze strzałkami nie pozostawiała wątpliwości: Mykoła Pronobis stał na warcie. Obok niego widać było skulonego żołnierza, przedzierającego się przez gęstwinę krzaków.
– To Pronobis ogłosił alarm? – zapytał Stern. – Czy to on pełnił wartę w dniu, w którym ujęto wojaka wracającego z lewizny?
Mosze przytaknął.
– A ci dwaj żołnierze siedzący za stołem to kto?
„Wiktor Żeleźnik i Sylwester Bal. To jest sąd polowy” – napisał Mosze.
– Przy tej strzałce dopisał pan, że oficerem, który nadzorował egzekucję, był Sylwester Bal? – Stern złapał się za głowę.
„To właśnie on był tym austriackim oficerem, który o świcie zorganizował ten haniebny pokaz” – objaśnił Halewi.
– Znałem go potem z innej strony. Słyszałem, że w latach dwudziestych założył jakąś korporację studencką, z której wkrótce zdefraudował pieniądze. A Franz Kinzel? – Stern obrócił się do chorego.
„Skąd pan zna to nazwisko?” – nagryzmolił Mosze.
– Znalazłem je w zeszycie krawca. To nie przywidzenie! – upierał się Stern, gdy Halewi kręcił głową.
„Franz Kinzel to ten dezerter, którego o świcie powiesili! – nabazgrał chory. – Nie potrzebuje garnituru ktoś, kto leży półtora metra pod ziemią, zawinięty w przeżartą przez robaki pałatkę”.
– Czy Bal byłby zdolny do... Wie pan, o co mi chodzi? Sam pan mówił, że prawie każdy był u niego zadłużony. On wystawiał rachunki, a tym, co się spóźniali, odpłacał po swojemu.
Mosze się zamyślił. W notatniku pojawiło się krótkie zdanie: „Całkiem możliwe, ale jest jeszcze jedna osoba, której pan nie wymienił”.
– Niech pan przestanie bawić się ze mną w kotka i myszkę – wycedził Stern ze złością.
Mosze patrzył cynicznie na redaktora, odwdzięczając mu się za poprzednie upokorzenia.
– Mam zgadywać?
Chory łypnął na niego prawym, zdrowym okiem.
– Charewicz? – rzucił Stern bez zastanowienia.
Zdziwione spojrzenie Halewiego oznaczać mogło tylko jedno – że trafił. „Bal i Charewicz – napisał – przeciwnicy na śmierć i życie”.
– Nie rozumiem? Co łączyło Charewicza z Balem?
Mosze sarknął. W notesie Sterna pojawiło się po dłuższej chwili kilkanaście zdań: „Charewicz był kiedyś przyjacielem Sylwestra Bala. Jego pupilkiem. Razem pili i ściągali od żołnierzy haracz, by grać w cymbergaja. Był lekarzem wojskowym w naszej jednostce i takim samym sk... jak Bal, który wieczorami zamieniał się w aniołka wygrywającego przy ognisku na organkach Stille Nacht. Robił operacje na żywca i pokątnie sprzedawał leki. Popełnił jednak jeszcze jeden niewybaczalny błąd, bo jako jedyny z całej kompanii ujął się za dezerterem. No i Bal znalazł wreszcie pretekst. Bo nie mogło być dwóch równych w jednym oddziale. Oberlejtnant zwołał sąd koleżeński. Zapadł wyrok: śmierć cywilna, wykluczenie. Może to nie jest ważne, lecz Charewicz jest przechrztą. Jego prawdziwe nazwisko to...”.
Mosze szykował się już zdradzić tajemnicę zbiega z Kulparkowa, lecz do salki weszła pielęgniarka z lekarzem, którzy poprosili gościa, by zostawił ich samych z poszkodowanym.
Jakub spacerował wzdłuż korytarza, zastanawiając się nad sprawą. Halewi wiedział o wszystkich, lecz z jakiegoś powodu zachował tę wiedzę dla siebie. To on odnotował wyrok na dezerterze, bo był pisarzem kompanijnym. Bal, Charewicz, Żeleźnik, Pronobis i tajemniczy Kinzel, przy którym brakowało objaśnień. Zapomniany epizod wojenny sprzed ćwierć wieku wciąż dawał o sobie znać.
Kiedy robił kolejny nawrót wzdłuż zielonej lamperii, minęli go lekarz i pielęgniarka.
– Ci policjanci z dochodzeniówki myślą, że wszystko im wolno – usłyszał kąśliwą uwagę pielęgniarki.
– Mówiłem sto razy, siostro, żeby ich bez mej zgody nie wpuszczać!
Stern uśmiechnął się pod nosem. Wkrótce na korytarzu pojawił się Szmul z walizką. Obok niego stał zmizerowany, zgarbiony Halewi. Szmul przyłożył palec do ust.
– Bardzo proszę pana Sterna, by nie zadawał więcej pytań. Pan nie jesteś rodzina, żeby wtrącać się w nasze sprawy.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.