Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy

Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Zszedł na błonia i obok pomnika Jana Pawła II – przy którym kuriozalna tabliczka głosiła, że papież odprawił tu „mszę w obecności odradzającego się rycerstwa” – odbił w lewo i poszedł przez łąkę w stronę trasy na Kraków. Dopiero tam odwrócił się i spojrzał na Sandomierz. I pomyślał: okej, akurat w legendzie o pułkowniku Skopence musi być więcej niż marne ziarno prawdy. Nie wyobrażał sobie, żeby ktoś mógł z tej perspektywy ujrzeć miasto i wydać rozkaz artyleryjskiego ostrzału. Było piękne, było najpiękniejsze w Polsce, było włoskie, toskańskie, europejskie, niepolskie, było miastem, w którym chciało się zakochać od pierwszego wejrzenia, zamieszkać i nigdy nie wyjeżdżać. Było – ta myśl po raz pierwszy pojawiła się w głowie prokuratora – jego miastem.

Oderwał wzrok od spiętrzonych na wiślanej skarpie kamieniczek, od białej bryły Collegium Gostomianum, sąsiadującej z czerwonym ceglanym gotyckim Domem Długosza, od wieży ratusza i schowanej trochę z tej perspektywy sygnaturki katedry. I ruszył wzdłuż drogi, raz po raz zerkając na kojący oko architektoniczny przepych.

Pokręcił się trochę po bulwarze Piłsudskiego, przy którym pojawił się już statek białej floty, posiedział na ławce, obserwując wsiadających i wysiadających turystów. W zależności od osoby albo cieszył się, że nią nie jest, albo wręcz przeciwnie – zazdrościł jej życia. Mógł się tak bawić godzinami. Potem wspiął się tajemniczym i mrocznym wąwozem lessowym do kościoła Świętego Pawła i stamtąd wrócił pod zamek, po drodze wchodząc w tłum ludzi opuszczających po mszy kościół Świętego Jakuba.

Nie mógł niestety nie spojrzeć na rozciągającą się na dole łąkę, dokładnie to miejsce, pod którym kilka dni temu eksplozja rzuciła go na ścianę i uczyniła z Marka Dybusa kalekę na resztę życia. To nie było dobre wspomnienie.

Nie mógł też niestety udawać dłużej, że zajmuje go córka, widoki Sandomierza, spacery i poszukiwanie wiosny. Był niemiłosiernie, wyczerpująco niespokojny, rozedrgany, rozbity, pasowało do niego każde słowo w każdym języku, o ile tylko wyrażało niepokój. Który boleśnie odczuwał każdym fibrem swojej istoty. Niezależnie od tego, czy bawił się z córką, czy jadł, czy spał, czuł tylko jedną emocję. I widział tylko jedną rzecz: twarz Wilczura. I słyszał tylko jedną rzecz: pan się myli, panie prokuratorze.

Bzdura, pieprzona bzdura, nie może się mylić, bo wszystkie fakty – choć fantastyczne – idealnie do siebie pasują. Co z tego, że niecodzienne? Co z tego, że motyw wydumany? Z głupszych powodów ludzie mordowali, już Wilczur wie to lepiej od niego. Poza tym nikt mu nie zabrania mówić. Może wytłumaczyć, dlaczego się myli. Może udowodnić, gdzie był w czasie zabójstw. Może gadać bez końca, opowiadać dotąd, aż zabraknie papieru w prokuraturze. Ale tego nie zrobi, nie jest głupi, pieprzony stary dziad, szlag by to trafił.

Szacki już w czasie ostatniej bezsennej nocy nazwał to, co go trapi. Siedział w kuchni, słuchając, jak jego córka przewraca się z boku na bok, i kreślił możliwe wersje wydarzeń – teraz przynajmniej z podejrzanym za kratkami. Wersje różniły się niuansami, ale wszystkie odpowiadały na pytanie „dlaczego?” elegancko, na sposób właściwy powieściom kryminalnym. Wielka krzywda, przenoszona nienawiść, zemsta po latach. Zemsta zaplanowana w taki sposób, aby wszyscy usłyszeli o tym, co wydarzyło się mroźną zimą Roku Pańskiego 1947. Tak jak wyjaśniał Klejnocki: infamia to ważna część wendety, sam trup nie jest wystarczającym zadośćuczynieniem. No to Wilczur osiągnął swój cel, cała Polska będzie mówiła o nim i o jego krzywdzie.

Tak, w kwestii motywu wszystko się zgadzało. Gorzej było z odpowiedzią na pytanie „jak?”. Jak ten stary, chudy, siedemdziesięcioletni dziad zamordował trzy osoby? Wiele znaków zapytania można było wytłumaczyć tym, że był doświadczonym sandomierskim gliną. Zawsze pierwszy na miejscu zbrodni, rozdawał karty, wydawał polecenia. Kontrolował przesłuchania i czynności, kontrolował całą śledczą machinę. On nadzorował odzyskiwanie nagrań z miejskiego monitoringu, jednocześnie udowadniając, że nie była mu obca współczesna technologia. Co tłumaczyło konto na serwisie informacyjnym i korzystanie z telefonu komórkowego do zawiadamiania mediów. Szkoda tylko, że telefonu nie znaleźli. Znał Sandomierz od podszewki, co może tłumaczyć jego znajomość sandomierskich lochów. Trzeba będzie przesłuchać Dybusa na tę okoliczność, jak dojdzie do siebie. Kto wiedział o ich badaniach, kto w nich uczestniczył, czy były w to zaangażowane służby miejskie, urzędnicy. Zakładając, że Wilczur znał podziemia, i zakładając fantastyczną tezę, że ukryte wejścia do nich są w różnych częściach miasta, mogło to wyjaśnić kwestię transportu zwłok. Postawienie policjanta w roli sprawcy wyjaśniało też niedającą wcześniej Szackiemu spokoju kwestię znaczka w dłoni Budnikowej. Wilczur wcisnął symbol rodła w dłoń trupa, aby skierować podejrzenia na Szyllera, aby od niego z kolei podejrzenie odbiło się w stronę Budnika i żeby na jaw wyszedł romans z sandomierskich wyższych sfer. Pasuje do teorii Klejnockiego o infamii.

Ale to mało, ciągle mało.

Szacki stał teraz na zamkowym dziedzińcu, lubił to miejsce i widok rozciągający się z tarasu na zakole niepokojąco szerokiej o tej porze roku Wisły. Lubił świadomość, że od kilkuset lat ludzie stawali tam i podziwiali ten sam pejzaż. No, może trochę piękniejszy, nieoszpecony złośliwie przez komin huty szkła. Wokół było pełno ludzi, którzy wysypali się z okolicznych kościołów po sumie. W charakterystyczny dla małego miasta sposób odświętnie ubrani: panowie w garniturach, panie w garsonkach o dziwacznych kolorach, chłopcy w błyszczących sportowych butach, dziewczyny w czarnych rajstopach i wieczorowym makijażu. Można było w każdym z nich osobno i we wszystkich razem znaleźć sto powodów do kpin, Szackiego jednak ten widok rozczulił. Przez lata mieszkania w Warszawie czuł, że coś jest nie tak, że ta najbrzydsza metropolia Europy nie jest miejscem przyjaznym, że jego przywiązanie do burych murów to tak naprawdę neurotyczne uzależnienie, urbanistyczny syndrom sztokholmski. Tak jak więźniowie uzależniają się od więzienia, a mężowie od złych żon, tak on uwierzył, że sam fakt życia w brudzie i chaosie wystarczy, aby tenże brud i chaos obdarzyć uczuciem. Prokurator Teodor Szacki, warszawiak. Warszawiak, czyli bezdomny. Teraz, na pełnym słońca i gwaru dziedzińcu zamku w Sandomierzu, widział to wyraźnie. Jako obywatel wielkiego miasta nie miał małej ojczyzny, nie miał krainy szczęśliwego dzieciństwa, swojego miejsca na ziemi. Miejsca, gdzie wracającego po latach witają uśmiechy, wyciągnięte dłonie i zmienione przez czas, ale te same twarze. Gdzie rysy sąsiadów i przyjaciół, którzy już odeszli, odnajduje się w ich dzieciach i wnukach, gdzie można poczuć się częścią większej całości, odnaleźć sens w byciu ogniwem mocnego i długiego łańcucha. Widział tutaj ten łańcuch, pod bazarowymi garniturami i garsonkami, i zazdrościł tym wszystkim ludziom. Zazdrościł tak bardzo, że aż bolało, ponieważ czuł, że jemu nigdy to nie będzie dane, nawet na najszczęśliwszej emigracji pozostanie zawsze i wszędzie bezdomnym bez ojczyzny.

– Panie prokuratorze? – Klara zmaterializowała się obok w beżowej, zwiewnej sukience. Otworzył usta, chciał przepraszać.

– Z Markiem już lepiej, odzyskał przytomność, udało mi się nawet z nim zamienić dwa słowa. Zobaczyłam cię i pomyślałam, że może chciałbyś wiedzieć.

– Dziękuję. To doskonała wiadomość. Chciałbym…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ziarno prawdy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Zygmunt Miłoszewski
Zygmut Miłoszewski - Gniew
Zygmut Miłoszewski
Dean Koontz - Ziarno demona
Dean Koontz
Zygmunt Zeydler-Zborowski - Kardynalny Błąd
Zygmunt Zeydler-Zborowski
Jodi Picoult - Świadectwo Prawdy
Jodi Picoult
Zygmunt Bauman - Identitat, (2a ed.)
Zygmunt Bauman
Zygmunt Bauman - Dialektik der Ordnung
Zygmunt Bauman
Zygmunt Bauman - Europa
Zygmunt Bauman
Aleksander Świętochowski - Tragikomedya prawdy
Aleksander Świętochowski
Krasiński Zygmunt - Nie-Boska komedia
Krasiński Zygmunt
Zygmunt Krasiński - Moja Beatrice
Zygmunt Krasiński
Отзывы о книге «Ziarno prawdy»

Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x