I szczury zniknęły w jednej z dziur.
– Spójrz – szepnęła Czarownica. – Te karaluchy też uciekają. Cała ich armia, która tkwiła bezpiecznie w tej celi przez długi czas, porzucają teraz i pędzi z całych sił, wciskając się we wszystkie szczeliny…
– Ja też zaczynam dziwnie się czuć – odparła cicho Panienka. – Mam takie uczucie, jakby zaraz coś miało się stać. Coś bardzo groźnego, ale…
– … ale nie dla nas. Tak. Też tak to odczuwam – odparła Czarownica. – Spójrz, szaleje bardzo silny wiatr, prawie jak huragan, a zerwał się tak nagle i niespodziewanie… Jedno z nielicznych drzew, które tu jeszcze stoi, przegina się, mimo grubego pnia, niemal ku ziemi. Spytam tego drzewa, co się dzieje…
Czarownica przytknęła twarz do kraty i wbiła wzrok w tańczące na silnym wietrze konary drzewa.
– Ono mówi – zaczęła monotonnie – że do Miasteczka zbliża się duża gromada jeźdźców. Jadą coraz szybciej, gdyż wiatr im sprzyja, nie muszą pokonywać jego oporu. Ale ten wiatr, mówi drzewo, jest bardzo dziwny. Nic wcześniej go nie zapowiadało, nie wyczuła jego nadejścia żadna roślina. Korzenie tego drzewa, które sięgają daleko w głąb, gdyż liczy ono sobie prawie dwieście lat, wyczuwają w Matce Ziemi napięcie, jakiego od wieków nie czuły. Ono jeszcze mówi, że Matka Ziemia zaczyna się ruszać, tam, głęboko, u jego korzeni…
– Ziemia zaczyna się ruszać…? – spytała Panienka. – Dziwne doprawdy. Nigdy nie słyszałam o ruszającej się samej z siebie ziemi… Słyszysz? Z oddali już dochodzi tętent kilkudziesięciu koni. To pewnie jadą po nas żołnierze straszliwego Urgha… Ale Ziemia… tak… ja teraz też czuję, że Ziemia się rusza…
Rzeczywiście, ziemia ruszała się. Ta pod ich nogami i ta wokół Ratusza, w którego lochu tkwiły. Ruszała się co prawda wolno, ale dziwnie, to pęczniejąc w jednym miejscu, to zapadając w innym, ale jej ruch zaczynał niemal niedostrzegalnie z początku, a potem coraz widoczniej przyśpieszać… przyśpieszać… przyśpieszać…
– Spójrz – szepnęła Czarownica, obejmując Panienkę swym opiekuńczym ramieniem. – Wielkie głazy, z których zbudowane są ściany naszego lochu, też zaczęły się ruszać…
– Nie wytrzymują ruchu ziemi, zaczną się rozsypywać odparła Panienka równie cicho.
– Tak – rzekła wolno Czarownica. – Te głazy tego nie wytrzymają. Chyba wkrótce runie jeden lub dwa, a wówczas… wówczas runą mury naszej celi, a zaraz potem cały Ratusz…
Nagle ich uszu zaczęło dobiegać głuche dudnienie, które wydobywała z siebie Matka Ziemia, kotłując się i przewalając coraz silniej i silniej, szybciej i szybciej. Wydawało się, że pod ziemią ktoś gra na setkach, ba, tysiącach potężnych bębnów!
– Ależ to jest trzęsienie ziemi! – oznajmiła zdumiona Czarownica. – Tylko raz w życiu widziałam coś takiego, bardzo, bardzo dawno temu, w Wysokich Górach! Jeżeli to jest właśnie t o, grozi nam ogromne niebezpieczeństwo! Ziemia w każdej chwili może rozewrzeć się pod naszymi nogami, wpadniemy w jedną z głębokich szczelin, która natychmiast się nad nami zamknie! Albo też umrzemy pod gruzami tego gmachu! Dziwne, ale jednak nie mam przeczucia śmierci… Spójrz! Ściany lochu się rozstępują i czynią nam przejście! Biegnij!
– To spowodowały Gwiazdy! – krzyknęła Panienka, skacząc równocześnie zręcznie przez ruiny ściany, która przedtem dzieliła ich od wolności. – Nie pojmujesz? To one uczyniły, dla nas! Dały nam szansę! Burzą mury, które nas uwięziły!
Gdy tylko obie znalazły się na zewnątrz, gmach Ratusza, jak dziecinna zabawka z kart, runął, zapadając się w sobie i grzebiąc na wieki tych Najeźdźców, którzy nie zdążyli go opuścić. Jednak prawie wszyscy, tyle że bez swych zbroi i mieczy, tłoczyli się przerażeni z dala od wzburzonej ziemi, patrząc na ruiny. Unoszący się wokół gęsty pył uniemożliwił im dostrzec dwie więźniarki, przemykające teraz ulicami, byle dalej od Miasteczka. Tak dziwnie się złożyło, że w kierunku, który winny obrać Opiekunka ze swoją wychowanką, ziemia była nieruchoma, drzemiąca, obojętna. W przeciwnym zaś kierunku, skąd nadjeżdżali właśnie gromadą Najeźdźcy z Urghiem XIII, falowała nadal, rozwierała pod kopytami koni rozległe przepaście, to znowu wybrzuszała się, strasząc je tym bardziej. Nie słuchając nawoływań jeźdźców konie rozpierzchły się we wszystkie strony.
Ale tego już Panienka z Czarownicą nie widziały. Biegły teraz bowiem ostatnią z uliczek Miasteczka, prowadzącą prosto do nowego mostu. Żaden z Najeźdźców nie mógłby ich gonić, bowiem dzieliła je od nich bariera ciągle wzburzonej ziemi. Uciekinierki nie wiedziały też, że trzęsienie ziemi objęło swą mocą jedynie teren wokół Ratusza, nie uszkadzając żadnego z domów w Miasteczku i nie czyniąc krzywdy jego mieszkańcom.
– Pod gruzami tego Ratusza leży twoja Czarownica, Panie – szepnął Woodou swemu władcy. – Zapewne martwa. Wątpię też, by ocalał chłopiec, jej pomocnik. Swoją drogą, ciekawi mnie, kim był…
– Głupcze! – warknął Urgh, powściągając wodze swego oszalałego ze strachu konia. – Jeśli to była prawdziwa Czarownica, a wszystko na to wskazywało, na pewno zdążyła uciec! Kto wie, czy to nie ona sama wywołała te straszliwe tańce Ziemi i zburzenie Ratusza! A ten, kto ją schwyta wykrzyknął nagle potężnym głosem – otrzyma w nagrodę worek złota i tytuł generała!
Żołnierze stali jednak bezradnie, nie mogąc nadal przekroczyć granicy gniewnej, skotłowanej ziemi. Zagradzała im ona drogę właśnie w stronę mostu. Nad gruzami Ratusza powoli opadał pył.
Czarownica z Panienką nie nękane żadną pogonią opuściły Miasteczko i szybkim krokiem wędrowały do czerniejącego na horyzoncie Lasu. Już nie widziały, jak ziemia ułagodziła się, znieruchomiała, a grupy żołnierzy rozproszyły się we wszystkich kierunkach, szukając uciekinierek. Wówczas były jednak one na tyle daleko, że wszelka pogoń nie była im groźna. Oto bowiem rozwierała się przed nimi zbawcza, zielona brama Lasu.
Zielona brama Lasu… Próg utkany z gąszczu borowiny i mchu; odrzwia uformowane z grubych konarów dębu i /wieńczenie z korony drzew – a zaraz potem ledwo widoczna wąziutka ścieżynka, wijąca się głęboko w gęstwinę i wiodąca niechybnie do wody, gdyż wydeptały ją lekkie nogi saren, zajęcy i lisów.
– Lesie, mój kochany Lesie! Witaj wolności! – wołała Panienka, przytulając twarz do białych, brzozowych pni, by zaraz potem tarzać się we mchu, obmywając w nim miejski kurz i brud, który – choć z pozoru niewidoczny – przeniknął jej w ciągu ostatniego roku głęboko pod skórę.
Czarownica spoglądała na nią z uśmiechem pełnym pobłażania, ale widać było, że i ona cieszy się widokiem bezpiecznej zielonej głuszy.
– Nienawidzę miast i uwięzionych tam ludzi! – krzyczała Panienka najgłośniej jak umiała, po całym, długim roku niespokojnych szeptów, niespokojnych spojrzeń, strachu, czy aby ktoś nie podsłuchał ich słów, niespokojnych myśli i snów pełnych koszmarów.
– Te miasta i ludzie byli kiedyś zupełnie inni – przypomniała jej z wyrzutem Czarownica. – I sama czytałaś o tym w Księdze Wielkiej i Mniejszej. Nie oni zawinili, że ich domy to teraz nędzne, ubogie klatki, a ulice miast to pułapki pełne wrogów. Cały rok uczyłam cię współczucia dla ich doli, czyżby nic w tobie z niej nie zostało?
– Och, daj mi spokój! Nareszcie jestem znowu wolna i nawet nie chcę pamiętać tego co było! – zawołała jej zniecierpliwiona wychowanka. – Chodźmy lepiej szybko do źródła i obmyjmy w nim wszystkie ślady tamtego okropnego życia!
Читать дальше