Nigdy nie przypuszczałam, że będę się emocjonowała stoiskami ze smażoną kiełbasą.
Oczywiście na samym wstępie uwiodłyśmy z Krysią Henia z Duetu, żeby nam upiekł specjalny tort. Takie rzeczy Henio robi zawsze bez oporów i jest genialny. Trochę się tylko zastanawiał, jak uzyska niebieski kolor, niezbędny do wykonania naszego logo na wierzchu, ale w końcu oświadczył, że wie, jak sobie z tym poradzi i możemy na niego liczyć.
Henia uwielbiam. A jednocześnie szkoda mi go. Gdyby mieszkał za jakąś zachodnią granicą, miałby już pewnie fabrykę wielkości Wedla. A w naszym, jakże pięknym mieście, jakże pięknym kraju biedny Henio stale walczy o przeżycie, wkładając masę energii w utrzymywanie się na powierzchni, kiedy powinien używać geniuszu, który posiada w dużych ilościach, do wymyślania coraz to nowych rodzajów ciastek i rozwijania interesu w nieskończoność.
Zawsze, kiedy idziemy do Henia coś omawiać, wychodzimy obżarci tymi jego ciastkami do nieprzytomności. Wpycha je nam do gęby i fałszywie twierdzi, że wcale nie tuczą.
Oraz nie uznaje tłumaczeń.
– Jak to nie zjesz? Zjesz, kochana Wiktorio, nawet nie poczujesz! A jeszcze i rodzinę można przecież poczęstować – proszę zapakować dla pań te rogaliki – i patrzcie, drogie panie, taką tartę robimy od niedawna, bardzo dobra, z owocami i galaretką, a ta, dla odróżnienia, z serem i galaretką, obydwu musicie skosztować…
I tak dalej. Więc jemy te ciacha i gadamy z Heniem o wszystkim, co nam przyjdzie do głowy.
Dokumentacje u Henia to jedna z jaśniejszych stron mojej ciężkiej pracy.
Oczywiście wróciłam do domu obładowana paczuszkami Heniowych ciasteczek, torcików, rogalików, tartoletek i diabli wiedzą czego jeszcze.
I bardzo dobrze się stało, bo pod lipą stała zielona vectra.
A pod drugą lipą stał Tymon i gapił się smętnie w siną dal, czyli w wylot mojej uliczki, na końcu której jedna złośliwa staruszka miała nadzwyczajnej piękności ogródek z krzewami, posadzonymi jeszcze w czasach nieboszczyka Hitlera. Nie wiem, czemu się tak na te krzaki gapił, bo jeszcze nie miały okazji błysnąć urodą tej wiosny. W ogóle wyglądał jak czterdziestoletnia wersja jednego z tych bajronicznych bohaterów żegnających świat dziecinnych urojeń.
Postawiłam samochód naprzeciwko vectry i wysiadłam. Tymon stracił swą bajroniczną postawę i twarz mu się wypogodziła.
– Co widzę – zagadnął. – Zakupy na najbliższe dwa tygodnie?
– Nie, to tylko ciasteczka od Henia. Patrz, jak dobrze, że mi je wmusił, będę cię karmiła słodyczą. Długo czekasz? Dlaczego nie dzwoniłeś?
– A wiesz, jakoś ostatnio mam komórkowstręt – powiedział beztroskim tonem, przeczącym poprzedniemu marsowi na obliczu. – Tu się sympatycznie czeka, w tej twojej uliczce.
– Bo to sympatyczna uliczka. I w ogóle dzielniczka. Zostajemy tu na piknik, czy idziemy do domu?
– Piknik?
– Możemy usiąść na murku i zjeść po ciastku, chcesz?
– Nie zmarzniesz?
– Coś ty, jest ciepło. Wolisz rogalik czy tartoletkę?
– Rogalik poproszę.
Siedzieliśmy więc na murku i obżeraliśmy się ciastkami, dopóki nie poczuliśmy, że natychmiast musimy zjeść kawałek kiełbasy albo marynowane grzybki.
Wpuściłam go do kuchni z poleceniem odnalezienia grzybków w occie i zrobienia dzbanka mocnej herbaty, a sama podzieliłam resztę ciastek na dwie nierówne połowy (niech mi nikt nie mówi, że połowy zawsze są równe: moja była wyraźnie mniejsza) i poszłam obdarować rodzinę.
Mamunia z Melą rzuciły się na mnie jak sępy na padlinę.
– Jest ten twój!
– No jest, widziałyście go?
– Czekał na ciebie z półtorej godziny. Już mu chciałam zaproponować, żeby posiedział w domu, ale wyglądał jakoś tak nieprzystępnie.
– Dobrze, mama, że się powstrzymałaś, bo mógłby się wystraszyć. Albo odnieść wrażenie, że rodzina jest wścibska i specjalnie za nim wygląda. W końcu wasze wejście jest od drugiej ulicy!
– Zaraz od drugiej ulicy! Dom stoi na rogu i tyle. Przystojny jest!
– Też tak uważam.
– Nie myślałaś, że mógłby być świetnym ojcem dla twojego dzidziusia?
– Tato byłby zachwycony, prawda?
– Nie bądź głupia. To nie chodzi o twojego ojca, tylko o ojca dla tego maleństwa! A może ty uważasz…
– Mama, nie próbuj zgadywać, co ja uważam! Macie tu ciacha i przestańcie zajmować się mną! Zresztą ja muszę wracać do Tymona.
Tymon siedział nad grzybkami i herbatą i już zupełnie nie wyglądał bajronicznie. Przeciwnie, zbliżał się do czterdziestoletniej wersji pana Pickwicka przy kominku, z mnogością poduszek na kanapie zamiast kominka. Usiadłam sobie koło niego, wypiłam duszkiem filiżankę świetnej herbaty, bardzo gorzkiej, i zjadłam cztery grzybki z octu.
– No, już mi lepiej. Słuchaj Tymon, dlaczego czekałeś na mnie półtorej godziny na dworze?
– Rodzinka ci doniosła? Widziałem miłą panią w wieku jesiennym w okienku za firanką…
– Mamcia podglądała cię z łazienki! Coś takiego! Ale nie zmieniaj tematu. Kiedy tu zajechałam, miałeś minę, jakbyś się rozliczał z całym życiem. A teraz uśmiechasz się milusio, obłożyłeś się tymi poduszkami jak jaki sybaryta i masz minę kota, który zeżarł mielone na kotlety dla całej rodziny.
– Dla całej rodziny, to by się zgadzało. Ciastek było nieco za dużo. Ale pyszne, niewątpliwie.
– Tymon!
– No dobrze. Ja naprawdę rozliczałem się z życiem. Bardzo dobrze to się robi pod twoją lipą. Stałem sobie albo się przechadzałem, albo siedziałem na murku i myślałem. I cały czas podsumowywałem plusy oraz minusy. A kiedy przyjechałaś, właśnie kończyłem bilans. A teraz mam taką minę, jaką mam, bo jest mi dobrze na tej kanapie.
– Boże jedyny, ty bredzisz! Co cię naszło, żeby rozliczać się z życiem na naszym murku? Zamierzasz popełnić samobójstwo, czy co?
– W żadnym wypadku. Przeciwnie. Zamierzam żyć długo i szczęśliwie. Wiesz, właśnie wróciłem z sądu.
– Ach?
– Ach.
– Co ach?
– Dostałem rozwód.
– Przecież Irena zapowiadała trudności!
– A nawet starała się je czynić. Tylko, widzisz, dałaś mi pewną taśmę…
– Widziałeś się z Ireną!
– Nie, kochanie. Widziałem się z sędzią Ignatowiczem. Ignasiem, jak go nazywacie ty i twoja przyjaciółka. Już kiedyś jedliśmy razem obiad i stąd wiem, gdzie pan sędzia zwykł chadzać na posiłki. Poszedłem tam i przypadkiem spotkałem pana sędziego. Po obiadku poszliśmy sobie razem do baru i porozmawialiśmy jak mężczyzna z mężczyzną. Dałem mu tę taśmę. Posłuchał jej sobie w domu i na drugi dzień zadzwonił do mnie. Powiedział, że jako dowód taśma by raczej nie mogła wystąpić, ale prywatnie on mnie całkowicie rozumie. I dzisiaj w sądzie, kiedy Irena zaczynała sztuczki pod tytułem „kochająca żona niesłusznie porzucona”, pan sędzia po prostu oznajmił, że musi wziąć pod uwagę dobro dziecka, które ma się urodzić. Nasz związek z Ireną nie rokuje dobrze – powiedział – zwłaszcza jeżeli się weźmie pod uwagę długie lata, kiedy nie mieszkaliśmy razem. A zwłaszcza to, że Irena wymeldowała się z domu w Świnoujściu, a ja nigdy nie wmeldowałem się do domu w Szczecinie. To pozwoliło panu sędziemu dać wiarę mnie, a nie jej; mam na myśli sprawę tych głębokich małżeńskich uczuć. W ogóle kręcił jeszcze trochę w sposób niesłychanie uczony i prawniczy, ale ostatecznie wydał jedynie słuszny wyrok i od czterech godzin jestem człowiekiem wolnym.
– I to cię tak przygnębiło? Stąd ta mina pod lipą?
Читать дальше