Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej

Здесь есть возможность читать онлайн «Artur Baniewicz - Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Może zaczniemy? – zaproponował.

Oderwała wzrok od okna.

– Nagle zaczął się pan rwać do pracy?

– Motywacja – poklepał kieszeń z kopertą. – Ekspert z konkretną robotą nie lubi tracić czasu.

– No dobrze – obróciła się. – Ma pan jakiś pomysł?

– Na co?

– Mamy złapać Drzymalskiego.

– Psycholog i wuefista? Pani go zagada, a ja ogłuszę piłką?

– Widzę, że dobrze się pan bawi. Cóż, mając pełne gwarancje zatrudnienia…

Kiernacki czekał cierpliwie, ale nie zamierzała kończyć.

– Ma pani na myśli Kartę Nauczyciela?

Nie zamierzała odpowiadać, ale zmęczenie sprawiło, że stała się drażliwa. Łatwo ją było sprowokować.

– Mam na myśli zatrudnienie przez partyjnego kolegę – warknęła.

– Ziętarskiego? – uniósł brwi, by w tej samej sekundzie je opuścić. – A, rozumiem. Chodzi pani o poprzedniczkę. Bo do SLD nie należę. Nawiasem mówiąc, gdzie indziej też nie.

– Nawias zbędny.

– Niby dlaczego? Bo były pezetpeerowiec może być teraz tylko socjaldemokratą u Bauera? A towarzysze Król, Balcerowicz…?

Rzuciła mu mroczne spojrzenie.

– Nie jesteśmy tu po to, by rozprawiać o polityce.

– Ba. To akurat nie jest takie pewne.

Kapral skręcił z fantazją. Na tyle energicznie, że Kiernackim zarzuciło ku lewej stronie wozu. Noga trafiła na stopę i łydkę dziewczyny. Z zakrętu i strefy oddziaływania siły odśrodkowej wyszli bardzo szybko. Cofanie nogi zabrało mu nieco więcej czasu.

– To znaczy? – Powrót do przerwanego wątku zajął jej kilka sekund.

– Wojna to ciąg dalszy polityki. A Drzymalski, jak rozumiem, wypowiedział komuś wojnę.

– Pan wszystko obraca w żart?

– Wczoraj była pani bardziej wyluzowana.

Bez słowa odwróciła się w stronę okna. To dziwne, ale dopiero wtedy dostrzegł rozległy, przebijający spod pudru siniec na jej karku.

Rozdział 6

Na dole plandeka sięgała aż do podłogi. Nie rzucało się to w oczy, bo prawie cały tarpan oblepiony był błotem, zacierającym granice poszczególnych elementów i tworzącym wrażenie zaniedbanego rzęcha. Światła i tablice miał jednak czyste, dymek z rury symboliczny, a tempo jazdy umiarkowane – drogówka nie miała tu czego szukać.

Zygmunt Walasek, sześćdziesięcioletni emeryt wlokący się za tarpanem od Grochowskiej, dopiero przy Stadionie Dziesięciolecia dopatrzył się braku tylnej klapy skrzyni ładunkowej. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim poruszał się potrójny wąż pojazdów sunący ku Wiśle, nie był to błyskotliwy wyczyn. Ale też myśli Walaska krążyły wokół innego wozu: własnego malucha. Konkretnie: wokół rozrusznika, który uruchamiał sypiącego się staruszka przy jednej próbie na dziesięć i tego popołudnia niemal rozładował akumulator.

Był wyczulony na wszystko, co groziło zastopowaniem, i pewnie dlatego pomyślał o ładunku tarpana. Gdyby w skrzyni jechało coś cięższego od powietrza i to coś zsuwało się stopniowo w tył… Wjeżdżając na most, pomyślał, że popełnił błąd, nie wyprzedzając półciężarówki, gdy była taka możliwość.

Miał świętą rację. Mniej więcej sto metrów od wschodniego brzegu spod plandeki sypnęło nagle papierami, a zaraz potem wypadło na jezdnię coś przypominającego odcinek wielkiej, mocno spłaszczonej rynny albo zdeformowaną wannę z żeliwa.

Walasek nie zdążył wyrobić sobie opinii co do kształtu paskudztwa. Jechał pięćdziesiątką, jak wszyscy, i jak wszyscy niemal kleił się do poprzednika. Zabrakło błysku świateł hamowania, uruchamiającego odruch warunkowy, i na dobrą sprawę Walasek w ogóle nie zdążył wdepnąć pedału. To hamulec wbił się w podeszwę buta, nie na odwrót. Bodźcem do tak nietypowego zachowania był cios, jaki maluch otrzymał od dołu.

Obła przeszkoda okazała się na tyle niska, że przednie koła wdarły się na nią, lecz wyższa od prześwitu samochodu. Maluch zadygotał od potężnego uderzenia w środek podwozia i przy akompaniamencie przeraźliwego zgrzytu, sypiąc na boki iskrami, przejechał jeszcze parę metrów. O następny metr przedłużył mu jazdę sąsiad z tyłu, który popisał się refleksem, ale nie mając pod brzuchem potężnej kotwicy, nie był w stanie stanąć równie szybko. Ucierpiały jeszcze cztery zderzaki. Niewiele jak na zwartą kolumnę samochodów.

Walasek siedział przez chwilę, patrząc na swe rozdygotane dłonie i próbując wmówić sobie, że ten dźwięk spod spodu nie był wcale taki straszny. To nie było wysokie, nie mogło…

Miał kiepską emeryturę i wiedział, że ten rozklekotany fiacik jest jego ostatnim samochodem. Stać go było na kupno nowego rozrusznika w perspektywie kilku miesięcy – to wszystko. Każdy większy remont byłby finansowym samobójstwem.

Nic go nie bolało, ale wysiadał, zataczając się, jak człowiek ciężko chory.

– Jasna cholera, co to było? – Właściciel opla, który pokiereszował mu silnik, stał już na jezdni. – Urwało się coś?

Walasek posłał mu nieprzytomne spojrzenie, a potem przyklęknął i zajrzał pod podwozie swego samochodu.

– To ten palant zgubił! – Kolega tego z opla, czerwony z przejęcia, gestykulował gwałtownie, wskazując zjeżdżającego z mostu winowajcę. Nietrudno było go dostrzec: między powiewającą plandeką a przekrzywionym kołem malucha było teraz tylko ćwierć kilometra pustej jezdni. Walasek odnotował, że tarpan włącza migacz i szykuje się do skrętu na Wisłostradę.

To nie miało znaczenia. Kiedy tak klęczał z policzkiem niemal przyklejonym do asfaltu, zauważył coś, co podsyciło w nim wątły promyk nadziei.

Koło nie ucierpiało tak bardzo, jak sądził, a podwozie prawie wcale. Przedmiot podobny do przeciętego wzdłuż żeliwnego walca upadł wprawdzie płaszczyzną ku dołowi, ale dzięki przymocowanym właśnie z tamtej strony poprzecznym prętom nie przykleił się swą masą do asfaltu, lecz pojechał po nim jak łyżwiarz po piachu. Iskry i upiorne efekty akustyczne były konsekwencją tego właśnie ślizgu. Maluch oberwał znacznie mniej, niż można było przypuszczać.

– Pan się cofnie – rzucił w twarz kierowcy opla. – Zepchniemy.

– Co pan, zgłupiał? Mam pełne ubezpieczenie, nigdzie się nie ruszam. Dzwoń po policję, Marcin.

– Nie ma czasu. – Walasek wahał się może sekundę. – To… to chyba niewypał. – Tamci popatrzyli po sobie, a potem jak na komendę przykucnęli, zaglądając pod fiata. – Musimy zabrać wozy, bo jak przyjedzie policja, to po nich.

Wannę-rynnę obróciło w trakcie ślizgu, a wykonany farbą olejną napis do małych nie należał. Walasek nie próbował niczego tłumaczyć. Zwłaszcza że tuż obok zatrzymał się miejski autobus, który nie tylko ostatecznie zablokował północny pas mostu, ale wypełnił strefę kolizji tłumem gapiów.

– Ale jaja! – niemal jęknął z zachwytu jakiś okularnik w wieku maturalnym. Nie tyle podniósł, co poderwał z jezdni jedną z rozsypanych dookoła kartek. – „Uciekaj, wybuchnie za minutę” – odczytał lakoniczny wydrukowany kobylastymi literami tekst. – Chłopaki, chodu! Osama w Warszawie!

– Durne gówniarze. – Facet z opla robił się coraz bardziej zły. – Kawały im, kurwa, w głowie…

– Zepchnijmy go – Walasek odepchnął na razie jednego z gapiów, podbiegł do tylnego błotnika malucha, zaparł się barkiem. – No, rusz się pan!

– Jacek! – młoda kobieta szarpała za rękaw zaglądającego pod podwozie męża. – Lepiej stąd chodźmy! To mi się nie podoba!

– Ma ktoś komórkę? Trzeba policję ściągnąć, bo do wieczora stąd…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Альфред Теннисон
Artur Baniewicz - Smoczy Pazur
Artur Baniewicz
Artur Baniewicz - Góra trzech szkieletów
Artur Baniewicz
Artur Baniewicz - Afrykanka
Artur Baniewicz
Artur Hermann Landsberger - Justizmord?
Artur Hermann Landsberger
Artur Brausewetter - Der Kampf mit den Geistern
Artur Brausewetter
Artur Hermann Landsberger - Lu, die Kokotte
Artur Hermann Landsberger
Artur Landsberger - Justizmord
Artur Landsberger
Arthur Symons - Poems in Prose
Arthur Symons
Отзывы о книге «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej»

Обсуждение, отзывы о книге «Drzymalski przeciw Rzeczypospolitej» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x