Robert Wegner - Wschód - Zachód

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Wschód - Zachód» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2010, ISBN: 2010, Издательство: Powergraph, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Wschód - Zachód: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Wschód - Zachód»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Wschód - Zachód — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Wschód - Zachód», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Od­wró­cił się po­wo­li, prze­ły­ka­jąc. Fer­les-gur-Do­res stał tuż obok, sam, i uśmie­chał się uprzej­mie, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od twa­rzy zło­dzie­ja. Alt­sin wie­dział, że jest te­raz wa­żo­ny, mie­rzo­ny i oce­nia­ny. I za­raz zo­sta­nie za­kla­sy­fi­ko­wa­ny, jako ten, któ­ry może się przy­dać bądź oso­ba nie­ma­ją­ca naj­mniej­sze­go zna­cze­nia. Od po­cząt­ku przy­ję­cia, mimo iż sta­rał się nie rzu­cać w oczy, czuł kil­ka ta­kich spoj­rzeń. Za­pew­ne więk­szość go­ści wie­dzia­ła już, w ja­kim cha­rak­te­rze tu wy­stę­pu­je, lecz wo­bec do­nio­sło­ści wy­da­rzeń w mie­ście nie­zna­ny ka­pi­tan mit­tar­skiej ga­le­ry zna­czył dla nich mniej niż do­staw­ca ryb przy­cho­dzą­cy co rano do ich re­zy­den­cji. Je­dy­nie fakt, że hra­bia Ter­le­ach był skłon­ny go przy­jąć, nada­wał mu nie­co więk­sze­go zna­cze­nia.

Zło­dziej de­mon­stra­cyj­nie od­szu­kał wzro­kiem resz­tę gur-Do­re­sów, tkwią­cych na­dal gdzieś w ką­cie sali.

– Czy to roz­sąd­ne po­rzu­cać ro­dzi­nę i przy­ja­ciół? – Po­zwo­lił so­bie na de­li­kat­ne unie­sie­nie brwi.

– Jak wszy­scy za­uwa­ży­li, dwóch mo­ich star­szych sy­nów zmo­gła ta­jem­ni­cza do­le­gli­wość i nie mo­gli się tu po­ja­wić, choć bar­dzo chcie­li. Tak więc po­nie­waż mo­je­mu ro­do­wi nie gro­zi na­głe i cał­ko­wi­te wy­gi­nię­cie, ja ry­zy­ku­ję śmier­tel­nie i pod­cho­dzę do nie­zna­jo­me­go ka­pi­ta­na, któ­ry przy­cią­ga tyle uwa­gi. Jak na­zy­wa się ga­le­ra, któ­rą przy­pły­nę­li­ście?

– „Śledź” – mruk­nął Alt­sin. – A jej ka­pi­tan na­zy­wa się Aer­wes Klann.

Wy­mie­ni­li uśmie­chy, sze­ro­kie i iro­nicz­ne. W nad­mor­skich mia­stach co dru­ga łódź mia­ła na bur­cie wy­pi­sa­ne „Śledź”, a na­zwi­sko Klann ucho­dzi­ło za tak po­spo­li­te, że nie­któ­rzy że­gla­rze byli zmu­sze­ni je zmie­niać lub ozda­biać przed­rost­ka­mi, by unik­nąć za­mie­sza­nia w por­to­wych do­ku­men­tach.

– Czy­li mam nie wty­kać nosa w spra­wy hra­bie­go... – Gur-Do­res po­ki­wał gło­wą. – Czy to jed­nak na pew­no mą­dre, po­ja­wiać się tu tak ofi­cjal­nie? Za­miast spo­tkać się z Ter­le­achem w środ­ku nocy, gdzieś na ubo­czu?

– Ostat­nie spo­tka­nie w środ­ku nocy, gdzieś na ubo­czu, mia­ło wię­cej uczest­ni­ków, niż hra­bia mógł so­bie ży­czyć – do­bie­gło gdzieś z boku.

Zło­dziej omal nie upu­ścił ta­le­rzy­ka i za­nim się od­wró­cił, wie­dział, z cał­ko­wi­tą pew­no­ścią wie­dział, kogo zo­ba­czy. Ewen­ne­ta-sek-Gre­sa. Biel i zło­to. Z bli­ska bar­dziej kłu­ły w oczy.

– Do­brze, że zna­lazł się bo­ha­ter, któ­ry go­ły­mi rę­ka­mi po­ko­nał na­sła­ne­go mor­der­cę – w gło­sie ubra­ne­go w czerń szlach­ci­ca nie spo­sób było do­szu­kać się cze­go­kol­wiek poza au­ten­tycz­nym po­dzi­wem, lecz i tak kil­ka naj­bliż­szych osób syk­nę­ło z dez­apro­ba­tą. Ba­ron zi­gno­ro­wał za­czep­kę.

– Ka­pi­tan Klann, jak mnie­mam. – Ewen­net-sek-Gres uśmiech­nął się i ski­nął gło­wą. – Hra­bia wspo­mniał, że ma­cie za­pla­no­wa­ne spo­tka­nie.

Alt­sin mie­rzył ba­ro­na wzro­kiem, szu­ka­jąc... sam nie wie­dział cze­go – ze­psu­cia, wy­ra­cho­wa­nia, le­d­wo skry­wa­ne­go okru­cień­stwa? Aro­gan­cji? Z bli­ska czło­wiek, któ­ry za­bił San­we­sa, wy­glą­dał zwy­czaj­nie. Wręcz sym­pa­tycz­nie, ni­czym do­bry kom­pan do par­tyj­ki ko­ści, wy­pi­cia kil­ku fla­szek wina i od­wie­dzin w naj­bliż­szym lu­pa­na­rze. Lecz mimo to, gdy zło­dziej pa­trzył w wy­ra­ża­ją­ce tyl­ko uprzej­me za­cie­ka­wie­nie ob­li­cze, czuł, jak gdzieś w jego głę­bi po­ru­sza się lo­do­wa be­stia, zim­ny dreszcz peł­zną­cy mu po krę­go­słu­pie. Gdy­by twarz Ewen­ne­ta-sek-Gre­sa, pra­wa, szla­chet­na i szcze­ra, była praw­dzi­wym ob­li­czem ba­ro­na, szlach­cic nie prze­żył­by w Wy­so­kim Mie­ście trzech dni. Wszyst­ko w Alt­si­nie wyło, żeby ucie­kał. Mu­siał po­świę­cić chwi­lę, by przy­po­mnieć so­bie, kogo ma uda­wać.

Ukło­nił się ni­sko, przy­ci­ska­jąc lewą dłoń do ser­ca, bo ka­pi­tan mit­tar­skiej ga­le­ry wła­śnie tak by się za­cho­wał.

– Ba­ron Ewen­net-sek-Gres – po­wie­dział gło­śno, by nie było wąt­pli­wo­ści, że wie, z kim ma do czy­nie­nia. – Czu­ję się za­szczy­co­ny.

Mło­dy szlach­cic do­pie­ro te­raz prze­niósł wzrok na Fer­le­sa-gur-Do­re­sa.

– Gur-Do­res.

– Sek-Gres.

Wy­mó­wi­li na­zwi­ska nie­mal szep­tem, od­ru­cho­wo co­fa­jąc się o pół kro­ku i sta­jąc w po­zy­cji szer­mier­czej, lewa noga z tyłu, ko­la­na lek­ko ugię­te, ręce opusz­czo­ne. Gdy­by nie za­kaz no­sze­nia bro­ni, Alt­sin za­raz spo­dzie­wał­by się szczę­ku kling.

– Sy­no­wie za­cho­ro­wa­li, jak sły­sza­łem – ba­ron mó­wił ci­cho i spo­koj­nie. – Ża­łu­ję. Z naj­star­szym chcia­łem po­roz­ma­wiać o po­ezji. Ten jego wier­szyk o szlach­cie spo­za mia­sta i kro­wich plac­kach wy­ma­ga kil­ku po­pra­wek. Być może mógł­bym mu udzie­lić jed­nej czy dwu lek­cji.

– Nie wąt­pię. I wy­ob­raź so­bie, ba­ro­nie, że Hen­ser rów­nież szcze­rze ża­łu­je swo­jej nie­dy­spo­zy­cji. Lecz uzna­łem, że zdro­wie jest waż­niej­sze niż pło­che roz­ryw­ki.

– Pło­che roz­ryw­ki? Dla szlach­ci­ca po­ezja jest rów­nie waż­na, jak wła­da­nie mie­czem.

– Dla ko­goś spo­za Pon­kee-Laa, przy­wy­kłe­go do ta­pla­nia się w bło­cie i wą­cha­nia – wy­bacz nie­zgrab­ne po­rów­na­nie, lecz sko­ro sam już o tym wspo­mnia­łeś, przy­sło­wio­wych kro­wich plac­ków – na pew­no. – Gur-Do­res wy­krzy­wił się nie­ład­nie. – Tu w sto­li­cy księ­stwa pa­trzy­my nie­co ina­czej na ta­kie spra­wy. Zaj­mu­je­my się in­ny­mi rze­cza­mi.

– Han­dlem? Kup­nem i sprze­da­żą so­lo­nych ryb? Ce­na­mi wę­dzo­nych dor­szy? To mają być za­ję­cia od­po­wied­nie dla szlach­ci­ca? Do­brze, że w cza­sie uciecz­ki im­pe­rial­nych urzęd­ni­ków miej­skie ar­chi­wum oca­la­ło nie­mal nie­na­ru­szo­ne i te­raz nie­mal nikt nie pod­wa­ża co naj­mniej dwu­dzie­stu po­ko­leń szla­chet­nych przod­ków rodu gur-Do­re­sów.

To dwu­krot­ne „nie­mal” było jak dwa po­licz­ki. Gur-Do­res przy­mknął na chwi­lę oczy. Gdy je otwo­rzył, wy­zie­ra­ła z nich czy­sta, lo­do­wa­ta nie­na­wiść. Lecz jego usta na­dal się uśmie­cha­ły, a głos ocie­kał sło­dy­czą i grzecz­no­ścią.

– W isto­cie. A jesz­cze więk­szym szczę­ściem jest to, że ar­chi­wa na pro­win­cji w ogó­le nie zo­sta­ły za­bra­ne ani znisz­czo­ne, jak sły­sza­łem.

– A na­wet gdy­by. – Młod­szy z ba­ro­nów wzru­szył ra­mio­na­mi. – Na pro­win­cji, czy­li w miej­scu, skąd wy­wo­dzą się wszyst­kie naj­star­sze szla­chec­kie rody, ta­kie jak hra­bio­wie Ter­le­acho­wie na przy­kład, ar­chi­wa nie są aż tak waż­ne. Tam po pro­stu wszy­scy zna­ją się od po­ko­leń i nikt nie ma wąt­pli­wo­ści, kto z ja­kiej ro­dzi­ny po­cho­dzi.

Alt­sin zdał so­bie na­gle spra­wę, że broń inna niż spoj­rze­nia, lek­ce­wa­żą­ce ge­sty, iro­nia i alu­zje wca­le nie jest tu po­trzeb­na. Ci dwaj to­czy­li po­je­dy­nek rów­nie wi­do­wi­sko­wy, jak ten, w któ­rym świsz­czą ostrza i leje się krew. Cio­sy, pa­ra­dy, kon­try i uni­ki. A całe przed­sta­wie­nie przy­cią­gnę­ło już wi­dow­nię, zło­dziej na­gle zna­lazł się w ja­skra­wym, pa­ste­lo­wym tłu­mie, któ­ry oto­czył obu męż­czyzn. Po­je­dy­nek czer­ni i bie­li. Ich bo­ha­ter, ulu­bie­niec wła­śnie wy­ko­nu­je cios ła­ski na gło­wie rodu gur-Do­re­sów, po­cząw­szy od tego, że oka­zu­je lek­ce­wa­że­nie, igno­ru­jąc go i wi­ta­jąc się wpierw z ja­kimś nie­zna­nym Mit­tar­czy­kiem, su­ge­ru­je tchó­rzo­stwo syna, a skoń­czyw­szy na pod­wa­ża­niu szla­chet­no­ści rodu. Wkrót­ce za­pew­ne za­kwe­stio­nu­je też za­sad­ność za­sia­da­nia w Ra­dzie Mia­sta. Fer­les-gur-Do­res mu­siał za­pew­ne ża­ło­wać, że po­rzu­cił ochro­nę, jaką za­pew­nia­ło mu to­wa­rzy­stwo na­wet garst­ki przy­ja­ciół i krew­nych, od któ­rych się od­da­lił...

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Wschód - Zachód»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Wschód - Zachód» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Wschód - Zachód»

Обсуждение, отзывы о книге «Wschód - Zachód» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x