Czarownica roześmiała się.
– Nie, nie wybrałam cię na siebie, ani ja, ani żadna z moich Sióstr, które przecież kolejno opiekowały się tobą! Zapewniam cię, że każda z nas ma jeszcze co najmniej ze sto lat czasu na szukanie następczyni!
– Więc ja…? Kiedy się dowiem, do czegóż jestem wam potrzebna?
– Do spełnienia – mruknęła Czarownica i przyśpieszyła kroku. Panienka już wiedziała, że nie dowie się ani słowa więcej.
Krajobraz stawał się coraz dzikszy i piękniejszy w swej surowej, naturalnej urodzie, nie tkniętej ręką człowieka. Nie tkniętej…? Panienka przybywała w te strony po raz trzeci. Najpierw była ośmioletnim dzieckiem, potem Dziewczynką trzynastoletnią, wreszcie Panienką. Teraz miała lat szesnaście. Ale oczy Panienki już nie były oczami Dziecka czy Dziewczynki i widziały więcej. Kraina Wysokich Gór jawiła się jej teraz inaczej. I Panienka nagle odkryła, że ta dzika okolica jednak nosi na sobie ślady pradawnej działalności człowieka. To co ongiś brała jedynie za chaotycznie spoczywające jeden na drugim głazy, dziś w jej oczach przyoblekło się w kształt ruin. Jeszcze można było dostrzec pozostałości okrągłej wieży, zarys szerokich schodów, ślad po fundamentach jakiejś potężnej, niezwykle rozległej komnaty, którą jakby w pół przecięła wysoka, samotna skała.
… a więc tu, wysoko w Górach, stała kiedyś, przed wiekami jakaś budowla. Dziwna budowla, zapewne nie zwykła ludzka siedziba, skoro czyjeś ręce postawiły ją t u, z dala od ludzi, łąk, pastwisk, uprawnych pól. Teraz to tylko ruiny. Nie… nie tylko. Panienka ma uczucie, że tu ruiny nie są zwykłym zwałowiskiem kamieni, że ta dziwna budowla wciąż żyje, choć uległa całkowitemu zniszczeniu – a w formie tego życia jest coś niepojętego. Jest w niej jakiś wielki, niemal zimowy chłód – i zarazem bujne, gorące, wiecznie żywe namiętności, drzemiące gdzieś, głęboko skryte.
– To musiała być świątynia – mówi głośno Panienka a echo odpowiada jej:
– To jest świątynia.
Nie, nie echo. To wysoka dojrzała kobieta o śniadej twarzy i szarych, niemal stalowych oczach. Ubrana jest w taki sam bury, żebraczy płaszcz jak Czarownica Trzecia i wygląda niemal jak jej siostra. Jest jej Siostrą.
– Witaj, droga Siostro Czwarta! – mówi Trzecia z wyraźną radością. – Cała, zdrowa i w ludzkiej postaci. Jak to dobrze!
– Nie musiałam stawać się ptakiem, choć dotarła do mnie smutna wieść, że nasza Siostra Druga, pragnąc ratować tę istotę odebrała sobie ów bezcenny dar, przemieniając się w orła – odparła Czarownica Czwarta. – Ale ciebie, droga Siostro, widzę taką, jaką chciałabym zawsze oglądać. Więc to jest moja wychowanka…
– Tak, to ja jestem Panienką – mówi Panienka wyniośle, choć sama nie wie czemu.
– Nie jesteś już Panienką. Jesteś Dziewczyną – poprawia ją tamta spokojnie. Wyniosłości jakby nie dostrzegła.
– A jakie jest moje imię? – pyta szybko Dziewczyna. Przecież każda istota ludzka w Wielkim Królestwie nosi jakieś imię! Posiadają je Najeźdźcy, ba, mają je psy i koty, jeśli tylko przyplątały się do ludzi. Czy nie pora, bym wreszcie i ja poznała swoje imię? Dziecko… Panienka… teraz Dziewczyna. Mam tego dość!
– Poznasz swoje imię za rok – odpowiada spokojnie Czarownica Czwarta. – Gdy na nie zasłużysz.
– Więc idźcie sobie teraz tam, w te ponure ruiny i obgadajcie mnie! Obmówcie! Zawsze to czynicie! Mruczycie swoje tajemnice bez końca, patrzycie na mnie podejrzliwie, a w waszych oczach maluje się to gniew, to podejrzliwość, to znowu zawód! – zawołała Dziewczyna. Wraz z mianem Dziewczyny poczuła się nagle doroślejsza, pewniejsza siebie i gniewna, wręcz zła o tę jakąś przeklętą tajemnicę, której żadna z Czarownic nie zamierzała jej zdradzić. Jej imię? Jej przyszły Los, skoro nie miała być ich następczynią? Słowa Pieśni Jedynej? I wreszcie, dlaczego to właśnie one zajmowały się nią cały czas, jak własną córką?
– W naszych oczach nie maluje się podejrzliwość, ale smutek, gdy się tak zachowujesz – szepnęła Czarownica Czwarta.
– Nie wiem, czyja to wina, może i moja? – powiedziała jakby zmartwiona Trzecia. – A może i Pierwszej, i Drugiej, i moja także? Lub też ona już taka jest i żadna z nas nie popełnia błędów, ale to Los odciska swoje piętno na jej osobie?
Dziewczyna spłoszyła się. Gniew Czarownic przyjęłaby z otwartym czołem. Ich smutek ją przygnębił.
– Przepraszam – szepnęła. – Porozmawiajcie swobodnie, a ja pochodzę po tych dziwnych rumach…
Dwie wysokie postacie w burych długich płaszczach spoglądały w ślad za nią z głęboką troską w szarych, przejrzystych oczach.
W szarych oczach Trzeciej z Czarownic, żegnającej swą wychowankę, tak jak w oczach dwu poprzednich zamigotało na krótko coś na kształt żalu, gdy ta, nie odwracając głowy, powędrowała z nową Opiekunką wąską ścieżką wśród głazów. Trzecia Czarownica jeszcze długi czas śledziła wzrokiem wysmukłą, niemal chłopięcą sylwetkę dawnej Panienki, zaś Panienka – dziś już Dziewczyna – szła szybkim, sprężystym krokiem u boku Czarownicy Czwartej, śledząc z ukosa wyraz jej twarzy. Niczego jednak nie umiała się dopatrzeć. Z pewną urazą dostrzegła, że choć pragnęła wywrzeć jak najlepsze, najciekawsze wrażenie, chyba się jej to nie. udało. Twarz nowej Opiekunki była spokojna, ale pochmurna.
– Mówiłyście, że te ruiny to świątynia? – przerwała wreszcie przykre, przedłużające się milczenie.
– Dawna Wielka Świątynia, do której dwa razy w roku wyruszały z całego kraju ogromne procesje mieszkańców Królestwa: na Święto Wiosny, które wypadało mniej więcej o tej porze i w Przeddzień Zimowego Snu – odparła Czarownica Czwarta. – Na czele procesji, która wyruszała ze stolicy Królestwa, Ardżany, szła zawsze cała królewska rodzina, świątynia była równie potężna jak otaczające ją wysokie, skaliste szczyty gór i sama też zbudowana z dużych, skalnych głazów, spojonych gliną. Nie była niczym ozdobiona; nie wisiały w niej święte obrazy, nie stały święte posągi, nie leżały dywany, nie kapała od złota, srebra i drogich kamieni. Była tylko skałą, ziemią i gliną – wszystkim tym, co dała sama Matka Natura. Ale mimo to, a może właśnie dlatego była bardziej świątynna niż wszystkie najbogatsze świątynie całego Wielkiego Królestwa razem wzięte. Jej zbudowane z potężnych głazów ściany otaczały bowiem Święte Miejsce…
– … skoro tak, to nawet jeśli zniknęły ściany i dach, Święte Miejsce musiało pozostać? – zauważyła chytrze Dziewczyna.
– Mogą znikać ściany, dachy i schody, ale Święte Miejsca, skoro są naprawdę świętymi, znikać nie mogą!
– Święte Miejsce nie zniknęło, ale zostało ukryte – odparła Czarownica. – Tej Świątyni nie zburzył bowiem czas, wiatr, deszcze czy śniegi, ale trzęsienie ziemi.
– Trzęsienie ziemi?! – zawołała zaskoczona wychowanka.
– Tak. Siedemset siedemdziesiąt pięć lat temu, gdy Urgh I podbił już cały kraj, o jego uszy dopiero wówczas obiła się wieść o Wielkiej Świątyni, wysoko w górach, kryjącej w swym wnętrzu Święte Miejsce, które było sercem Wielkiego Królestwa i instrumentem jego władzy…
– Instrumentem jego władzy? – powtórzyła nie rozumiejąc Dziewczyna.
– Tak. Świętym Miejscem był po prostu Święty Kamień, na którym stawali zawsze kolejni synowie królów, aby Ka -. mień mógł zdecydować, który z nich winien być następnym władcą…
– Więc to t u znajdował się Święty Kamień – powtórzyła z najwyższym przejęciem Dziewczyna. – Był i go nie ma…?!
Читать дальше