- Panie - urzędnik zwrócił się do mnie - jeśli dasz waść słowo, że nie podejmiesz prób ucieczki, kajdany będą zbędne.
- Daję słowo. - Wzruszyłem ramionami.
Kozak zmełł przekleństwo, ale posłuchał. Szable wróciły do pochew. Ceklarze też opuścili kusze.
- Poproszę służącą, aby naszykowała mi pled i tobołek z ubraniem - odezwałem się do dowódcy. - Możecie mi, panie, powiedzieć, czego jeszcze będę potrzebował zamknięty w lochu?
- Mistrzu Markusie, twa służąca została zamordowana, podobnie jak pozostali mieszkańcy tej kamienicy.
Usłyszałem krzyk Heli. Pociemniało mi w oczach, zatoczyłem się. Któryś z ceklarzy wziął to widać za próbę ataku. Kątem oka spostrzegłem nadlatującą drewnianą pałę, a może to była kolba kuszy? Świat eksplodował mi przed oczyma w jasnym rozbłysku, a potem zapadła ciemność.
*
- Durniu! - Grzegorz Grot ryknął na swego pomagiera.
- Skoczył na was, panie... - zaskomlał przestraszony ceklarz. - Może ubić chciał.
- Wieść straszną usłyszał, słabo mu się w nogach zrobiło i tyle. Docućcie go, psie syny, albo każę wybatożyć!
Dwaj strażnicy uklękli przy nieprzytomnym Marku. Kozak patrzył na to chmurnie, a jego dłoń co chwila dotykała rękojeści szabli. Ale opanował się.
- Panie - odezwała się Helena łamiącym się głosem - co waszmość powiedział? Co znaczy, że wszyscy nie żyją?!
- Ktoś dopiero co wysiekł mieszkańców tego domu - powiedział urzędnik. - Gdy przyszliśmy, jeno trupy milczące nas przywitały.
- A Greta...? - Dziewczyna zbladła jak ściana.
- Wszyscy. - Rozłożył bezradnie dłonie. - Mordercy byli jak bestie, nie oszczędzili nikogo.
- Ja... - Skierowała się ku drzwiom.
- Wybacz, waćpanna, to nie widok dla niewieścich oczu. Może pani rękodajny...? - Zmierzył Staszka wzrokiem.
- To mój... narzeczony - powiedziała.
- On ze mną do wnętrza wejdzie, rzeczy wasze spakuje, a potem zda sprawę. Wy zaś na podwórzu przez ten czas ostańcie. Co z nim? - rzucił do ceklarzy próbujących docucić Marka leżącego ciągle na ziemi.
- Żyw na szczęście. Oddech spokojny, ale świadomości w nim nie ma - zameldował ten, który uderzył pałką. - Medyka by trzeba... Z żołdu mi potrącicie...
- Tedy zanieście na czym do ratusza i wezwijcie doktora Rufusa - rozkazał justycjariusz. - A waszmość, proszę, postępujcie ze mną - zwrócił się do chłopaka.
Przekroczyli wyślizgany kamienny próg. Już w sieni czuć było paskudny metaliczny zapach krwi. Staszek poczuł w gardle rosnącą gulę, ale się opanował.
O co chodzi? - pomyślał. Po co każe mi to oglądać?
W głowie miał zamęt. Marek... Co robić? Co tu się, u diabła, stało? Nie był w stanie ogarnąć tego rozumem.
Ci łapacze, czego chcą? - zastanawiał się gorączkowo. Aresztować. Za co? Po co? Zapytać? Ten człowiek raz już uchylił się od odpowiedzi. I jeszcze to... A może? Jestem tu z nim sam na sam. To szef ceklarzy. Policjant jakby, ktoś taki. W kaburze mam rewolwer. Wziąć faceta jako zakładnika, przystawić lufę do pleców, zażądać...
- Nie mieszkałeś waść tu przed mordem? - zagadnął urzędnik.
- Nie. Z towarzyszem moim, Kozakiem Maksymem, przybyłem przedwczoraj pieszo ze Szwecji przez zamarznięty Bałtyk. Dziś do Gdańska dotarłem.
- O tej porze roku po lodzie? Toście chwaty albo i szaleńcy! - Justycjariusz pokręcił z podziwem głową. - Szkoda, że wiedzy o tym, cóż za bestie w ludzkiej skórze to uczyniły, raczej nie masz... A może takową jednakowoż posiadasz?
- Podejrzewacie o ten mord mistrza Markusa Oberecha! - wybuchnął Staszek. - On tego z pewnością nie zrobił! To dobry i prawy człowiek. Nie wierzę, by miał z tym cokolwiek wspólnego.
- Ach, ależ nie ma - uspokoił go urzędnik. - To oczywiste i nikt go o to nie podejrzewa. Wszak z córką swoją i z wami daleką wycieczkę tego ranka uczynił i wiemy, że przez bramę weszliście. Wyprawa taka czasu wymaga. Gdy zaś do kamienicy wkroczyliśmy, by go aresztować, i na trupy natrafiliśmy, krew jeszcze nie skrzepła nawet. Tedy widno, iż mordercy pod waszą nieobecność uderzyli, a gdybyśmy dwa pacierze wcześniej przybyli, pochwycilibyśmy ich łacno w chwili ucieczki lub może nawet śmierci tych ludzi zdołalibyśmy zapobiec... - Zagryzł wargi.
- Za co zatem Markus został zatrzymany? - zdumiał się Staszek.
- To już nasza rzecz. Zarzut ciężki, choć niezbyt prawdopodobny - dodał jakby do siebie. - Zatem do secundum przejdźmy... Ot, mieszkanie na parterze, do właścicielki należące. - Wskazał drzwi. - Znaleźliśmy ją ubitą. Morderca zaskoczył staruszkę, gdy pieniądze wydobyte ze skrytki liczyła. Uderzył obuchem siekiery w głowę i tym sposobem życia pozbawił. Co dziwne, stos złota zachlapanego krwią po podłodze rozsypany został.
- Bandyta nie zabrał kruszcu?
- Nie. Może obrzydzenie go wzięło albo ukradł te, których posoka nie splamiła...
Wspięli się po trzeszczących schodkach.
Po co mi to pokazuje? - myśli rozpaczliwie tłukły się w głowie chłopaka. Co on, do cholery, knuje? Boję się... Nie. Powiedział przecież, że nawet Marka nie podejrzewa. A może to jakaś prowokacja? Jaka i po co? Policyjne sztuczki? Trzeba było czytać kryminały, a nie fantastykę...
- Tu stary marynarz nogi pozbawiony mieszkał. - Justycjariusz machnął w kierunku zniszczonych drzwi zbitych z dranic. - Tego mieczem pchnięto. Tu waszego patrona kwatera. I zamordowana służąca dzieweczka...
Otworzył drzwi. Staszek wzdrygnął się, nie miał najmniejszej ochoty oglądać trupa. Na szczęście ciało Grety nakryte zostało starym żaglowym płótnem. Wyglądało jak kupka brudnego śniegu. Tylko bose stopy wystawały spod przykrycia.
Staszek spojrzał w tamtą stronę i widząc posiniałe paznokcie, zagryzł wargi.
- Służącej głowę odrąbano mieczem lub szablą może i w cebrzyk rzucono... Opór widać stawiać usiłowała. - Wskazał krwawy rozbryzg na ścianie. - Wyżej kilku wyrobników żyło, wszystkich zaszlachtowano, choć ze śladów sądząc, drzwi zawrzeć próbowali. Ostatniego pchnięto w plecy, gdy okienkiem na dach umykał... Ośmioro ludzi zatem śmierć tu poniosło. Spakujcie teraz rzeczy najpotrzebniejsze do worka, a resztę ostawcie w spokoju. Ja tu posiedzieć i pomyśleć jeszcze muszę, tedy dom ten zamknięty, strzeżony i opieczętowany czas jakiś będzie. No i mieszkać wam tu niebezpiecznie, gdyż zbrodniarze miejsce to znają a powrócić mogą!
Staszek rozejrzał się po wnętrzu i wypatrzył szary worek leżący w kącie.
- Nie wiem, kogo jeszcze mordercy ubić chcieli, mistrz Markus w areszcie naszym będzie od nich bezpieczny, jednakowoż...
- Panna Helena. - Chłopak kiwnął głową. - Będę jej bronił, jeśli zajdzie potrzeba.
- Nie wiesz najważniejszego - mruknął Grot. - Jej tropem trafiła tu kobieta naprawdę podła, a przy tym władna i ogarnięta żądzą pomsty. Tedy nad głową waszmości narzeczonej nie jedno, a dwa niebezpieczeństwa zawisły.
- Proszę o dodatkowe wyjaśnienia!
- Na razie istoty spraw tych wyjawić nie mogę. Rychło jednak się wszystkiego dowiesz, panie. Teraz wierz mi, że niebezpieczeństwo jest poważne. Jeśli poczujesz, że pętlica się zaciska, przyjdź do mnie. Znam matkę przełożoną zakonu Świętej Brygidy. Pismo wystawię, by pannę Helenę ukryły na czas jaki...
- Dziękuję. Rozumiem... Panie, warto, abyście wiedzieli. To nie jest pierwszy taki mord - powiedział chłopak, wrzucając pospiesznie do worka zawartość skrzyni z ubraniami. - Widziałem niedawno coś bardzo podobnego.
- Gdzie i kiedy? Bo dla mnie to absolutne novum... Śmierć w mieście portowym rzecz przykra dla swej powszedniości, jednakowoż sprawy to błahe zazwyczaj, tu zaś prawdziwy wilkołak rzeźnię uczynił.
Читать дальше