Niekiedy początkowo może ono przybrać negatywną formę. Utrata często poprzedza zysk: "Ten, który znajduje życie, straci je, a ten, który straci życie dla Mnie, znajdzie je." Dotychczasowe zrozumienie życia musi zostać poświęcone na rzecz duchowego zrozumienia. Zanim jednak nastąpi pełna i całkowita realizacja nowego życia, dezintegracja starych form może przejawić się jako problem ekonomiczny, emocjonalny czy fizyczny. Pojawia się poczucie utraty czegoś, oddania czegoś czy poświęcenia. W rzeczywistości tak nie jest. Na kogoś, kto rzeczywiście został dotknięty przez Pana, nie mogą wpłynąć negatywnie zewnętrzne przejawy, bo jest on w stanie je zobaczyć jako część doświadczenia przemiany.
Męczennicy chrześcijańscy, którzy zaprzestali czczenia bożków uznając Boga, nie mieli poczucia życia w sensie ludzkim. Prześladowania, których zmuszeni byli zaznawać, były niczym w porównaniu ze spełnieniem ich duchowej misji. Dla kogoś z zewnątrz nie miało to sensu, że prawowity miał być ukamienowany, rzucony lwom na pożarcie czy spalony na stosie. Z ludzkiego punktu widzenia nigdy nie będzie to miało sensu. Ale dla kogoś, kto został dotknięty Duchem, zrozumiałe jest, że w rzeczywistości nic nie jest utracone, odebrane czy poświęcone. Jest to męczeństwo tylko dla kogoś, kto nie rozumie. Dla oświeconego duchowo jest to spełnienie jego duchowego przeznaczenia i doświadczenia i to, co zostaje osiągnięte, z nawiązką kompensuje to, co świat uznaje za utracone.
W dzisiejszych czasach postawa człowieka w świecie podobna jest do tej, którą mieli poganie dziewiętnaście wieków temu. Spogląda on ze zdziwieniem i nieufnością na tego, kto świadomie decyduje się poświęcić czas i pieniądze na rozwój swej duchowej istoty, zamiast podążać za przyjemnością, sławą i fortuną – bożkami tego świata. Decyzja taka w oczach materialisty podobna jest do poświęcenia się chrześcijańskich męczenników. Ale dla kogoś, kto choć na oka mgnienie doznał wglądu w to, czym jest droga duchowa, a szczególnie dla kogoś, kto doświadczył Chrystusa, to, co jest zyskane, bardziej niż kompensuje to, co zostaje odrzucone.
Wszystko w tym życiu to wzloty i upadki – góry i doliny. Niekiedy patrzymy na świat z wyżyny i wydaje się być przyjazny i łagodny, ale zanim się obejrzeliśmy, zsunęliśmy się w dół, w dolinę. Kiedy indziej znajdujemy się wysoko na szczycie najwyższej góry jedynie po to, by następnego dnia poddać się zniechęceniu i desperacji. Fazy te nie mają żadnego szczególnego znaczenia ani prawdziwej wartości; składają się na rytmiczny cykl życia ludzkiego. Upadki są przygotowaniem do doświadczenia wzlotu. Pomiędzy dwiema górami jest zawsze dolina. Nie można wspiąć się na następny szczyt bez uprzedniego przejścia przez dolinę między dwoma górami. W terminologii biblijnej nikt nie może znaleźć swego życia, zanim go nie straci. To w dolinie następuje porzucenie ciężaru ludzkiego ja z jego potrzebami, pragnieniami i zachciankami. Tak uwolnieni, jesteśmy w stanie wspiąć się na następny szczyt. W miarę trwania wędrówki doświadczenia wzlotów trwają dłużej, a doświadczenia dolin krócej. Tak będzie rok za rokiem, aż do momentu, gdy nastąpi przejście, i wtedy wzloty staną się jedynym miejscem przebywania.
Dzień naszego przejścia może nadejść dzisiaj. Jeżeli uważamy dzień dzisiejszy za moment podjęcia decyzji o tym, by zapomnieć: "o tym co za nami, a wytężając siły ku temu, co przed nami, pędzimy ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie", za rok od teraz będziemy musieli przyznać, że przemiana naszego życia jest w toku. Ludzkie poczucie życia już nigdy dogłębnie nas nie dotknie: nigdy już nie będziemy w stanie nienawidzieć czy kochać z tą samą intensywnością; nigdy nie będziemy rozpaczać ani radować się z tą samą intensywnością ludzkich emocji. Głębia naszej wizji będzie przynosić coraz większe duchowe światło, wiedzę i przewodnictwo, tak że każdy następny dzień będzie dniem głębszego rozpoznania, dniem wspanialszego życia w atmosferze Boga niż dzień poprzedni. Praca ta posłuży za fundament, na którym będziemy mogli zbudować świątynię naszego ciała i domu, świątynię naszego indywidualnego doświadczenia – świątynię nie zrobioną rękoma, ale wieczystą, w niebiosach.
W pracy tej znajdujemy się w punkcie świadomości, gdzie musi być doświadczony Chrystus. Od lat mówimy i słyszymy o pięknie Chrystusa, mocy Chrystusa i uzdrawiającym wpływie Chrystusa – Ducha Pana w nas. Wielu z nas doświadczyło łaski poprzez duchowe osiągnięcia kogoś innego. Nadszedł jednak czas, kiedy nie powinniśmy już polegać na rozmowach czy stanie oświecenia innej osoby. Musimy mieć własne doświadczenie, tak byśmy mogli być "w tym świecie, ale nie z tego świata", przebywać go wzdłuż i wszerz, lecz nie być jego częścią, byśmy mogli mieć do czynienia zarówno z różnego rodzaju trudnościami i brakiem harmonii, jak i z przyjemnościami i harmonią tego świata, zachowując jednocześnie w tym wszystkim naszą duchową integralność. Tracimy całkowicie poczucie, że mamy coś czynić albo mamy coś wiedzieć, czy też coś rozumieć. Następuje uwolnienie od osobistej odpowiedzialności i spoczywamy w ciszy i spokoju w realizacji, że tam, gdzie znajduje się Duch Pana, znajduje się wyzwolenie. Bądźmy widzami obserwującymi Boga przy pracy w Swoim wszechświecie, rozpoznając transcendentalną Istotę wykonującą Swą pracę poprzez naszą świadomość.
Niektórzy doświadczyli Boga, ale nie wynikła z tego żadna zewnętrzna przemiana. Żyją jedynie wspomnieniem o tym, ponieważ nie wiedzieli, co to znaczy, jak to zostało osiągnięte ani jak to można utrzymać. Student, który poświęca swe życie na studiowanie duchowej prawdy i praktykowanie medytacji, nie jest zdezorientowany, gdy pojawia się doświadczenie Boga, ponieważ rozumie jego znaczenie. Mimo że akceptuje je z radością jako wyraz łaski, wie, że zostało osiągnięte dzięki poświęceniu czasu i wysiłku. Nie żyje wyblakłymi wspomnieniami, ponieważ w miarę pogłębiania się jego receptywności poprzez ciągłą medytację, doświadczenie Boga staje się coraz częstsze, aż nadchodzi moment, kiedy staje się dostępne w każdej chwili.
Duchowa Obecność i Moc – Chrystus, który przejmuje za nas funkcję życia – jest niewidzialna, niemniej prawdziwa w całej Swej niewidzialności. Przejmuje Ona funkcje ciała tak, że zbędną staje się troska o działanie organizmu. Duch w nas, Chrystus, wykonuje to, co dane jest do wykonania nam i naszemu ciału. Stopniowo, w miarę jak Chrystus żyje naszym życiem, świadomość ciała fizycznego i jego funkcji jako takich zostaje wyeliminowana. Gdyby należało się troszczyć o krążenie krwi czy funkcje trawienne, żylibyśmy polegając na ludzkich możliwościach, a nie na mocy „każdego słowa wychodzącego z ust Boga." Nie, funkcjonowanie ciała bez potrzeby angażowania lub pomocy naszych myśli, czy nawet bez posiadania przez nas jakiejkolwiek konkretnej wiedzy o funkcjonowaniu systemu krążenia lub układu trawiennego jest bezpośrednim dowodem na działanie Chrystusa.
Zdrowie należy do Boga i z tego punktu widzenia nie istnieje moje czy twoje zdrowie. Akceptując to dosłownie, będziemy świadkami cudów. Bóg nie jest osobowy, ani w przypadku zdrowia, ani zasobów. Zdrowie jest właściwością i aktywnością u Boga, Jego esencją i substancją. Mówienie o "moim" czy "twoim" zdrowiu zakładałoby, że istnieją różne stopnie zdrowia: dobre zdrowie i marne zdrowie. Na drodze duchowej nie ma to miejsca; jest to niemożliwe. Istnieje tylko jedno zdrowie i jest nim Bóg.
W przypadku Boga jako zdrowia – a Bóg jest "zdrowiem mego oblicza" – zdrowie jest nieskończone, nie dlatego że jest to nasze zdrowie, ale dlatego, że jest to boskie zdrowie. W momencie, gdy zdobywamy umiejętność rezygnowania z poczucia osobistej własności, tak jak wyrażają to słowa "ja", "mnie", "moje", znajdujemy nowe znaczenie duchowego sposobu życia – uniwersalnego, bezosobowego, pełnego harmonii. Bóg wyraża swoją harmonię poprzez nasze istnienie. Każdy aspekt harmonii, czy będzie to dobroć, czy zdrowie, jest Właściwością, aktywnością i prawem Boga. Uznając Boga jako istotę wszelkiego dobra, staniemy się instrumentem wyrazu uniwersalnego poczucia dobra.
Читать дальше