Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– Niech pan nawet o tym nie… – zaczęła cedzić przez zęby.
– Albo porządnego bruderszafta – dokończył myśl. – Przeciek do prasy albo wino. Wybór należy do pani.
* * *
– Dzień dobry, panie redaktorze. – Mężczyzna był mocno zdenerwowany, chociaż Aneta, która pierwsza odbierała telefony, miała zwykle zbawienny wpływ na stremowanych słuchaczy.
– Witam – Kostek posłał uśmiech w eter. – Pan w sprawie Unii Europejskiej, dobrze zgaduję?
– No, akurat nie… Właśnie obejrzałem „Teleexpress”, panie Kostku, i wie pan co? Zatrzęsło mną. No bo skąd oni biorą te informacje? Gaz wybuchł w pobliżu willi pana Bauera. Tak powiedzieli. A ja mieszkam tuż obok i wyraźnie słyszałem ten ich niby-wybuch. Nie dziwi pana, że trzy razy wybuchało?
– Mnie osobiście? Dziwi. Ale wie pan, żaden ze mnie gazownik.
– Ja też się na tym nie znam. Ale wiem, że nim huknęło obok nas, było słychać trzy takie jakby wybuchy gdzieś dalej. Był pan może w wojsku?
– Wstyd powiedzieć, ale nie.
– Ja byłem. I pamiętam, że tak to brzmiało, kiedy strzelali na poligonie ostrą amunicją.
– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem – Zdrzałkowicz wciąż trzymał się typowej dla siebie, lekko żartobliwej tonacji. – Sugeruje pan, że to jakieś zabłąkane pociski z poligonu wybuchły obok domu premiera? Czy pan aby nie próbuje wysadzić z siodła ministra obrony?
– A to jeszcze nie wszystko! Próbowałem dziś wpaść do znajomych, którzy mieszkają naprzeciw pana premiera. I wie pan co? Nie dało się! Ulica zablokowana, a wszędzie kręcą się smutni panowie w garniturach. Myśli pan, panie Kostku, że to z gazociągów?
Za dźwiękoszczelną szybą zrobiło się zamieszanie. Dwie czy trzy osoby dopadły równocześnie Anety, w gestykulujących ramionach aż bielało od papieru. A najdziwniejsze, że chyba nie miało to nic wspólnego z toczącą się rozmową. Nikt nawet na Kostka nie patrzył.
– Wie pan – powiedział z lekkim roztargnieniem – wchodzimy do Europy. Fachowiec w kufajce i berecie z antenką powoli przechodzi do historii. Może panowie gazownicy pracują teraz w garniturach.
Zerknął na monitor. Nic. Nie, zaraz… Ktoś zaczął wystukiwać pospiesznie tekst. Za wolno: drzwi otworzyły się z impetem i Aneta bardziej wbiegła, niż weszła do pokoju. Kostek zerknął na podsuniętą mu pod nos kartkę. I zamarł z wrażenia.
– Halo… – usłyszał niepewny głos rozmówcy. – Jestem na antenie?
Musiało go zatkać na ładnych kilka sekund. I zupełnie zapomniał o najbardziej fundamentalnym z obowiązków.
– Tak… przepraszam. – Chrząknął, popełniając kolejny błąd w sztuce. – Przepraszam, ale właśnie odebraliśmy… dramatyczną wiadomość. Wygląda na to, że nieszczęścia chodzą parami… Proszę państwa, dosłownie przed chwilą most Poniatowskiego… wyleciał w powietrze. To niewiarygodne, ale według policji ktoś go celowo wysadził.
* * *
– Nie mówi pan tego poważnie…
Kiernacki nie odpowiedział. Kiwał na kelnerkę.
– Dostaniemy po lampce dobrego wina? – zapytał, gdy stanęła przy stoliku. Dopiero potem obrócił wzrok ku porucznik Dembosz. – Jakieś sugestie? Białe, czerwone, wytrawne?
Przyglądała mu się kilka sekund, po czym nieoczekiwanie posłała uśmiech kobiecie w białym fartuszku.
– Koniak. Najdroższy. Na rachunek tego pana.
Kelnerka przeniosła spojrzenie na Kiernackiego. Rozłożył dłonie na znak bezsilności.
– Mówi się trudno. Proszę przynieść.
– I na tym koniec – powiedziała Iza, kiedy biały fartuszek oddalał się ku bufetowi. – Całować się możecie z Ziętarskim. Moje poświęcenie dla ojczyzny nie jest bezgraniczne.
Coś zagwizdało. Sięgnęła do wewnętrznej kieszeni kurtki, wyjęła telefon, założyła za ucho opadające ku obojczykowi włosy.
– Tak? – Słuchała długo, marszcząc stopniowo brwi. – Rozumiem. Zaraz będziemy.
– Co jest? – Kiernacki miał dość rozsądku, by nie pytać, póki nie przerwała połączenia. Zignorowała go. Wcisnęła któryś z numerów pamięci i niemal warknęła do mikrofonu:
– Przed wejście, ale już. – Wstała, zaczęła wkładać kurtkę. – Chyba możemy darować sobie bruderszafty. Drzymalski poszedł na całość. Jak dobrze pójdzie, jeszcze dziś będziemy go mieli. Idziemy.
– A najdroższy koniak? – poskarżył się. Otworzyła usta, szykując się do rzucenia jakiejś ciętej odpowiedzi. W ostatniej chwili zmieniła zamiar.
Podeszła do baru, wyjęła kieliszek z dłoni zaskoczonej kelnerki i wlała w siebie koniak jednym haustem. Krzywiąc się, skinęła na Kiernackiego.
– Wysadził pół mostu. Podobno prawdziwa jatka. To nam dobrze zrobi, bo widok nie będzie przyjemny.
* * *
Radiowozy blokowały oba pasma ruchu sto metrów przed mostem. Dalej stało jeszcze kilka wozów policyjnych, karetek i wielki ośmiokołowiec straży pożarnej. Samo przęsło było słabo widoczne: większość płonących wozów ugaszono, ale zapasy piany okazały się zbyt szczupłe i wypalone wraki wciąż dymiły.
Dopierała zwolnił na tyle, by dać policjantowi z lizakiem czas na unik i przemknął między ciasno ustawionymi radiowozami, ufny w siłę legitymacji, którą porucznik Dembosz wystawiła za okno.
– Ten drugi – zauważył Kiernacki – chciał nas chyba zastrzelić.
– Ale nie zastrzelił – uśmiechnął się beztrosko kierowca. W ostatniej chwili przerzucił stopę na hamulec, stając tuż za mercedesem, przy którym pułkownik Woskowicz przyjmował raporty od gromadki cywilów i mundurowych.
– Lepiej wracajcie! – Z dymu wyłonił się mężczyzna w czarnym kombinezonie obwieszony pokaźnym ekwipunkiem. – Czort wie, czy wytrzyma! I może być więcej ładunków!
Iza podsunęła mu bez słowa legitymację i wysiadła, nie zadając sobie trudu zamykania drzwi. Saper – bo to chyba był saper – wzruszył ramionami i pobiegł ku przedmościu. W chwilę później jego śladem przetruchtało pół tuzina ludzi z noszami. Leżąca na nich kobieta była przytomna, ale brakowało jej lewego ucha i połowy włosów. Musiała długo czekać na pomoc: w miejscu, gdzie oskalpował ją jakiś płaski odłamek, utworzył się brunatny skrzep. Ryk szlifierek kątowych, którymi strażacy i nie tylko strażacy cięli wraki, tłumaczył wszystko.
Za dużo rozbitych, miejscami spiętrzonych w dwie albo i trzy warstwy wozów, za mało ratowników, czasu i sprzętu. Kiernacki potrzebował sekund, by zorientować się, że to nie jest jedna z tych akcji, do których przywołuje się kamerzystę, by było się na czym szkolić i czym chwalić.
– Dembosz, Kiernacki! – Pułkownik wyrwał się z wianuszka podkomendnych. – Chodźcie tu, do cholery! – Wyszedł im naprzeciw i gestem powstrzymał próbującego o coś pytać medyka. – Jak się tak będziecie ruszać, do zimy gnoja nie dorwiemy!
– Co mam robić? – uprzedziła Kiernackiego dziewczyna.
– Brakuje mi ludzi – powiedział ciszej Woskowicz. Nie zrobił się spokojniejszy, po prostu zależało mu na dyskrecji. – Zdaniem saperów to duży ładunek przyłożony z góry. Ktoś coś zrzucił z ciężarówki. Najmniej dwieście kilo materiału, nie licząc obudowy. Szukajcie ludzi, którzy to widzieli. Po karetkach, wśród gapiów – wskazał zbity tłum, kłębiący się za kordonem policjantów.
– Co się stało? – zapytał spokojnie Kiernacki.
– Nie widać?!
– Widać – mruknął. – Ktoś zrobił kupę. – Spojrzeli na niego zdziwieni. – Tak to nazwałem. Ćwiczyliśmy nieoficjalnie tę sztuczkę. Kradniesz bombę, dołączasz zapalnik i pakujesz do samochodu. Potem gubisz na moście. W czasie wojny to robota w stylu kamikadze, ale przy zaskoczeniu…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.