Robert Wegner - Niebo ze stali

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Niebo ze stali» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Издательство: satan, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Niebo ze stali: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Niebo ze stali»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Niebo ze stali — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Niebo ze stali», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Nam powiedzieli – wyrywa się ktoś z boku, a Key’la, choć zna tę historię, bo duchy wciąż śpiewają w jej żyłach, wie, że to musi zostać powiedziane – że Yawenyr zaczął podejrzewać sojusz między Sahrendey i nami, więc kazał im zabić nasze dzieci, by udowodnili lojalność. A oni... je zabili.

Jej siostra pochyla twarz. Szepcze.

– Bo kazał... Sahrendey... naradzali się przez trzy dni i trzy noce. Żyliśmy między nimi przez kilka lat, jako goście, a nie zakładnicy. Sami stracili większość młodzieży w czasie wojny, traktowali nas jak własne dzieci. Ale nie mieli dość sił, by nas obronić... Lecz jak ukryć osiem tysięcy dzieci, które nie jeżdżą konno? Jak oszukać szpiegów Ojca Wojny? Zaryzykowali wszystkim, co mieli. Gdyby Yawenyr się dowiedział...

Unosi głowę i uśmiecha się szaleńczo.

– Potem przyszedł do nas Amanewe Czerwony i zapytał, co postanowiliśmy. Zapytał dzieci, z których najstarsze miało dwanaście lat, czy ma zaryzykować istnieniem swojego ludu, by je ocalić. Dzieci, które czuły się zdradzone i oszukane, które nienawidziły swoich rodziców jak nikogo na świecie. Och, byłam przy tym. Jako dziecko byłam przy tym, jak mój przyszły mąż przeklął własnego ojca, wyrzekł się imienia i wskoczył na koński grzbiet, by przybrać nowe. Gdy przyszli se-kohlandzcy posłańcy, zobaczyli świeżo skopaną ziemię przesiąkniętą krwią i wszystkich w obozach jeżdżących konno. To wystarczyło.

Opowieść rozchodzi się po obozie krótkimi zdaniami mowy niskiej. Anaho’la nie jest przeznaczone do takich historii, to język komend albo plotek przekazywanych sobie w czasie wędrówki, gdy nie warto zdzierać gardła. Ale działa. A jej siostra znów szepcze:

– Nienawidziliśmy was jak zarazy. Całe lata. Marzyliśmy, że gdy przyjedziecie, to spalimy wasze wozy, zabijemy konie i stojąc nad ich truchłami, wykrzyczymy własne imiona. Ale czas mijał, a wy nie wracaliście. Nienawiść stygnie, niewielu jest takich, którzy potrafią ją pielęgnować bez końca. Dorastaliśmy, zakładaliśmy rodziny, walczyliśmy i zabijaliśmy w ich obronie. Rodziły się nam dzieci, których śmiech wytapiał z serc żal. Pozostała pustka. Nawet gdy wróciliście... gdy wjechaliście na wyżynę... nienawiść i złość powróciły, lecz na krótko. Gdybyście zawrócili i znów uciekli, nie ścigalibyśmy was. Walczyliśmy z wami, ale bez tego gniewu, jaki spodziewaliśmy się znaleźć. Ale jak... jak mieliśmy powiedzieć, że to my? I komu mieliśmy to powiedzieć? Tym, którzy wybrali własne konie zamiast własnych dzieci? Nawet jak nie ma gniewu, pozostaje duma.

Key’la czuje dotyk na karku. Saonra kryje twarz w jej włosach.

– A ona tam wisiała... Mój mąż zabrał ją z obozu Danu Kreda, taką małą i taką dzielną walczyła, nawet jak miała związane ręce... A potem próbowała uciec, pewnie by was ostrzec, i złapali ją i powiesili na hakach. Powiedzieliśmy, trudno, nie nasza sprawa, i tak zaraz zacznie szlochać i błagać o strzałę... Sama jest sobie winna.

Coś gorącego spływa jej po karku.

– Wisiała tam tak długo, aż rodowe duchy Sahrendey przyszły do niej. Były ciekawe, kogo wychowało Imperium. Ciekawe, czy płacze nad grzechami swoich przodków. Chciały zobaczyć jej ból. A potem... zaczęła się walka i przyszły wasze duchy, poległych wojowników, i coś się zamieniło. Nie wszystkie odchodzą do Domu Snu, te, które mają coś ważnego do zrobienia, zostają... I po raz pierwszy, odkąd opuściliście wyżynę, duchy Sahrendey i Verdanno spotkały się w jednym miejscu. Pod trójnogiem, na którym umierało dziecko. A my patrzyliśmy i dziwiliśmy się, czemu jeszcze nie błaga o łaskę. Ale też patrzyliśmy i widzieliśmy siebie sprzed lat, opuszczonych i skazanych na śmierć. Więc nawet zaproponowaliśmy jej pomoc... żelazny grot na długim drzewcu. A rodowe duchy nie przychodziły do rzeźbionych słupów, choć czekaliśmy. I znów rodził się w nas gniew. A ja pojechałam pod ten trójnóg, by dać jej odpocząć. Przepraszam... przepraszam... przepraszam...

Więc po to był jej wtedy nóż, Key’la uśmiecha się i porusza ręką. „Nic się nie stało”.

– Dotknęłam jednej z żerdzi i one do mnie przyszły. Duchy. I pokazały mi prawdę.

Prawdę? Tłum dookoła gęstnieje. Ludzie ciągną z sąsiednich płatków, przeskakują przez wozy, idą chwiejnie, jak w pijackim oszołomieniu, mężczyźni i kobiety, głównie ci, którzy pamiętają Krwawy Marsz. Jest w nich jakaś kruchość i bezradność, oczy mają puste, twarze bezbronne.

– Kto...? – dobiega z boku ochrypły głos. – Kto nam to zrobił?

Jest śmiech. Dziwny śmiech, trochę dziki, trochę szalony, i słysząc ten śmiech Key’la wie, że nie tylko przez nią przemawiają duchy. Ueneya jest prawdziwą Rozmawiającą z Przodkami.

– Kto nosi przydomek Lisa Stepów? Komu Złoty Namiot chwiał się nad głową po klęsce pod Meekhanem? Kto bał się, że Ojciec Pokoju zażąda zwołania Wielkiego Wiecu? Komu wodzowie plemion skakali do gardła i grozili rozerwaniem końmi? Kto poniósł klęskę i zostawił pięćdziesiąt tysięcy trupów gnijących pod miastem. Nie było łupów, niewolników, bydła ani koni, a skąd je wziąć? On nie miał pewności, czy Verdanno i Sahrendey tak naprawdę spiskują przeciw niemu, ale co z tego? Przez kilka lat odbudowaliście swój majątek, a on potrzebował waszych stad i tabunów, złota i srebra, uprzęży, broni, dobytku... Potrzebował zwycięskiej wojny, która odwróci uwagę od klęski w Imperium. Ale nawet on nie mógł po prostu uderzyć na wyżynę bez powodu. Co innego, gdyby Verdanno podnieśli bunt...

Głos cichnie.

– Jednym rozkazem, jednym kłamstwem ocalił władzę, dał zwycięską wojnę swoim Synom, zdobył wasze bydło i konie, a co najważniejsze, zdobył też ziemię. Mógł obdzielić niezadowolone plemiona żyznymi pastwiskami, mógł przesunąć Sahrendey na północ, dalej od siebie, mógł wbić klin między przyjaciół. Czy wiecie... że nawet teraz nasze duchy czują dla niego podziw?

Jest ruch. Ktoś przepycha się przez tłum. Kobieta. Stara, z włosami w nieładzie, z twarzą poznaczoną świeżymi pręgami po paznokciach drapiących do żywego mięsa. Jest spojrzenie pełne obłędu.

Kobieta idzie chwiejnie, zatacza się, a wszyscy usuwają jej się z drogi. Dociera na miejsce i klęka. Przez chwilę starcze dłonie gładzą twarz martwego jeńca.

Odwraca się wreszcie i przesuwa spojrzeniem wokół, a ci, których broń znaczy świeża krew, bledną. Staruszka podchodzi do najbliższego i pewną dłonią sięga po jego kavayo.

Jest zdziwienie, gdzie szmer potępienia?

Uzbrojona w nóż, którego nie ma prawa dotykać, odwraca się i wychodzi przez dziurę w barykadzie.

Znika w dymie.

Jest cisza.

I chrząknięcie.

– Sama wszystkich nie zabije – mówi Boutanu stłumionym głosem.

– Wiem. – Jej ojciec nie mówi, tylko sapie i patrzy jakoś tak dziwnie, zaciskając dłonie w pięści. – Gdzie Lamerei?

– Tu.

Awe’aweroh Mantoru pojawia się w polu widzenia, skurczony, mniejszy niż zwykle.

– Ile mamy rydwanów?

– Z tysiąc. Może mniej. Ale woźniców nie więcej niż na połowę. Traciliśmy więcej ludzi niż koni.

– Nee’wa!

Jest starsza siostra w skórzanym pancerzu i hełmie, z łukiem w dłoni. Z ich trzech najlepiej radziła sobie z tą bronią. Jest nieśmiałe dotknięcie i drżenie warg.

– Ile z was potrafi powozić rydwanem?

– Czterysta.

Jest zrozumienie i cichy śmiech w duchu. To robiła Druga, gdy znikała na postojach. Uczyła się z innymi dziewczętami zakazanych wojennych sztuk. Jest podszyta rozbawieniem ciekawość. Czy nosi też kavayo ?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Niebo ze stali»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Niebo ze stali» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Wegner - Północ-Południe
Robert Wegner
Robert Wegner - Wschód - Zachód
Robert Wegner
Tamara Zwierzyńska-Matzke - Czasami wołam w niebo
Tamara Zwierzyńska-Matzke
Robert Sheckley - Beside Still Waters
Robert Sheckley
Robert Harris - El hijo de Stalin
Robert Harris
Anna Brzezińska - Wody głębokie jak niebo
Anna Brzezińska
Robert Wagner - Die Grump-Affäre
Robert Wagner
Olaf Wegner - Eleonora
Olaf Wegner
Jennifer Wegner - SOKO Mord-Netz
Jennifer Wegner
Отзывы о книге «Niebo ze stali»

Обсуждение, отзывы о книге «Niebo ze stali» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x