Spała tej nocy bardzo krótko, gdyż żal jej było każdej chwili spędzonej w Lesie, po długim, ciężkim roku życia w Miasteczku. Skoro świt wyruszyły dalej, w stronę Wysokich Gór. Wędrując, Panienka zauważyła, że tym razem zbliżają się do nich od innej strony niż poprzednio.
– Za każdym razem od innej strony – wyjaśniła jej Opiekunka. – Zapewne nie zapamiętałaś, ale byłaś już w trzech różnych stronach dawnego Wielkiego Królestwa. Gdy osiągniemy serce Gór, tym razem udasz się w kolejną, czwartą stronę, na Północ.
– Wolałabym zostać w Górach – westchnęła Panienka. Wielkie Królestwo jest nudne, ciągle tylko wsie i Najeźdźcy, miasteczka i Najeźdźcy, miasta i Najeźdźcy, i niewola, niewola, niewola. Wolność w dawnym Wielkim Królestwie jest tylko w Lasach i Wysokich Górach.
– Siedemset siedemdziesiąt pięć lat temu wolność była wszędzie, w każdym zakątku kraju, zarówno w największym mieście, jak i w najmniejszej wioseczce. Była w sercach mężczyzn, kobiet, dzieci, starców. Nie trzeba jej było szukać w Lasach i Górach – powiedziała surowo Czarownica. – 1 kto wie, może nadejdzie dzień, w którym wolność wyjdzie z Lasów i Gór, rozprzestrzeni się po całym kraju i znowu nastanie Wielkie Królestwo.
– A któż ma tego cudu dokonać? – spytała kpiąco Panienka. – Gwiazdy? A może ty lub ja?
– Może Gwiazdy, a może ty lub ja? – uśmiechnęła się Czarownica.
Wędrowały teraz wyżej i wyżej, nie spotykając poza zwierzyną żadnej żywej istoty, nie widząc choćby w największej oddali czarnych sylwetek Najeźdźców. Tych noga nigdy tu nie stanęła. Tak jak bali się mrocznej czeluści Lasów – żywili zabobonny lęk przed Wysokimi Górami. Oni – potomkowie kolejnych Urghów i ich wasali – mieli we krwi step, długie konne wędrówki po równinach, gdzie już z oddali widać było każde niebezpieczeństwo, jakie tylko mogłoby im zagrozić. Wieczni koczownicy – choć żyli w podbitym przez siebie Wielkim Królestwie prawie osiem długich wieków – nadal woleli rozjeżdżać konno po równinach i dolinach podbitego państwa, niż osiąść gdzieś na stałe lub zbliżyć się do groźnych Lasów i Wysokich Gór. Zabraniali też tego swym zniewolonym poddanym – i co jakiś czas przesiedlali całe ludzkie gromady, całe wsie lub miasteczka z ich dotychczasowych siedzib w inne miejsce, trzymając je zarazem z dala od Lasów i Gór. Jakby bali się, że Lasy i Góry wchłoną ich niewolników i nigdy nie zwrócą. A niewolnicy byli Urghom niezbędni: to oni siali, orali, uprawiali ziemię, żywiąc całe watahy Urghowej armii. To oni pracowali w pocie czoła w licznych kopalniach, przy budowie domów i baraków, warowni i fortec, w warsztatach tkających sukno, robiących buty, szyjących odzież. Tylko wytwarzanie broni Najeźdźcy pozostawili wyłącznie sobie. Dzięki pracy podbitego narodu Wielkie Królestwo, choć niemiłosiernie grabione, ciągle istniało. Urghowie umieli tylko niszczyć – i korzystać z cudzej pracy. Mieszkańcy dawnego Wielkiego Królestwa znali smak pracy i nie brzydzili się go, choć praca pod batem pachołków Urgha nie była pracą wolną, dającą ludziom szczęście i satysfakcję. Była pracą niewolniczą, której owoce spożywali nie oni, ale ich wróg.
… więc Panienka z Czarownicą, nie nękane żadnym pościgiem, wędrowały swobodnie coraz dzikszą, górską krainą, napotykając jedynie lisy, sarny, wilki, niedźwiedzie. Ale żadne z tych zwierząt nie zwracało na nie uwagi, ani zagrażało ich życiu. Nawet największe drapieżniki, żyjące w najdzikszych górskich ostępach wyczuwały już z daleka charakterystyczny – na szczęście tylko dla nich, nie dla każdego zapach Czarownic i zostawiały je w spokoju. Owszem, przychodziły na każde skinienie ich ręki, bez obawy i z dumą, ale na wszelki wypadek wolały je omijać z daleka, by nie usłyszeć jakiejś niewygodnej dla siebie prośby, która mogłaby naruszyć ich swobodę.
Wędrowniczki szły dwa dni i dwie noce, odpoczywając co jakiś czas, a parę godzin nocnych śpiąc u podnóży drzew, otulone swymi grubymi płaszczami. Żywiły się, jak zwykle, leśnymi owocami, suszonym mięsem i chlebem – wyciąganymi bez ograniczeń z przepastnego worka Czarownicy – a nawet plastrami miodu, które wiedźma bez obawy zabierała dzikim pszczołom.
– Chleb i mięso w waszych workach nigdy się nie kończą, tyle że jest się po nich niemal od razu z powrotem głodnym – zauważyła z przekąsem Panienka.
– Twoje podejrzenia są słuszne! – zaśmiała się Czarownica.
– Tylko mała cząstka naszego pożywienia jest prawdziwa i rzeczywiście zaspokaja głód. Reszta to magiczne suchary i magiczne mięso. Tworzę je dla nas z Niczego, więc choć żując, czujemy ich smak, dają one tylko magiczne nasycenie, a nie prawdziwą sytość. W rzeczywistości jesteśmy nadal głodne, choć nie od razu to czujemy. Byłoby jednak niebezpiecznie żywić się tylko magią, dlatego w moim worku zawsze jest trochę prawdziwego jedzenia, ot, tyle byśmy nie pomarły z głodu. Więc ten plaster miodu to dla nas prawdziwe bogactwo!
Panienka zauważyła, że im bliżej była gór, tym bardziej zmieniała się sylwetka jej Opiekunki. Niemal z godziny na godzinę prostowała się, wzrok jej jaśniał, a z twarzy znikały zmarszczki.
– Ile masz właściwie lat? – spytała w zadumie. – Zapewne nie ma na to odpowiedzi?
– Nie ma. Czarownice nie mają wieku. Ich ciało zużywa się, jak wszystkie ciała, ale o wiele wolniej niż ciało zwykłego człowieka. Lecz ich pamięć i umysł są bezdenne, w niczym nie ograniczone czasem i nie starzeją się nigdy.
– Więc co robi Czarownica, gdy jej ciało mimo wszystko postarzeje się nieodwołalnie i musi wreszcie umrzeć? – spytała niecierpliwie Panienka.
– Znacznie wcześniej, niż to nastąpi, każda z nas znajduje uzdolnioną magicznie uczennicę. Oczywiście, musi ona wyrazić zgodę na wybranie losu Czarownicy, gdyż nie każda dziewczyna pragnie takiego życia, mimo że jest ono parokrotnie dłuższe. Jest to jednak żywot bardzo samotniczy, pamiętaj o tym. Żadna z nas nie ma męża, dzieci, rodziny. Żadna nie ma prawa pokochać jednego tylko człowieka, czy choćby jedno tylko zwierzę. Musi kochać wszystkich równo i równo obdarzać swymi darami. A skoro kochamy wszystkich, nas nie kocha nikt. Ludzie pragną mieć czyjąś miłość na wyłączność i tylko wówczas ją odwzajemniają.
– Więc w dniu, w którym nadejdzie śmierć twego ciała, wchodzisz duchem i umysłem w ciało młodej dziewczyny? zdziwiła się Panienka, a w jej oczach pojawił się niepokój i zarazem satysfakcja.
– Tak. Moje ciało umiera długo, powoli stygnie, a coraz chłodniejsze dłonie trzymają żywe, ciepłe ręce wybranej dziewczyny. Nasze oczy wpatrują się w siebie tak długo i intensywnie, aż wreszcie w momencie całkowitej śmierci mojego ciała, ja staję się nią. I wówczas jej oczy, jakiego by nie były koloru, przebarwiają się w szare. Moje martwe ciało, które żyje przeciętnie trzysta lat, w okamgnieniu rozsypuje się w proch i znika, bowiem wiatr porywa go i rozsypuje daleko, daleko. Niektóre drobiny trafiają do ludzkich siedzib, niekiedy w postaci pyłu wpadają komuś do oka. Jeśli jest to dziewczyna, pyłek kiełkuje w niej stając się zalążkiem przyszłego magicznego daru. Ale zdarza się to bardzo rzadko. Dlatego znalezienie utalentowanej uczennicy – następczyni jest bardzo trudne, a niekiedy nawet niemożliwe. Wówczas Czarownica umiera naprawdę, a wraz z nią znika bezpowrotnie jej cała wiedza i magiczne talenty. A wiedza ta i talenty nie są jednakowe wśród wszystkich Sióstr, zawsze coś je różni.
Panienka uśmiechnęła się domyślnie:
– … rozumiem. Cały czas okłamywałyście mnie. Lecz, jak widzę, twemu ciału daleko jeszcze do trzystu lat…? Czy nie za wcześnie zatem wybrałaś mnie na siebie?
Читать дальше