Zygmut Miłoszewski - Gniew
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmut Miłoszewski - Gniew» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Gniew
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Gniew: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gniew»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Gniew — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gniew», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Z pralni, ciągle nie niepokojony, przeszedł do kuchni, gdzie zobaczył stojącą na blacie obok kuchenki niebieską butelkę wody mineralnej. Udało mu się – trzymał się pokręteł do sterowania gazem i piekarnikiem – zrzucić butelkę i w końcu usiadł na podłodze w kuchni. Butelkę wody miał między nogami. Chciało mu się pić, a nigdzie nie było jego kubka. Stękał i pojękiwał, próbując odkręcić plastikową zakrętkę, ale nie miał siły. Poza tym nie był pewien, czy kręci w dobrą stronę. Próbował w obie, ale mimo tego, że z całej siły naprężał mięśnie nie tylko w rękach, ale w ogóle w całym ciele, zakrętka nawet nie drgnęła.
– Nie dam lady! – krzyknął, ale pusty dom nie odpowiedział. – Ponóż! Ponóż, bo nie dam lady, wiesz?
Zdenerwowany rzucił butelkę w nadziei, że to pomoże jej się otworzyć, ale butelka tylko podskoczyła i poturlała się. Wstał i ruszył za nią, ale przechodząc przez przedpokój, zobaczył kątem oka swój trójkołowy rowerek i w ułamku sekundy stracił zainteresowanie butelką. Każda kolejna czynność angażowała go w stu procentach, wszystko przed nią i wszystko po niej nie było istotne.
Wyciągnął rowerek spod schodów, przestawił, co nie było takie łatwe, przodem w stronę kuchni. Zdjął przewieszony przez kierownicę kask, założył go tył na przód i ruszył w stronę kuchni i jadalni. To wyglądało jak zabawa, ale w rzeczywistości realizował swój plan. Chciał dojechać rowerem do lodówki, stanąć na siodełku, otworzyć drzwi i wyjąć mleko. Zawsze rano dostawał ciepłe mleko w kubku z dziobakiem i ze słomką w niebieskie prążki.
Rozpędził się i za kuchenną wyspą skręcił w prawo, gdzie w kącie pomieszczenia stała lodówka.
Niespodziewanie rowerek uderzył o coś, zatrzymał się, a dzieciak poleciał do przodu i uderzył brzuchem w kierownicę, źle zapięty kask zsunął mu się na twarz.
– No nie – powiedział, mocując się z kaskiem.
Kiedy w końcu go ściągnął, zobaczył, że rowerek zatrzymał się na mamie, która leżała w poprzek jadalni.
– Mamo, nie możesz! – krzyknął z wyrzutem. – Ja tu jedziem.
Założył z powrotem kask, wycofał, objechał wyspę z drugiej strony i zaparkował koło lodówki. Zdjął kask i powiesił na kierownicy, po czym wspiął się na siodełko i otworzył lodówkę tylko po to, aby przekonać się, że nie sięgnie do mleka.
Stawał na palcach, prostując nogi i wyciągając tułów, jak tylko się da, ale do dolnej półki z mlekiem ciągle brakowało mu kilku centymetrów. Stuprocentowe zaangażowanie nie pozwalało mu wezwać pomocy, zamiast tego próbował najróżniejszych ustawień ciała, żeby sięgnąć wyżej, w końcu udało mu się stopą stanąć na oparciu siodełka, podciągnąć i złapać za półkę, na której stały dwie butelki mleka – normalne dla niego i chudsze do kawy.
Półka nie wytrzymała obciążenia. Plastikowa osłonka wyskoczyła, mleka spadły z hukiem na podłogę, a on zsunął się na dół i nadzwyczajnym zbiegiem okoliczności wylądował pupą na siodełku. Nie było to bolesne, ale na tyle zaskakujące, że może by się i rozpłakał, gdyby nie widok białej kałuży. Szklana butelka rozbiła się i mleko zalało kuchnię.
Biała plama powiększała się i kiedy dopłynęła do czerwonej plamy wokół matki, zaczęła tworzyć niesłychane wzory, zamieniając szarą kuchenną podłogę w bajkowy dywan o wschodnim ornamencie, utkany z nitek o najróżniejszych odcieniach różu i czerwieni.
Patrzył na to jak zaczarowany, ale dopiero teraz poczuł niepokój. Nigdy w życiu coś takiego nie uszłoby mu na sucho.
– Chciałem napić mleczka – powiedział cicho, przewidując nadchodzącą awanturę. Wielkie brązowe oczy błysnęły łzami, jedna, okrągła jak w kreskówce, spłynęła po policzku. – Mleczka chciałem, wiesz?
Nic się nie działo, więc zsiadł z rowerka, wszedł w kałużę mleka i krwi i stanął przy matce.
– Mamo, już dzień! – krzyknął. – Pobuka! Pobuka! Wstań!
Matka nawet nie drgnęła, a on poczuł się bardzo sam. Chciał do mamy. Chciał, żeby go przytuliła i pocałowała i żeby poczuł się dobrze i ciepło.
– Kupe chce – powiedział przez łzy.
Nic się nie wydarzyło, więc pobiegł do łazienki, zostawiając za sobą mokre, różowe ślady. Otworzył drzwi, zdjął piżamkę i zasikaną po nocy pieluszkę i usiadł na nocniku.
– Nie będzie twalda kupa, wiesz?! – krzyknął w głąb mieszkania, dzieląc się przemyśleniami, które zawsze mu towarzyszyły na nocniku. – Bo nie jadłem czekolady. Tylko jabłuszko. A od owoców jest miękka kupa.
...
– Już! – krzyknął.
Ten poranny manewr zawsze działał. Nawet jeśli mama nie wstawała razem z nim, nawet jeśli jakimś cudem nie zareagowała na komunikat o chęci zrobienia kupy, to na „już” przybiegała z mokrymi chusteczkami w garści.
– Mamo, juuuuż!
Nic się nie wydarzyło. Posiedział jeszcze chwilę i wstał, zupełnie zdezorientowany. Pobiegł z powrotem do kuchni, małe stópki szybko uderzały o podłogę.
– Mamo, zlobiłem kupe, wiesz? Wstań!
Poślizgnął się w kałuży mleka i krwi, stracił równowagę i upadł, uderzając się boleśnie. Jak zwykle nie poczuł bólu tylko w jednym miejscu, zabolało go całe ciało, wysyłając do mózgu ogłuszający sygnał o krzywdzie, zagrożeniu i potrzebie pomocy. W tej samej nanosekundzie zaniósł się głośnym płaczem, alarmowym sygnałem, który na całym świecie od dziesiątków tysięcy lat niezmiennie informował dorosłych, że trzeba pomóc małemu człowiekowi.
Tym razem małemu człowiekowi nikt nie pomógł.
6
Telefoniczna rozmowa z doktorem Ludwikiem Frankensteinem była krótka i prawie bezowocna. Naukowiec poinformował go chłodno, że w ciele człowieka znajduje się dwieście sześć kości i jeśli pan prokurator sądzi, że pobiorą próbki ze wszystkich i zrobią badania porównawcze DNA w ciągu jednego dnia, to znaczy, że potrzebuje neurologicznej konsultacji. Co poza wszystkim nie jest problemem, mają na Warszawskiej doskonały oddział neurologii i neurochirurgii, chętnie pomogą. Jedyne, co im się udało na szybko, to potwierdzić, że faktycznie kości dwóch palców prawej ręki nie pasują do DNA Najmana.
Skontaktował się następnie z Bierutem, kazał sporządzić listę zaginionych z okolicy z ostatniego roku i pobrać od ich krewnych próbki DNA do badań porównawczych. Nigdy w karierze nie zetknął się z seryjnym zabójcą w stylu amerykańskich filmów, wariatem, który gra ze śledczymi w dziwaczne gierki. Na przykład takie, że chce mu się uzupełnić układ kostny denata, aby nie zepsuć efektu.
Postanowił, że później zajmie się przeszłością Najmana, na razie trzeba było jakoś poradzić sobie z Falkiem. Sam się sobie dziwił, ale tak naprawdę nie miał pretensji do asesora. Przede wszystkim dlatego, że przekonała go argumentacja młodego prawnika.
Myślał przez chwilę, patrząc na krajobraz za oknem, na przesuwające się w ciemnej mgle światła maszyn budowlanych. I uznał, że nie ma innego sposobu niż pojechanie do wczorajszej „pseudopandy”, swoją drogą co go podkusiło, żeby wyskoczyć z tym określeniem. Pojedzie, dokona wizji lokalnej, przeprosi, opowie o tym, co może dla niej zrobić Rzeczpospolita.
W poszukiwaniu adresu przejrzał leżące na biurku papiery, ale nigdzie nie mógł znaleźć wczorajszego protokołu. Pisał go? Na pewno pisał. A co z nim zrobił potem? Spieszył się do szpitala na Warszawską, może zabrał ze sobą? Bez sensu, nie zrobiłby tego, w aktówce miał idealny porządek, a w kieszeniach nigdy nic nie trzymał. Kieszenie mogłyby dla niego nie istnieć. Czyli wyrzucił.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Gniew»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gniew» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Gniew» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.