Tymon słuchał z takim wyrazem twarzy, jaki widywałam u kolegów z ekipy, kiedy graliśmy w pokera na pieniądze i pula robiła się bardzo duża. Dopiero pod koniec zbladł i zacisnął szczęki. Ale nic nie powiedział.
Nagranie skończyło się, dalej była cisza. Irena, widać, kupiła świeżą taśmę na okoliczność audycji dokumentalnej, która miała dowieść, że nie jestem takim kotkiem, na jakiego staram się wyglądać.
Tymon nic nie mówił. Wyglądał, jakby ktoś mu tę pulę sprzątnął sprzed nosa.
– Przejąłeś się? – zapytałam.
– A jak myślisz? Nie wiem, co powiedzieć.
– Nic nie mów. Popatrz na to od innej strony: obydwie zastawiłyśmy na siebie sieci. Ona mnie podpuszczała, bo nagrywała i pewnie chciała ci podstawić pod nos, żebyś wiedział, że lecę na twoje pieniądze, a nie na ciebie. A ja ją podpuszczałam, bo wiedziałam, że nasza rozmowa jest nagrywana i wiedziałam, że ona nie wie, że ja wiem!
Z Tymona zeszło powietrze jak z przekłutego balonika.
– Ależ zamieszałaś! Ale rozumiem, chociaż z trudem. Śmieszne by to było jak nie wiadomo co, gdyby jej się końcówka nie wymknęła spod kontroli.
– Przynajmniej była szczera.
– No to już ci więcej nie muszę tłumaczyć, dlaczego się rozstaliśmy.
– Nie musisz. Chyba jej nie lubię. Jeśli miałoby ci to pomóc, pójdę z tobą do tego sądu i przysięgnę, że dziecko jest twoje. Chcesz?
– Dziękuję ci, nie chcę. Byłbym ostatnią świnią, gdybym cię narażał na stresy związane ze spotykaniem mojej drogiej Irenki. Ale chętnie bym pożyczył od ciebie tę taśmę, co ty na to?
– Masz w prezencie. Tylko niech ci się nie zdaje, że w sądzie taka taśma może być dowodem na cokolwiek. Natychmiast pani Irenka powie, że spreparowana, w końcu ja pracuję w takiej firmie, gdzie różne rzeczy z dźwiękiem można zrobić.
– Nie, nie, miałem na myśli coś innego. Zostawmy na razie ten temat, jest obrzydliwy. Posprzątam te kabelki, dobrze?
Pojechaliśmy potem do leśniczówki na obiad, ale pogodę ducha pani Irena nam zmąciła na cały dzień.
Wyjazd Tymona przyjęłam z ulgą.
Boże święty, a jak mi to zostanie?
Bez żartów, ja go kocham, ja chcę z nim być! A przynajmniej bywać jak najczęściej! On też mnie kocha! Dobrze nam ze sobą!
Czy jest możliwe, żeby taka baba potrafiła to zepsuć?
Bierzemy na przetrzymanie. Nastroju, oczywiście.
Tymon zadzwonił, że wyjeżdża na kilka dni. Bardzo dobrze. Ja rzucam się w wir pracy, coraz częściej przerywanej koniecznymi odpoczynkami. Jeszcze miesiąc i zostanę mamą małego Maciusia. Albo Dominisi. Tak czy inaczej, dystans do roboty jakoś samoczynnie mi się zwiększa.
Zrobię tylko ten jubileusz i przerwa na dłużej.
Dzwoniłam do Nusia, bo przez przypadek zobaczyłam w kalendarzu, że dzisiaj Emanuela. Życzenia, jakie mu złożyłam, były naprawdę bardzo serdeczne. W końcu to na jego imprezie poznałam Tymona.
A dzisiaj są moje imieniny.
Bo ja tak naprawdę nie mam na imię Wiktoria.
Mam na imię Wiktoryna.
Upiorne.
To był straszny pomysł mojego tatusia, bo jutro jest Amelii i tato chciał, żeby dziewczynki obchodziły imieniny blisko siebie. Ale z drugiej strony Amelii jest Kordula, więc już nie wiem, co lepsze. Tę Wiktorynę można jednak bezboleśnie przerobić na Wiktorię i nie przyznawać się do kompromitującej prawdy.
Tymonowi jeszcze się nie przyznałam. A rodzinne święto mamy jutro, razem z Melą, tak właśnie, jak chciał tato.
Miło było.
Prezenty dostałam, oczywiście, przeważnie praktyczne związane z dzidzią.
A ja to co?
Na szczęście Krzyś z Bartkiem na spółkę wyłamali się z rodzinnego szeregu, szarpnęli się i kupili mi dzieło sztuki. W jednej takiej galerii pani marszandka przekonała ich, że obraz jest świetny i niedrogi, ponieważ artysta stosunkowo mało znany.
Jak komu.
Mnie tam artysta Bielski Emanuel, zwany Nusiem, jest znany stosunkowo doskonale! I zawsze chciałam mieć jakiś jego obraz, tylko że liczył sobie za dużo i nigdy, skubany, nie zaproponował, że mi któryś podaruje. Ja nie wiem, jak to robią niektórzy moi koledzy, że jak tylko wlezą do pracowni, to wychodzą z płótnem pod pachą. Albo rzeźbą. Kamerę włączają na pięć minut. Ale program się nazywa artystyczny. A ja trzaskam półgodzinny reportaż – i nic.
No więc powieszę sobie tego Nusia na honorowym miejscu, bo bardzo jest piękny, przedstawia wyłącznie wodę i chmury, czyli Bałtyk tuż po zachodzie słońca. Niezupełnie realistycznie, ale jak się widziało taki zachód, to się wie, co wisi na ścianie. Będę na niego patrzyła w celach relaksacyjnych. Oraz w celu zapadania w marzenia, albowiem morze kojarzy mi się ostatnio z Tymonem.
A Nusiowi powiem od niechcenia, że mam jego obraz… kupiony w galerii w Szczecinie… niech mu będzie łyso, że mi poskąpił prezentu, podczas kiedy jedna moja całkowicie głupia koleżanka, której olej kojarzy się wyłącznie z sałatką, a nie z malarstwem, wyłudziła od niego już dwie śliczne prace.
Trochę spuchłam, ale niedużo. Krzyś mówi, że to małe piwo.
No więc leżę na kanapie, słucham IV Symfonii Brahmsa i patrzę na Nusia.
Tymon pewnie wiele razy widywał takie zachody.
Chyba zaczynam mieć nastroje. Ciążowe. Rychło w czas, za miesiąc urodzę!
Nie poszłam do roboty, bo mi się nie chciało. Jeśli będzie coś pilnego, to zadzwonią. W końcu i tak jestem na zwolnieniu. Łażę po mieszkaniu i łapię się na tym, że brak mi tutaj Tymona. Zrobiłabym mu herbaty na przykład. Albo przykryłabym go kocykiem, gdyby przysnął na kanapie.
Ciekawe, jak to będzie, kiedy Maciuś się pokaże. Albo Dominisia, oczywiście. Czy zajmie mi cały czas bez reszty, czy może przeciwnie, będzie mi brakowało kogoś, z kim mogłabym podzielić się dumą, szczęściem, zmęczeniem albo czymkolwiek.
Będą, oczywiście, mama i Mela, i Krzyś z Bartkiem. I nadęty tato kiedyś pewnie pęknie. Tylko czy to wystarczy?
Precz z głupimi myślami.
Wróciłam do zajęć. Jubileusz nas goni.
Poza tym dostałam pożyczkę. Dzisiaj już nie dam rady jej wydać, umówiłam się z Krysią, matką dzieciom – wprawdzie dorosłym, ale kiedyś przecież były niemowlakami – jutro jedziemy do miasta na zakupy. Wieczorem zrobię spis, zgodnie z instrukcją z książki o niemowlakach.
Boże, jakie to męczące!
Padłam jak kawka po powrocie do domu. Bartuś, dobre dziecko, przytaszczył mi wszystkie zakupy, łącznie z nowym łóżeczkiem dla kotusia, do mieszkania i zwalił na hałdę w kącie pokoju.
Jutro to rozpracuję, jutro!
Moje dni pracy robią się coraz dłuższe, jak zawsze, kiedy przygotowujemy dużą transmisję. Tym razem robimy nie tylko transmisję, ale jeszcze na dodatek imprezę dla połowy miasta – w każdym razie chcielibyśmy, żeby była dla połowy miasta.
Dzisiaj mieliśmy spotkanie z facetami od żarcia. Krysia swoimi sposobami namówiła całe mnóstwo rozmaitych gastronomików, żeby poustawiali w dniu naszego jubileuszu stoiska na ulicy koło studia. Jak przyjdzie ludność obejrzeć sobie telewizję od środka, to od razu coś zje i popatrzy na występki artystyczne na scenie zamykającej ulicę.
Читать дальше