Robert Wegner - Niebo ze stali

Здесь есть возможность читать онлайн «Robert Wegner - Niebo ze stali» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Издательство: satan, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Niebo ze stali: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Niebo ze stali»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Niebo ze stali — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Niebo ze stali», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Teren między obiema armiami był w miarę równy, dwa kręgi po spalonych mniejszych obozach nie będą przeszkodą dla konnicy. Źrebiarze wciąż rzucali czary, jeden z nich właśnie zatrzymał się kilkaset jardów przed Wozakami i spalając końskiego ducha, zaczerpnął Mocy. Trawa wokół niego zaczęła się marszczyć od gorąca, lecz nagle z ziemi wyskoczyły mroźne wstęgi, które rosnąc spiralnie, owinęły się wokół szamana i zamknęły go w półprzezroczystej klatce. Uwolniony czar musiał zmieścić się w zamkniętej przestrzeni, gorąco naparło na lód, stopiło go w najsłabszym miejscu i wyrwało się w górę, przez kilka chwil tworząc dziwaczny gejzer, połączenie pary i lodu. Wreszcie całość rozpadła się, nie wytrzymując wewnętrznego ciśnienia, kawałki lodu rozprysły się na wszystkie strony, odsłaniając jeźdźca i konia ugotowanych żywcem.

Starzec uśmiechnął się kwaśno. Czary, cenił je jako środek do osiągnięcia celu, i jednocześnie pogardzał nimi, za bezduszne okrucieństwo. Tak czy inaczej po całonocnych atakach wozaccy czarownicy powinni być zmęczeni, choć jak widać, potrafili jeszcze kąsać. Postanowił nie ryzykować utraty kolejnych szamanów, tym bardziej że gdy dojdzie do walki wręcz, używanie czarów stanie się bezużyteczne. A wojownicy zawsze wyżej cenili bitwy wygrane stalą niż Mocą.

– Wycofać Źrebiarzy, niech się skupią na obronie przed wozackimi czarownikami – rozkazał, a goniec pomknął na przedpole.

Verdanno ruszyli, spokojnie i równo.

Doskonale, niech zacznie się taniec.

Jego niewolnica ciągle nie wracała. Miała w sumie trochę racji z tym węzłem, w ciągu godziny wszystko się zmieniło, ale kara za to, że zwlekała z powrotem, nie ominie jej.

Lecz to już po bitwie.

* * *

Jest ciemność i cisza. Jest poczucie spokoju. Jest ciało leżące obok i uzbrojona w pazury dłoń wędrująca po twarzy. Nie ma bólu. Nawet śladu. Są obrazy rozbłyskujące pod powiekami.

* * *

Atak Błyskawic wyglądał imponująco. Jechali niepowstrzymaną falą żelaza i stali, powiewając proporcami, na świetnych koniach okrytych skórzanymi pancerzami. I choć w pierwszym ataku szło nie więcej niż tysiąc konnych, to drżenie ziemi docierało aż do obozu Sahrendey.

Na prawym skrzydle Verdanno lekka jazda pędziła już w stronę rydwanów, szyła z łuków, zawracała i znów atakowała, próbując najwyraźniej sprowokować je do szarży. Rydwany osłaniały bok maszerującej kolumny, ale nawet ktoś, dla kogo bitwa kawalerii była nowością, wiedział, że jeśli dadzą się odciągnąć od sił głównych, to raz-dwa zostaną otoczone i wystrzelane. Na razie ich załogi odpowiadały tylko równymi salwami i trzymały pozycję. Kurz wznosił się coraz wyżej, ale regularne podmuchy wiatru zganiały go z pola bitwy.

Kenneth stał na skraju obozu i patrzył. Wyglądało na to, że dowódca koczowników zrezygnował z próby rozstrzelania wolno poruszającego się czworoboku. Co prawda na flankach szaleli konni łucznicy, ale główne uderzenie szło na centrum. I na Mroźny Pocałunek Anday’yi, to było takie oczywiste. Rozciągnięty na kilkaset jardów, równy jak imperialna droga front składał się z jednego tylko szeregu pawężników. Za nimi, w odległości co najmniej stu kroków, poruszała się zbita masa pieszych, ledwo utrzymująca pozór jakiegokolwiek szyku. Gdy Błyskawice rozerwą pierwszą linię i wpadną w tłum, zacznie się największa masakra, jaką widziała ta wyżyna.

A Jeźdźcy Burzy właśnie zaczynali szarżę.

* * *

Są duchy, czuje je, choć nie ma pojęcia, dlaczego jeszcze jej nie opuściły. Przecież zrobiła, co trzeba. Jest chwila ciszy. Drżenie gruntu i świadomość, że to skarga ziemi katowanej tysiącami kopyt.

Są obrazy.

Eso’bar i Mer’danar stoją za ciężką tarczą.

Nee’wa trzyma lejce, lekkim ruchem koryguje położenie rydwanu w szyku.

Bliźniacy – jeden z opatrunkiem na pół twarzy – patrzą na Drugą i szczerzą się głupio.

Der’eko wkłada gwizdek w usta i wydaje komendy.

Ruk’hert odwraca się przez ramię i patrzy na dziewczynę za sobą. Ta dziewczyna to Ana’we, zawsze taka poważna i przejęta, stoi obok chłopaka w trochę za dużej kolczudze. Trzyma łuk, a za pasem ma kilka długich noży. Pancerz z szerokich, przeplatanych pasów wołowej skóry pasuje do niej jak siodło do kozy, ale to nic.

Ojciec jedzie rydwanem za białą klaczą, wprost do obozu Sahrendey.

Jest pytanie.

Czy dlatego jeszcze mnie nie zostawiłyście?

Żebym patrzyła, jak umierają?

Jest rozbawienie.

Nie jej.

Ich.

Jest obraz.

Szarża konnicy dosięga tarczowników.

Tarcze kładą się na ziemię jak łan zboża przyciśnięty dłonią wiatru, a konie, które już zwalniały i którym nagle otwiera się wolna przestrzeń, przeskakują nad nimi, łomoczą kopytami po drewnie i pędzą naprzód. Tysiąc pancernych jeźdźców przeciw masie pieszych.

Jest uderzenie. Konie w ostatniej chwili zwalniają, niechętne wjeżdżaniu galopem w zbity tłum, ale nie zatrzymują się całkowicie. Groty lanc toną w piersiach, albo – podbite sprytnie przez piechurów – przelatują nad głowami. Kopyta próbują miażdżyć leżących, końskie zęby szczerzą się ku twarzom. Jeźdźcy sięgają po szable i topory, uderzają z góry i...

Ryk.

Tłum rusza naprzód jak kierowany jednym umysłem, setki włóczni, gizarm i rohatyn sięgają ku koczownikom, kłują, dźgają, ściągają z siodeł. Jest szabla, która pogrąża się w czyjejś piersi i której nie można wyrwać, bo dłonie rannego zatrzaskują się na nadgarstku z siłą kowalskich kleszczy. Jest cios mieczem, który odcina rękę, i kikut tryskający krwią. Jest pchnięcie włócznią, uderzenie toporem, czyjeś ręce ściągające z siodła, strzała wylatująca z dalszych szeregów i przebijająca szyję, nóż tnący ścięgna pod kolanem, szukający tętnicy, młot miażdżący koński łeb. Są tysiące i tysiące rąk niosących śmierć. Jest zdumienie i niezrozumienie, dlaczego nie uciekają? Dlaczego nie odwracają się i nie umykają, osłaniając rękami głowy? Co w nich wstąpiło? Jest sygnał do odwrotu i koń, który potyka się i pada na przednie nogi. Mężczyzna patrzy za siebie i widzi mur tarcz odgradzający drogę ucieczki. Jest jakiś szaleniec z toporem, wyrąbujący sobie krwawą ścieżkę między jeźdźcami, potężnymi ciosami odwalający ręce, nogi i końskie łby. Jest...

Nie... Nie chcę na to patrzeć. Nie każcie mi patrzeć, jak zabijają i umierają.

Jest świadomość.

Musisz.

Ktoś musi opowiedzieć.

Jest ojciec, jadący rydwanem przed szeregami brodatych jeźdźców.

Jest ojciec, zatrzymujący się przed starszym mężczyzną w ciężkiej kolczudze, stojącym pod szkarłatnym buńczukiem.

Jest ojciec na ziemi.

Ojciec klęczący z pochyloną głową.

I cisza w szeregach, i jedno słowo w anaho-la, jakby przemocą wyrwane z zaciśniętej pięści.

„Wybaczcie”.

Jest ojciec galopujący w stronę bitwy i stojący za nim jak kamienna armia jeźdźcy.

Jest ruch, kolejne oddziały wysrebrzonych stalą konnych wojowników odrywają się od koczowniczej armii, tym razem trzy, jeden pędzi środkiem, by zmiażdżyć wątłą linię tarczowników i przyjść z pomocą uwięzionym wewnątrz towarzyszom, dwa pozostałe zataczają łuk na skrzydła, jednemu wyskakują na spotkanie rydwany, desperacka szarża tysiąca załóg przeciw co najmniej dwóm tysiącom Błyskawic wspieranych przez łuczników. Rydwany jadą luźno, w ostatniej chwili używając tyrkaczy, fala metalicznego łoskotu rozrywa powietrze, niektóre konie koczowników płoszą się, zwalniają, szyk pęka i w ten chaos wpadają Wozacy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Niebo ze stali»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Niebo ze stali» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Robert Wegner - Północ-Południe
Robert Wegner
Robert Wegner - Wschód - Zachód
Robert Wegner
Tamara Zwierzyńska-Matzke - Czasami wołam w niebo
Tamara Zwierzyńska-Matzke
Robert Sheckley - Beside Still Waters
Robert Sheckley
Robert Harris - El hijo de Stalin
Robert Harris
Anna Brzezińska - Wody głębokie jak niebo
Anna Brzezińska
Robert Wagner - Die Grump-Affäre
Robert Wagner
Olaf Wegner - Eleonora
Olaf Wegner
Jennifer Wegner - SOKO Mord-Netz
Jennifer Wegner
Отзывы о книге «Niebo ze stali»

Обсуждение, отзывы о книге «Niebo ze stali» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x