Monika Szwaja - Dom Na Klifie

Здесь есть возможность читать онлайн «Monika Szwaja - Dom Na Klifie» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Dom Na Klifie: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Dom Na Klifie»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

W typowych romansach zawsze jest tak: Ona spotyka Jego (lub On Ją), potem się zakochują, coś im przeszkadza, ale w końcu odbywa się wesele i "żyją długo i szczęśliwie". W "Domu na klifie" zawarcie małżeństwa jest potrzebne ze względów praktycznych: młoda kobieta chce założyć rodzinny dom dziecka, a do tego musi mieć męża. Kandydatem staje się sympatyczny prawie czterdziestolatek, z wykształcenia psycholog, który do tej pory nie uprawiał żadnego zawodu dłużej niż trzy lata. Poznajemy go jako dziennikarza szczecińskiej telewizji. Czy jest coś, co może połączyć tych dwoje? Czy małżeństwo zawarte w konkretnym celu, jak spółka handlowa, ma sens? Czy rodzinny dom dziecka Zosi i Adama w ogóle powstanie… i czy zdoła przetrwać?

Dom Na Klifie — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Dom Na Klifie», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать
Monika Szwaja Dom Na Klifie Książkę która leży przed Państwem pozwalam - фото 1

Monika Szwaja

Dom Na Klifie

Książkę, która leży przed Państwem, pozwalam sobie dedykować:

– Mariuszowi w podzięce za całokształt, a w szczególności za nieocenioną pomoc intelektualną w wymyślaniu tej powieści (zwłaszcza na trasie Leszno – Warszawa!)…

– moim ukochanym „Ryczącym Dwudziestkom” in corpore oraz wszystkim, którzy kiedykolwiek na krakowskich Szantach śpiewali, nucili, wrzeszczeli, gwizdali, tupali, buczeli, skakali, tańczyli, ewentualnie nawet jedynie się gibali…

– no i oczywiście – z podziwem i szacunkiem – Tym, którzy nie boją się wziąć odpowiedzialności za nie swoje dzieci i tworzą owym dzieciom nowe domy rodzinne.

No i patrzcie państwo. Ciotka Bianka naprawdę umarła. Coś podobnego.

Aż do dziś Adam Grzybowski skłonny byłby przypuszczać, że ciotka jest nieśmiertelna, podobnie jak była niezatapialna – tak w każdym razie twierdziła, za dowód podając fakt, że czterokrotnie bez szkody dla zdrowia opłynęła pod żaglami przylądek Horn.

Ciotka Bianka była właściwie cioteczną babką Adama, starszą siostrą jego dziadka ze strony ojca, nie znosiła jednak, aby nazywano ją babcią.

– Do tego, żeby być babcią – powtarzała, ciskając pioruny ze swoich jasnoniebieskich oczek, ledwie widocznych w otoczce zmarszczek – trzeba mieć wnuki. Żeby mieć wnuki, trzeba mieć dzieci. Jeżeli ktoś przeoczył fakt, że wciąż jestem panienką do wzięcia, to uprzejmie go o tym zawiadamiam. Progenitury pozamałżeńskiej nie posiadam. Cioteczne się nie liczą. Ergo, nie życzę sobie być postarzaną przez nazywanie mnie babcią!

Żądanie to wydawało się Adamowi nieco abstrakcyjne, ponieważ Bianka przekroczyła dziewięćdziesiątkę, ale właściwie nic nie miał przeciwko nazywaniu jej ciotką. Kiedy był małym chłopcem, trochę się jej bał, a gdy podrósł, dogadał się ze starszą panią na bazie wspólnego zainteresowania żeglarstwem. W jego przypadku było to rzeczywiście tylko zainteresowanie, ale dla niej żeglowanie stanowiło sens życia.

Ileż ona miała ostatnio lat? Dziewięćdziesiąt trzy chyba. A jeszcze w zeszłym roku pływała z jakimiś swoimi przyjaciółmi, równie leciwymi, jak ona sama, po Zalewie Szczecińskim i nawet odrobinkę zahaczyli o morze w okolicy Świnoujścia…

– Coś ty się tak zamyślił? – Mirek Kieraszko, zwany w skrócie Miraszkiem, bezceremonialnie wyjął Adamowi z ręki komórkę i przeczytał SMS – a. – Ciotka Bianka… Ty, Adam, to była ta twoja słynna ciotka – kaphornówka?

– Ona. – Adam westchnął i skasował wiadomość. – Cholera. Szkoda cioci. Takich już nie produkują. Wiesz: okręty z drewna, a ludzie ze stali. Teraz jest odwrotnie. Dlaczego ojciec nie dzwonił, tylko przysłał SMS – a?…

– Bo tu jest łomot. Pewnie dzwonił, tylko nie miałeś szansy, żeby usłyszeć. Czekaj, zamów mi piwo…

– Kelner w żółtej koszulce z nadrukowaną na piersi fregatą o wydętych żaglach balansował artystycznie nad głowami bywalców tawerny Cutty Sark. Adam zatrzymał go i wywrzeszczał mu do ucha zamówienie. W tym samym momencie zamilkł potężny śpiew pięciu młodych (mniej więcej) ludzi wspomaganych walnie przez bardzo wydajne wzmacniacze; rozległy się brawa oraz okrzyki rozbawionej publiczności. Zabójczy blondyn zapowiedział kwadrans przerwy i przysiadł się do stolika, przy którym siedzieli Adam z Miraszkiem.

– Zamówiliście mi piwo? Nie? Kurczę, dlaczego? Przecież ja się natychmiast muszę napić. Miraszko, wypiję twoje, a ty sobie zamów, ja zaraz znowu będę pracować. Nad czym tak smętnie dumacie? Ktoś umarł?

– Ciotka – kaphornówka. Adama ciotka, wiesz, ta starsza pani…

– Co ty gadasz? Stara Grzybowska?

– Zgadza się. Znałeś ją?

– Jak wszyscy. Mój Boże, trudno to sobie wyobrazić, że jej już nie ma. Zawsze była. I zawsze była stara, więc się człowiek przyzwyczaił do myśli, że będzie żyła wiecznie. Współczucie, Adam. Naprawdę. Szkoda cioci. Cholera. O, piwo. Dla nas też? Od firmy? To ja ci nie będę podpijał, Miras, mam własne. Za ciocię, chłopaki. Niech jej się dobrze żegluje tam wysoko.

Stuknęli się szklankami i wypili po łyku, to znaczy Adam i Miraszko po łyku, a ich śpiewający przyjaciel Andrzej zwany Qnią wychylił pół szklanicy jednym tchem.

– To nie do pojęcia, jak śpiewanie wysusza. Kiedy pogrzeb?

– Jeszcze nie wiem, pewnie za kilka dni.

– Jeśli chcesz, przyjedziemy coś zaśpiewać, po żeglarsku, żeby było wiadomo, kogo chowają.

– Dziękuję, stary, chociaż pewnie i tak będzie wiadomo, oni mają te swoje wszystkie rytuały, kaphornowcy znaczy, pewnie zleci się całe bractwo. Straszne z nich ortodoksy, tradycjonaliści i diabli wiedzą, co jeszcze. No i zawsze trzymali się razem.

– A propos razem, ciotka mieszkała razem z wami, z twoją rodziną, znaczy?

– No coś ty, ja przecież wynajmuję mieszkanie na Pogodnie, mamunia wybudowała chatkę – bogatkę na Warszewie, dziadkowie mieszkają w Świnoujściu, a ciotka miała dom w Lubinie. Na Wolinie, kojarzysz?

– Kojarzę. Jezioro Turkusowe, ta jakaś górka widokowa, kiedyś tam byłem przez przypadek.

– Właśnie. Trochę za tą górką widokową, dalej i wyżej, nad samymi klifami, a właściwie nad taką fajną łąką, która kończy się klifem i spada do zalewu.

– Ooo, to ciocia miewała widok na ładne zachodziki…

– Tak, zachodziki sympatyczne. Dużo wody, dużo nieba, te wszystkie wyspy, bajka. Ja tam dosyć często bywam.

– Sama mieszkała? W takim domu?

– Nie, jedna fajna przyjacióła z nią siedziała. Prawie równie stara… no, ciut młodsza. Specjalistka od szant, wyobraź ty sobie. Trochę się ciocią opiekowała. To znaczy, stale się kłóciły, ale żyć bez siebie nie mogły. I często różne matuzalemy żeglarskie tam przyjeżdżały. Do ciotki. A do Leny, tej drugiej, jacyś szantowcy. Nie, ciotka nie była sama.

– Pocieszyłeś mnie, Adamie. Sorry, obowiązki wzywają, publiczność się denerwuje…

Istotnie, co bardziej niecierpliwi zaczynali już nawoływać zespół do powrotu na mikroskopijną scenkę. Qnia zabrał swoje piwo, machnięciem ręki przywołał kolegów, którzy też się poprzysiadali do różnych stolików i chwilę się z nimi naradzał. Po czym wziął mikrofon do ręki i przemówił:

– Kochana frekwencjo. Przyjaciele. Proszę was, przestańcie na chwilę wrzeszczeć, chcę wam powiedzieć coś ważnego. Proszę o ciszę. Dwie sekundy dla mnie.

Tu zamilkł, aby dać własnym słowom szansę na dotarcie do świadomości rozbawionych ludzi. Sposób okazał się skuteczny i po chwili w tawernie zapanowała względna cisza.

Qnia znowu podniósł mikrofon do ust.

– Kochani. Przyjaciele, znajomi i nieznajomi. Wiem, że się dobrze bawicie i przykro mi, że tę waszą zabawę zakłócę. Ale świat się kręci, wydarzenia biegną, niezależnie od tego, jak bardzo chcemy o tym zapomnieć. Wszyscy, którzy tu dzisiaj są, a którzy otarli się przynajmniej o żeglarstwo, znają chociażby ze słyszenia Biankę Grzybowską, największą z wielkich żeglarek, panią tak leciwą, że pływała jeszcze chyba z samym Zaruskim, damę nieustraszoną, która kilka razy opłynęła Horn…

Względna cisza zamieniła się w ciszę doskonałą.

– Domyślacie się, przyjaciele, co chcę wam powiedzieć. Bianka Grzybowska odeszła na wieczną wachtę. Wypijcie za nią, proszę, niech spokojnie żegluje nad chmurami, a my wam teraz zaśpiewamy…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Dom Na Klifie»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Dom Na Klifie» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Dom Na Klifie»

Обсуждение, отзывы о книге «Dom Na Klifie» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x