- Wiem. Powiedzmy, ze mam swoich ludzi, zeby z ich pomoca odeprzec atak… A jesli cos pójdzie nie tak, poprosze panie o pomoc. Zreszta niedlugo opuszcze Kraków na jakis czas.
- Tak byloby najlepiej. Hmm… - Katarzyna popatrzyla z powatpiewaniem na kawalek pizzy.
- Jesli nie ma pani ochoty, prosze zostawic, bede miala cos na kolacje.
*
Anna dlugo krazyla po miescie, starajac sie zgubic potencjalne ogony. Nie wiedziala, czy ktos ja sledzi, czy nie, a nie umiala tego sprawdzic… Udawala, ze idzie do biblioteki na Rajskiej.
Zanurkowala w zaulek, zmienila kierunek. Wyszla na Planty. Zlapala tramwaj i przejechala kilka przystanków. Przeciela Stare Miasto. Przy Starowislnej skorzystala z przechodniego podwórka.
Wreszcie uznala, ze wystarczy. Dwadziescia minut pózniej znalazla sie na swoim strychu. Pod drzwiami zawahala sie. A jesli ktos czatuje na nia juz w srodku? Ostroznie wsunela klucz w zamek i przekrecila. Pchnela drzwi, gotowa do natychmiastowej ucieczki. Ale w pokoiku bylo pusto. Takze w lazience nikt sie nie czail. Zaryglowala drzwi, wyciagnela spod poduszki laptop i zalogowala sie.
Marcel wysluchal relacji z kamienna twarza. W kazdym razie tak pokazywala marnej jakosci kamerka wbudowana w jego komputer.
- Dziwna sytuacja - podsumowal. - Nalezy przypuszczac, ze te kobiety wiedza o tobie, a moze i o nas znacznie wiecej…
- Wydawala sie zyczliwie nastawiona.
- Tego nie wykluczam. Jej informacje tez wydaja mi sie cenne. Dwaj podejrzani antykwariusze…
- Myslisz, ze moga wyprzedawac inne zabytki pochodzace z wyspy?
- Spróbuje to jakos sprawdzic. Ale jestem tego prawie pewien. Podobnie jak tego, ze to oni nas morduja. Przydaloby sie troche poweszyc.
- Jeden urzeduje w Wiedniu, drugi w Sztokholmie - odczytala dane zapisane na odwrocie zdjec. -
Troche daleko. A ten cholerny marynarz mial mieszkanie w Krakowie i drugie w Gdansku.
- Cos jakby linia… Szlak przemytu antyków Sztokholm-Wieden? Gdyby jeszcze byla na tej trasie Warszawa. - Poskrobal sie po glowie. - No nic.
- Dlaczego przyszla ci do glowy Warszawa?
- Bo i tam cos wlasnie wyplynelo… - wyjasnil jakby niechetnie. - Wiktor znalazl pewien slad.
Musimy go sprawdzic. Uwazaj na siebie, prosze.
- A jakby co? Uciekac do nich? Myslisz, ze moge im zaufac?
- Mialy uczciwe, mile twarze… Tak, wiem, to zwodnicze kryterium. Ale… Budza zaufanie. Choc trzeba pamietac, ze jedna bez mrugniecia zarabala mlotkiem marynarza, który cie gonil.
- Silna osobowosc?
- Anno… Powiedzialbym raczej, osobowosc psychopatyczna! Rozumiem, ze czasem trzeba kogos osadzic i zlikwidowac, ale ona zrobila tak bez wahania, mlotkiem w leb!
- Czyli na te dwie tez musze uwazac. A to w Warszawie? Bardzo niebezpieczne bedzie?
- Nie wiem… Ale mam pare dni na przygotowania…
Rozdzial 2
Nad Krakowem zalegl ciezki, duszny zar. Czerwiec zaczynal sie upalami. Katarzyna z trudem zaparkowala swoje auto pomiedzy dwoma minivanami i wytargala z bagaznika parciana torbe. Gorace powietrze zaparlo jej dech. Mruzac powieki, przebyla sto metrów rozpalonego do bialosci chodnika i z ulga zanurkowala w chlód i pólmrok starej bramy.
Jak oni to robili sto lat temu? - zadumala sie. Spódnice i spodnie do kostek. Swiat bez dezodorantów, bez klimatyzacji, bez kabin prysznicowych… Twardsi byli od nas czy tylko powonienie tytoniem gluszyli?
Lata temu, gdy tylko sie tu sprowadzily, alchemiczka kupila chodnik z juty i wykorzystujac stare uchwyty, przymocowala go na schodach. Drewniane stopnie zaskrzypialy rozdzierajaco pod drobnymi stopami eks-agentki i po chwili pukala do drzwi kuzynki.
Przez chwile myslala, ze jej nie zastala. Juz grzebala w raportówce w poszukiwaniu wlasnych kluczy, gdy rozleglo sie czlapanie i Stasia otworzyla drzwi najpierw na szerokosc lancucha, a chwile potem na osciez.
- Witaj - powiedziala.
Miala na sobie powyciagany szlafrok, a we wlosach papiloty. W ciagu kilku dni postarzala sie o dwadziescia lat. Wygladala jak zbyt mloda aktorka obsadzona w roli zdziwaczalej staruszki. Ale najbardziej zaniepokoilo Katarzyne co innego. Ogniki polyskujace zawsze w zrenicach kuzynki zgasly. Alchemiczka miala mocno podkrazone oczy, byla blada i wygladala na zmeczona, jakby od kilku dni nie spala.
- Co sie stalo? - zapytala zaniepokojona mlodsza z kuzynek. - Jestes chora?
- Pózniej opowiem. - Stanislawa wyraznie nie chciala o tym rozmawiac. - Co tam u nas na wsi? Jak interesy?
- Kuso, a nawet powiedzialabym, jeszcze gorzej. Powidla jakos tam schodza, zbyt na przetwory z gesiny jest mniejszy, niz przewidywalam. Kryzys, martwy sezon, w dodatku narzuty podatkowe zgola idiotyczne. Naklady inwestycyjne byly ogromne, nowe pomysly to niewypaly, ale od trzech miesiecy obroty sa na tyle wysokie, ze pojawily sie juz pierwsze zyski. Tylko ze to ciagle jeszcze zbyt malo. Ale od wrzesnia powinno cos drgnac. Za pól roku moze wyjde z dlugów. A potem sie zobaczy.
Przywiozlam ci walize próbek naszych wyrobów.
Znalezienie sie w chlodnym mieszkaniu przynioslo ulge. Katarzyna czula przyjemna gesia skórke na calym ciele. Klimatyzacja pracowala chyba na pelnych obrotach, grube mury starej kamienicy i trójszybowe okna, zaciagniete kotarami, dodatkowo chronily przed skwarem.
- Wyrobów? To swietnie. Zanies do spizarki, wybierzemy cos na kolacje. - Alchemiczka usmiechnela sie z wysilkiem, ale jej spojrzenie pozostalo nieobecne.
Stanislawa zagracila kuchnie straszliwie. Z braku spizarni wstawila w kacie potezny stuletni regal.
Katarzyna otworzyla skrzypiace drzwiczki. Odruchowo siegnela po scierke i omiotla z kurzu rzad slojów i kamionkowych garów, w których octowe i solne zalewy powoli przegryzaly mieso i warzywa…
Peczki ziól zawieszone na górze pachnialy intensywnie. W dwu gasiorach macerowaly sie owoce na nalewki. Zapach wedzonki zakrecil w nosie. Stanislawa w zasadzie nie uzywala lodówki, mieso i wedliny wisialy na kolkach. Wewnatrz szafy bylo zimno, pomyslowa gospodyni przewiercila otwór w tylnej sciance i murze kamienicy. Katarzyna poprzesuwala butelki z kwasem chlebowym i zaczela wystawiac obok swoje sloiki.
- Alchemia oprócz nudnej produkcji zlota i eliksiru niesmiertelnosci najwyrazniej posiada tez zastosowanie praktyczne - mruknela, patrzac z rozbawieniem na gasiorek, w którym leniwie fermentowaly owoce morwy.
Rozejrzala sie po kuchni i poczula uklucie niepokoju. Nie bylo jej raptem cztery dni, a ledwo poznawala mieszkanie! Kuzynka nigdy nie byla przesadna pedantka, ale teraz w kuchni panowal po prostu brud i balagan. Talerze i kubki po kawie zajmowaly spora czesc blatu. Fusy z herbaty wypelnialy fajansowa mise. Dwa opakowania po pizzy zdobily przestrzen pod stolem. Obierki z marchwi i kartofli zeschly sie i przywarly do terakoty.
Katarzyna powrzucala brudne naczynia do zmywarki, przetarla blaty i plyte kuchenki. Nim skonczyla, jej kuzynka stanela w drzwiach. Wziela juz prysznic, przebrala sie i wyplotla papiloty z wlosów.
Ale nadal wgladala nie najlepiej. Oparla sie ciezko o framuge.
- Sluchaj, moja droga, nie mozna robic wokól siebie takiego chlewika - ofuknela ja Katarzyna. -
Ogarnij sie troche, masz w mieszkaniu podloge, a nie gliniane klepisko. Jak obierasz warzywa, nie rzucaj obierków na podloge. A jesli juz musisz rzucac, to potem zamiec. I do kosza wyrzuc, a nie zgarniaj w kat… Jeszcze ci sie myszy zalegna. A te fusy w misce to co? Kompost chcesz zrobic?
- Yhymm…
- Wiesz, co zrób? Mam przeciez namiary na te mala geolozke. Nawet numer na komórke.
- Anne? Po co mi ona? - Wzrok Stanislawy stal sie mniej maslany.
- Nie ma kasy. Dasz jej stówke albo dwie, a ona ci w dwa dni mieszkanie odszykuje na wysoki polysk.
- Wlasna sluzaca? - Kuzynka usmiechnela sie lekko i wzruszyla ramionami. - Chyba odwyklam…
Zreszta po co?… Teraz juz nie sznuruje sie gorsetów na plecach. Prasuje tez sporadycznie.
Читать дальше