– Och, niech mnie pani nie łapie za słówka! Przyznaje pani, że również kocha Tymona?
– Nie rozumiem, dlaczego miałabym o tym rozmawiać z panią.
– Zaraz pani zrozumie. Proszę nie myśleć, że ma pani do czynienia z idiotką. Zresztą nieważne, kocha, nie kocha, tak czy inaczej będziecie mieli dziecko!
Ach, dziecko. Tymon nie miał siły przyznać, że nie jego… po co zresztą wprowadzać jakieś dodatkowe wątki, dodatkowe osoby…
– Ja na pewno.
– Trudno byłoby zaprzeczyć! Każdy idiota umie dodać dwa do dwóch! Pani jest w ciąży, a Tymon nagle żąda rozwodu! Wiem o pani wszystko! Potrzebny pani mąż, a dziecku ojciec! I właśnie Tymon ma być mężem i ojcem. Kiedy się poznaliście?
Za bardzo uważałam, żeby chlapnąć prawdę.
– Jakiś czas temu. To ma coś do rzeczy?
– Nieważne. Teraz macie stworzyć podstawową komórkę społeczną. Tylko jest jedna przeszkoda. Ja.
– O?
Starałam się to powiedzieć z intonacją angielskiego kamerdynera z powieści P.G. Woodehouse’a. Miąchałam przy tym łyżeczką w ciapie pozostałej z bardzo dużej porcji lodów.
– Nie dam rozwodu Tymonowi. Mam bardzo dobrego adwokata.
Ale nie wiesz jeszcze, koleżanko, że my mamy bardzo dobrego sędziego.
– Gratuluję.
– Pani Wiko, dogadajmy się. Ta sprawa będzie się ciągnęła latami. A wam powinno zależeć na pośpiechu. Pani jest chyba bliska rozwiązania?
– W istocie.
– No więc. Jak znam Tymona, chciałby sprawę zakończyć i ożenić się z panią. Mogę obiecać, że dam zgodę na rozwód bez orzekania o winie.
– Tak za friko?
– Ależ pani ma słownik… Oczywiście, że nie za darmo. Ale nie jestem pazerna. Wystarczą mi trzy miliony.
– Złotych czy dolarów?
– Złotych. Mówiłam, że nie jestem pazerna. Nie zamierzam urządzać się za te pieniądze, to tylko odszkodowanie za straty moralne.
– A Tymon ma takie pieniądze?
– Nie zorientowała się pani jeszcze w jego majątku? Zapewniam panią, że ma. Może nie trzyma tego w kieszeni, może nawet nie w banku, ale ta cała jego flota… kutry, wyposażenie, dom… Te kontakty, kontrakty, stosunki; może się postarać. Niech pani z nim porozmawia poważnie na ten temat.
– A dlaczego pani sama z nim nie porozmawia?
– Tymon uprzedził się do mnie. Nie rozmawia ze mną inaczej niż przez adwokata.
– A pani nie chce płacić adwokatowi prowizji od tych trzech milionów… A mnie by pani zapłaciła?
Oczka jej błysnęły.
– Właśnie to miałam na myśli, kiedy chciałam, żeby mnie pani traktowała jak przyjaciółkę. Ile by pani żądała?
– Połowę.
– Dużo. Jedną trzecią.
– Połowę. Adwokat weźmie mniej, ale tyle nie załatwi.
– I za to przekona pani mojego męża, żeby zapłacił i nie wierzgał?
– Ależ pani ma słownictwo…
– Dobra, dobra. Zgadzam się. Po połowie. No i proszę, jaka pani w gruncie rzeczy rozsądna… Dobrze jest mieć trochę dla siebie, zawsze to daje pewną niezależność, prawda?
– Prawda. A teraz niech pani posłucha dobrej rady osoby z długoletnim doświadczeniem zawodowym. Jeżeli pani będzie jeszcze kiedyś chciała kogoś po cichu nagrywać – tu sięgnęłam szybko do jej otwartej torby leżącej między nami – to niech pani poprosi o pomoc fachowca, bo na takim sprzęcie wiele pani nie zdziała. Niezły jest to dyktafon, ale pod warunkiem, że się do niego gada bezpośrednio, a tak, z torby, nagranie będzie marne. Powinna pani przypiąć sobie mikrofon do biustu – na wszelki wypadek spojrzałam na jej kostiumik, a nuż ma jeszcze jakiś drugi zestaw, ale żakiet był zbyt opięty, żeby można było cokolwiek pod nim schować – też by nie było rewelacyjnie, ale tu, z tego wbudowanego mikrofoniku, na pewno ma pani same szumy.
Pokazałam jej mikrofon, ale nie wyłączyłam urządzenia. Kaseta ciągle się kręciła.
– Po co to pani było? Nic obciążającego mnie ani Tymona, nic, co by pani mogło pomóc w sądzie…
Patrzyła na mnie oczami pełnymi zajadłej nienawiści.
– Teraz ty mnie posłuchaj – powiedziała. – Po pierwsze, nie łudźcie się, że dam Tymonowi rozwód. Będziemy się sądzili do oporu. Nieprędko będziesz miała tatusia do swojego bękarta. Po drugie, i tak wyduszę z niego te pieniądze. Po trzecie, nie licz na to, że ci z nim będzie dobrze. To jest kawał gnoja, dziwkarz i cyniczny łobuz. Szybko mu się znudzisz i będzie spokojnie chodził na boki, tak jak to było ze mną. Czego ci serdecznie życzę!
Coś tam jeszcze z siebie wyrzucała, ale już w połowie tego przemówienia wstałam, wyjęłam kasetę, rzuciłam dyktafon babie z powrotem do torby i wyszłam, zostawiając po drodze kelnerce pieniądze za moje lody.
Byłam wstrząśnięta. Początkowo nawet trochę się bawiłam, bo od razu, kiedy rzuciła między nas tę otwartą torbę, zauważyłam, że w środku coś małego świeci i domyśliłam się, że to dioda sygnalizująca nagrywanie w magnetofonie. Ale ten gwałtowny atak na do widzenia wyprowadził mnie z równowagi.
Zjechałam z dwudziestego drugiego piętra i na miękkich nogach przeszłam tych parę kroków do Radissona.
Posiedziałam jeszcze prawie godzinę w kawiarni na dole, zanim doszłam do siebie na tyle, żeby siąść za kierownicę.
O kasecie, którą schowałam do kieszeni, zupełnie zapomniałam.
Wieczorem zadzwonił Tymon. Nie bardzo mi się chciało opowiadać do słuchawki o tym, co przeżyłam na dwudziestym drugim piętrze Pazimu. Zapowiedział się na jutro, koło południa, żebym się zdążyła wyspać.
– No i jak było? Możesz mi opowiedzieć?
Siedzieliśmy przy kawie naprzeciwko okna z lipą. Zastanawiałam się, jak by tu zacząć, i nagle doznałam olśnienia. Przypomniała mi się kaseta, którą schowałam do kieszeni. Elektroniczne dziecko Bartek ma chyba jakiś dyktafon, jemu się ostatnio nie chce notować na lekcjach; może by się dało odtworzyć.
Musiałam mieć dziwną minę, bo Tymon zapytał niespokojnie:
– Aż tak źle?
– Czekaj, muszę coś sprawdzić… Przepraszam cię na chwilę.
Wydzwoniłam siostrzeńca.
– Dyktafon? Jakiego typu?
– Nie wiem, chłopcze! Mam kasetę, taka mała.
– Kiedy ciocia potrzebuje?
– Już!
– Zaraz będę.
Tymon patrzył na mnie nieco zdumiony.
– Nagrywałaś? To dlaczego teraz nie masz na czym odtworzyć?
– Nie ja, ona nagrywała, ale niefachowo się do tego zabrała, nie wiem, czy da się tego słuchać. Chciała to zrobić po cichu, dyktafon schowała do torby, torbę otworzyła i postawiła koło mnie. Zauważyłam diodę, ona świeci na pomarańczowo, kiedy nagrywa, domyśliłam się… Co ja ci będę mówić, spróbujemy odsłuchać.
Rozległ się tętent na schodach i Bartek stanął w drzwiach. W jednej ręce trzymał zwój kabli z dyndającymi końcówkami, a w drugiej trzy różne dyktafony.
– Tymonie, to mój siostrzeniec, geniusz dźwiękowy.
Panowie skłonili się sobie uprzejmie i przedstawili według ścisłych reguł savoir-vivre’u. Po czym Bartuś zabrał się do rzeczy. Mimochodem napomknął, że te trzy dyktafony właśnie testuje, należą do jego kolegów, bo on swój będzie zmieniał na dniach na jakiś dużo lepszy.
– Kabelki przyniosłem, to podłączę cioci do jakiegoś wzmacniacza.
Mówiłam, że genialne dziecko!
Genialne oraz taktowne. Dopasował dyktafon, podłączył do mojej wieży, przewinął taśmę do początku, sprawdził jakość nagrania – kiepska była, ale z łatwością można było zrozumieć, o co chodzi – ukłonił się i poszedł sobie.
Włączyłam maszynerię.
Читать дальше