Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy
Здесь есть возможность читать онлайн «Zygmunt Miłoszewski - Ziarno prawdy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 2014, ISBN: 2014, Издательство: WAB, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Ziarno prawdy
- Автор:
- Издательство:WAB
- Жанр:
- Год:2014
- ISBN:9788377473160
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Ziarno prawdy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ziarno prawdy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Ziarno prawdy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ziarno prawdy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
– A mogę spytać, skąd pan go ma? – zapytał w końcu prokuratora.
– Wyjęliśmy go z dłoni denatki.
– Elżbiety – Szyller poprawił automatycznie, ale z jego głosu zniknęła staranna emfaza.
– Denatki Elżbiety.
Szyller ciężkim krokiem podszedł do kanapy, bez słowa usiadł naprzeciwko prokuratora. Spojrzał na niego pytająco, jakby czekał, aż Szacki poradzi mu, co ma powiedzieć.
– Gdzie pan spędzał święta?
– W niedzielę byłem u siostry w Berlinie, przyleciałem w poniedziałek rano, o trzynastej byłem już tutaj.
– Gdzie pan był w poniedziałek i wtorek?
– W domu.
– Ktoś pana odwiedzał? Znajomi, przyjaciele?
Zaprzeczenie. Szacki tylko spojrzał przeciągle, milczał, planując dalszy ciąg rozmowy, i nagle w jego głowie pojawiła się zaskakująca myśl. Myśl głupia, pozbawiona podstaw, mająca źródło tylko i wyłącznie w intuicji. Na tyle jednak niepokojąca, że prokurator wstał i zaczął wolno chodzić po pomieszczeniu, uważnie mu się przyglądając. Szukał w tym gustownym muzeum ziemiaństwa znaków, że mieszka tu człowiek z krwi i kości. Plamy po winie, zdjęcia na ścianie, okruszków po śniadaniu, brudnego kubka po kawie. Upchniętych zabłoconych butów, koca, którym można owinąć się wieczorami, rzuconej na parapet czapki. Niczego nie znalazł. Dom był albo nieużywany, albo wyjątkowo dokładnie wysprzątany. Z brudu? Z czyjejś obecności? Ze śladów niewygodnych wydarzeń? Żeby nie powiedzieć nic więcej ponad to, co gospodarz miał o sobie do powiedzenia? Myśli w histerycznym tempie przelatywały przez umysł Szackiego. Jeśli ma przycisnąć Szyllera, musi przyjąć jakąś hipotezę, założyć, że kłamie w konkretnej sprawie, i w tej sprawie zaatakować. Niestety, chwilowo najmocniej rozpychała się w jego głowie hipoteza najbardziej absurdalna.
– Często w ogóle ktoś pana odwiedza?
– Nie jestem specjalnie towarzyski. Jak pan słyszy, spędziłem sam pół Wielkiejnocy. A to miejsce jest dla mnie szczególne, taki azyl. Lubię tu być sam, nie chcę imprez, głośnych rozmów, cudzych zapachów.
Parapet nad kominkiem, miejsce, gdzie kurz i brud zalegają już pół minuty po wysprzątaniu, też był sterylny. Szacki przesunął palcem po dębowej, polakierowanej desce – nic. Półka z książkami – tak samo. Telewizora nie było. Żaden z mężczyzn nic nie mówił od dłuższej chwili i Szacki poczuł się nieswojo. Był sam w pustym domu razem z dwa razy większym od niego facetem, który być może jest mordercą. Zerknął na Szyllera. Biznesmen patrzył na niego czujnie. Gdyby Szacki był paranoikiem, mógłby pomyśleć, że śledzi jego ruchy, przygotowując się do ataku. Gospodarz zauważył wzrok prokuratora i na wszelki wypadek przybrał lekko przestraszony wyraz twarzy.
– Rozumiem, że nie najlepiej to wygląda? – zapytał.
– Kiedy pan widział denatkę ostatni raz?
– Z Elżbietą spotkałem się jakieś dwa tygodnie przed świętami. Rozmawialiśmy o wakacjach, chciała zrobić kino letnie na Małym Rynku, gadaliśmy, jak przekonać do tego mieszkańców. Wie pan, jak to jest, ludzie zawsze są przeciw. Chcieliby, żeby dużo się działo, ale nie pod ich oknami.
Szacki podjął decyzję. Raz się żyje, najwyżej przestrzeli i Szyller napisze na niego skargę. Nie pierwszą i nie ostatnią zapewne w karierze białowłosego prokuratora.
– Mógłbym zobaczyć zdjęcie, które stało na kominku?
– Słucham?
– Chciałbym zobaczyć zdjęcie, które stało na kominku.
– Tam nie stało…
– Pokaże mi je pan czy nie?
Szyller nie odpowiedział. Ale jego twarz spoważniała. Cóż, koniec anegdotek dla pana prokuratora, już się chyba nie przyjaźnimy, pomyślał Szacki.
– Rozmawiałem o panu z ludźmi. Same superlatywy. Wzorowy obywatel. Filantrop. Biznesmen z ludzką twarzą.
Szyller wzruszył ramionami. Jeśli chciał grać zaaferowanego, lekko przestraszonego obywatela, to teraz właśnie porzucał tę pozę. Podwinął w końcu rękawy koszuli, mięśnie na opalonych przedramionach zagrały groźnie. Sandomierski filantrop dbał o swoje patriotyczne ciało, bez dwóch zdań.
– Duża kultura. Duża inteligencja. Wydawałoby się, że powinien pan rozumieć swoje położenie. Brutalnie zamordowana kobieta ściskała w kurczowo zaciśniętej dłoni rzadki znaczek, którego pan nie może znaleźć. I nie potrafi wytłumaczyć, co się mogło z nim stać. Nie może pan też w żaden sposób udowodnić, gdzie był w czasie, kiedy popełniono zabójstwo. A mimo to pan kłamie. Bardzo mnie to dziwi.
– Pan się łatwo dziwi, panie prokuratorze. Taka dziecięca cecha się przydaje w pańskim zawodzie?
Szacki pokręcił z niedowierzaniem głową. Co za tania odzywka, chyba przeceniał Szyllera.
– Powinienem pana zamknąć, przedstawić zarzuty, potem zastanawiać się, co dalej – prawie się roześmiał, mówił to już drugi raz w ciągu kilku dni, co za pieprzone miasto krętaczy, czy ktoś tu w ogóle mówi prawdę, do jasnej cholery?
– Co pana powstrzymuje?
– Nie widzę powodu, dla którego miałby pan zabić swoją kochankę. Zwłaszcza w ten sposób.
– Niech pan się nie wygłupia.
– Po kolei. Chcę usłyszeć wszystko po kolei. Może pan zacząć od zdjęcia.
Jerzy Szyller siedział bez ruchu, powietrze było gęste od jego emocji, jego wahania, jego panicznych rozważań, co zrobić.
– Pan nic nie rozumie. To małe miasto. Już zawsze będą mówili, że kurwa, że się puszczała.
– Zdjęcie. Już.
Jerzy Szyller szybko doszedł do wniosku, że przylepienie miłości swego życia łatki kurwy to rzecz przykra, ale nie tak przykra jak areszt śledczy w Tarnobrzegu. Przyniósł wszystkie rzeczy, które wcześniej pieczołowicie wysprzątał. Jej koc, którym owijała się na kanapie, jej szlafrok w śmiesznym lazurowym kolorze, album ze wspólnymi zdjęciami i w końcu oprawioną w gustowną – jakżeby inaczej – drewnianą ramkę fotografię z kominka. Szacki go rozumiał, gdyby miał z kimkolwiek takie zdjęcie, traktowałby je jak relikwię. Zrobione na Błoniach w Krakowie, siedzieli razem na ławce, w tle widać było kawałek Wawelu. Szyller wyglądał jak Pierce Brosnan na wakacjach, Ela Budnik uwiesiła się jego szyi w wariackiej, pełnej zgrywy pozie, teatralnie zginając jedną nogę gestem Audrey Hepburn i układając usta do całusa. On był po pięćdziesiątce, ona po czterdziestce, a wyglądali jak para nastolatków, szczęście wypływało każdym porem skóry, prześwietlało kliszę, tyle było miłości w tym małym obrazku, że Szackiemu zrobiło się żal Szyllera. Być może był zabójcą, być może nie, ale jego strata musiała być niewyobrażalna.
Prokurator poznał dzieje romansu ze szczegółami i choć znać było, jak ważne to są dla Szyllera wydarzenia, jak przełomowe i głębokie, w gruncie rzeczy była to historia banalna. Kobieta, której wydaje się, że jest kimś więcej, niż jest w istocie, i która syndrom zamykających się drzwi błędnie interpretuje jako uwięzienie w klatce, w której nie może rozwinąć skrzydeł. Wieloletnie małżeństwo, cicha stabilizacja, małomiasteczkowa nuda. I facet, drobny biznesmen i drobny antysemita, do tego stopnia przekonany o swojej wyjątkowości i erudycji, że udaje mu się przekonać także ją, i razem wmawiają sobie, że oni sami i ich grafomański romans to tak naprawdę wielka literatura. Norma, standard, nuda. Szacki z zadziwiającym nawet jego samego cynizmem pomyślał, że tak naprawdę dopiero gipsowo blady trup przydał tej historii wielkości.
– Czy przez te półtora roku mąż denatki nabrał jakichś podejrzeń, mówiła coś panu?
– Nie, nic nie mówiła. Ale też w tym związku łatwo było coś ukryć. On siedział w urzędzie w bardzo nietypowych godzinach, sporo jeździł. Ona też miała spotkania z artystami w najróżniejszych porach w najróżniejszych miejscach. Dzięki temu spędziliśmy kilka razy wspaniałe dni w Bochum.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Ziarno prawdy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ziarno prawdy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Ziarno prawdy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.