Robert Wegner - Wschód - Zachód

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Wschód - Zachód» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wschód - Zachód: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wschód - Zachód»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Wschód - Zachód — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wschód - Zachód», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Za­wsze jed­nak w koń­cu do­ga­nia­ły go sny.

Tyl­ko raz spró­bo­wał szu­kać po­mo­cy. Za po­ra­dą miej­sco­wych tra­fił do zna­chor­ki, spe­cja­list­ki od za­ma­wia­nia kosz­ma­rów. Tyl­ko go do­tknę­ła, po czym wy­szła, ka­żąc zo­stać; w cha­łu­pie i cze­kać. Gdy­by nie wyj­rzał wte­dy przez okien­ko... Wró­ci­ła z gro­ma­dą wie­śnia­ków, a on, ukry­ty już na skra­ju lasu, pa­trzył, jak bez sło­wa ry­glu­ją od ze­wnątrz drzwi i okna do domu i pod­pa­la­ją cha­tę. Je­śli wiej­ska wiedź­ma wo­la­ła stra­cić do­ro­bek ży­cia, byle go za­bić, co zro­bi­li­by ka­pła­ni lub cza­ro­dzie­je? Czło­wiek do­tknię­ty przez de­mo­na, choć­by tyl­ko po­przez ulot­ne kra­iny snu, ni­g­dzie nie znaj­dzie spo­ko­ju.

Za­tem wę­dro­wał, z miej­sca na miej­sce, od wio­ski do wio­ski. A sny były co­raz szyb­sze, co­raz mniej nocy mógł prze­spać bez krwa­wych wi­zji i sma­ku że­la­za w ustach, któ­ry nie­od­mien­nie im to­wa­rzy­szył. Przez ostat­nie pół roku uwa­żał się za szczę­ścia­rza, je­śli miał spo­koj­ne trzy noce z rzę­du. Te­raz kosz­ma­ry się na­si­li­ły, mi­nio­ne dwa mie­sią­ce śnił je raz za ra­zem, i to bez wzglę­du na to, jak bar­dzo od­da­lił się od miej­sca, w któ­rym na­wie­dził go po­przed­ni. Kie­dy wczo­raj wie­czo­rem do­tarł do Pon­kee-Laa – prze­byw­szy wcze­śniej w trzy dni pra­wie sto mil, naj­pierw wo­zem, a póź­niej bar­ką spły­wa­ją­cą w dół El­ha­ran – sen do­padł go nie­mal na­tych­miast.

Nie było już gdzie ucie­kać. Te wi­zje za­czę­ły się tu, w mie­ście, gdy pa­łasz mło­de­go ba­ro­na roz­rą­bał mu bark. Wy­bu­chły w nim wte­dy krwa­wym sza­łem i dzię­ki nim po­ko­nał w po­je­dyn­ku uro­dzo­ne­go szer­mie­rza, on, któ­ry do tam­tej chwi­li nie miał praw­dzi­we­go mie­cza w ręku. W por­cie wal­czy­ło się szty­le­tem i pał­ką. De­mon oca­lił mu wte­dy ży­cie, ale dla ko­goś wy­cho­wa­ne­go na uli­cy nie ist­nia­ło nic ta­kie­go jak dar­mo­wa uprzej­mość. Stwór zza Mro­ku zro­bił to, bo zło­dziej był naj­pew­niej jego je­dy­nym łącz­ni­kiem ze świa­tem i gdy­by zgi­nął, de­mon nie mógł­by już tu wró­cić. Jak go opę­tał? Czy zwa­bi­ła go du­sza szy­ku­ją­ca się do opusz­cze­nia cięż­ko ran­ne­go cia­ła? Za­pach krwi? Tego Alt­sin nie wie­dział, i nie ob­cho­dzi­ło go to, już daw­no po­sta­no­wił, że je­śli ist­nie­je choć cień szan­sy na po­zby­cie się na­wie­dza­ją­cej go isto­ty, zro­bi to, choć­by miał wy­rwać so­bie po­ło­wę du­szy.

A je­śli na świe­cie był ktoś, komu mógł choć odro­bi­nę za­ufać, kto mógł­by mu po­móc, to żył tu, w Pon­kee-Laa.

Oczy­wi­ście była spo­ra szan­sa, że gdy ten ktoś zo­rien­tu­je się, co się z nim dzie­je, po­stą­pi tak jak ta wiej­ska wiedź­ma. Pod­pa­li mu dach nad gło­wą. A Ce­tron i Zor­ste­an mie­li o wie­le więk­sze moż­li­wo­ści niż tyl­ko spro­wa­dze­nie ban­dy chłop­stwa. Więc ta odro­bi­na za­ufa­nia po­win­na być na­praw­dę odro­bi­ną, bo lu­dzie, któ­rzy po­kła­da­ją nad­mier­ną wia­rę w in­nych, koń­czą jako kar­ma dla ryb.

Wstał, ob­mył twarz i ubrał się w strój wę­drow­ne­go skry­by, po czym po­dra­pał się po bro­dzie, któ­ra to­wa­rzy­szy­ła mu od dłuż­sze­go cza­su, i po­sta­no­wił, że jesz­cze tro­chę ją po­no­si. Przy­da­wa­ła mu lat, a choć praw­do­po­do­bień­stwo, że kto­kol­wiek bę­dzie cze­kał na jego po­wrót, było mi­zer­ne, to le­piej nie ku­sić li­cha. Hra­bia Ter­le­ach nie mu­siał być za­do­wo­lo­ny, że zło­dziej po­ja­wił się w mie­ście. Z ko­lei kil­ka in­nych osób z pew­no­ścią ucie­szy­ło­by się, że Alt­sin wró­cił i nie ko­rzy­sta już z pro­tek­cji Ce­tro­na. Nie­je­den nóż tę­sk­nił za jego ple­ca­mi.

No pro­szę, uśmiech­nął się pod no­sem, le­d­wo po­sta­wił sto­pę w mie­ście, a już za­czy­na my­śleć jak czło­nek zło­dziej­skiej gil­dii, miej oczy do­oko­ła gło­wy, noś je­den nóż na wierz­chu, a dwa inne do­brze ukry­te, sta­waj ple­ca­mi do so­lid­nej ścia­ny, nie pij ni­cze­go, cze­go nie skosz­to­wał twój go­spo­darz.

Ni­ko­mu nie ufaj, w nic nie wierz, za­wsze miej co naj­mniej dwie dro­gi uciecz­ki.

Wi­ta­my w Pon­kee-Laa, naj­więk­szym mie­ście za­chod­nie­go wy­brze­ża.

Się­gnął do sa­kiew­ki i prze­li­czył reszt­kę sre­bra. Wy­na­ję­cie osob­nej izby, na­wet je­śli była to tyl­ko ko­mór­ka na pod­da­szu, kosz­to­wa­ło, jed­nak było to lep­sze niż bu­dze­nie lo­ka­to­rów wspól­nej sy­pial­ni krzy­ka­mi i ga­da­niem w nie­zna­nym ję­zy­ku. Ktoś w koń­cu za­in­te­re­so­wał­by się nim i przy­słał tu ka­pła­nów albo cza­row­ni­ka. Pie­nię­dzy po­win­no mu wy­star­czyć na kil­ka dni, po­tem bę­dzie mu­siał albo zna­leźć so­bie pra­cę, albo za­cząć kraść.

Czy­li zna­leźć so­bie pra­cę.

Zszedł do głów­nej izby karcz­my. Tłok, gwar, dzie­siąt­ki lu­dzi róż­nych pro­fe­sji, za­pach piwa i ka­pu­sty go­to­wa­nej z ma­ły­mi kieł­ba­ska­mi, spe­cjal­ność ku­li­nar­na Ka­łuż­ni­ka. I wszy­scy pil­nu­ją swo­ich spraw, cze­ka­jąc, aż karcz­mar­ki po­da­dzą jed­no i dru­gie. Po trzech dniach ta­kiej die­ty lu­dzie albo prze­no­szą się do in­nych dziel­nic, albo wra­ca­ją, skąd przy­szli.

Zjadł, wy­pił, od­mó­wił do­kład­ki, za­pła­cił, wy­szedł.

Ka­łuż­nik za­wdzię­czał swo­ją na­zwę kiep­skiej ka­na­li­za­cji, a wła­ści­wie jej bra­ko­wi, gdyż to ni­g­dy nie mia­ła być praw­dzi­wa dziel­ni­ca. Po­wstał jako pod­gro­dzie, tro­chę wbrew pla­nom me­ekhań­skich in­ży­nie­rów, lecz gdy oka­za­ło się, że mia­sto przy­cią­ga masy lu­dzi z pro­win­cji i trze­ba ich gdzieś po­mie­ścić, na­ro­dzi­ła się dziel­ni­ca zło­żo­na gów­nie z karczm, za­jaz­dów i szop prze­ro­bio­nych na noc­le­gow­nie za mie­dzia­ka, gdzie kar­mio­no ka­pu­stą i kieł­ba­ska­mi i nikt nie py­tał, skąd je­steś. Za cza­sów Im­pe­rium po­wsta­wa­ły po­dob­no pla­ny wy­bu­do­wa­nia tu ka­na­li­za­cji, do­pro­wa­dze­nia wody i uczy­nie­nia z Ban­le­aru cze­goś wię­cej niż po­ten­cjal­nej wy­lę­gar­ni cho­rób, ale tym­cza­so­wość wszyst­kich tu­tej­szych bu­dow­li i cią­gły brak pie­nię­dzy za­wsze prze­kła­da­ły te pra­ce na póź­niej. I choć mia­sto w koń­cu wy­su­nę­ło ra­mio­na mu­rów i przy­tu­li­ło dziel­ni­cę do pier­si, na­dal trak­to­wa­ło ją bar­dziej jak ja­kąś na­rośl niż wła­sne dziec­ko. Mimo to mógł już my­śleć, że jest w Pon­kee-Laa. Ru­szył do por­tu i wte­dy ich za­uwa­żył.

Straż miej­ska, nic nie­zwy­kłe­go w tym miej­scu, po­dob­nie jak fakt, że straż­ni­ków było sze­ściu, za­miast jak zwy­kle trzech. Ka­łuż­nik ni­g­dy nie był spo­koj­ną dziel­ni­cą i cza­sem do­cho­dzi­ło tu do roz­ru­chów bie­do­ty. Alt­sin omió­tł­by ich obo­jęt­nym spoj­rze­niem i po­szedł da­lej, gdy­by nie prze­wo­dzi­li im dwaj osob­ni­cy, wy­glą­da­ją­cy przy po­zo­sta­łych jak ra­so­we char­ty przy miej­skich kun­dlach. Obaj no­si­li wy­so­kie do ko­lan buty, czar­ne spodnie, czar­ne ko­szu­le i na­rzu­co­ne na wierzch skó­rza­ne ka­mi­zel­ki, bar­wio­ne na głę­bo­ki brąz. Zło­dziej mi­mo­wol­nie zer­k­nął na ich man­kie­ty i koł­nie­rze, szu­ka­jąc mo­no­gra­mów, i to by­naj­mniej nie z po­wo­du oczy­wi­ste­go bo­gac­twa stro­jów, bo za ta­kie buty w tej dziel­ni­cy pod­rzy­na­no gar­dło, a ko­szu­le lśni­ły po­ły­skiem czy­ste­go je­dwa­biu. Nie, cho­dzi­ło o spo­sób, w jaki się po­ru­sza­li, jak­by ota­czał ich nie­wi­dzial­ny pan­cerz, za­pew­nia­ją­cy, że każ­dy zej­dzie im z dro­gi i nie bę­dzie się na­rzu­cał, do­pó­ki sami nie ze­chcą go za­uwa­żyć i przy­wo­łać. I o to, jak straż­ni­cy drep­ta­li za tą dwój­ką. Nikt nie mógł­by mieć wąt­pli­wo­ści, kto tu do­wo­dzi.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wschód - Zachód»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wschód - Zachód» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Wschód - Zachód»

Обсуждение, отзывы о книге «Wschód - Zachód» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x