– Ale dlaczego? – spytała znowu.
– Pokaż, co schowałaś w plecaku – powtórzył trochę ostrzej.
Podała plecak i patrzyła w milczeniu, jak gmera w nim, wyjmując biustonosz, podkoszulki, majtki. Westchnął:
– Nie rozumiem. Po cholerę tu właziłaś, jak nic nie kupujesz i nic nie wynosisz? Następnym razem kup chociaż jogurt za siedemdziesiąt groszy, bo mamy promocję. Najtańsze jogurty w stolicy.
– A nie można wejść i nic nie kupić? Popatrzył zdziwiony.
– Tu jest hipermarket. Tu się wchodzi, żeby kupować.
Od razu domyśliła się, gdzie są rybki, o których mówiła Patrycja. Akwarium – wielkie, pełne podwodnej roślinności, migoczące złotymi i czerwony-mi welonami – stało koło drzewa. Podniosła zdziwiona głowę, widząc nad sobą szklany dach. Pierwszy raz w życiu oglądała drzewo rosnące pod dachem i zaczęła się zastanawiać, czy to w porządku wobec drzewa.
– Ono… – powiedziała, dotykając wysuszonej kory. – To jest tak, jakbym zamknęła cię na zawsze w moim brzuchu i nie pozwoliła nigdy zobaczyć prawdziwych słonecznych promieni, jakbyś znało je tylko z moich opowiadań.
Patrycja już nadchodziła, pospiesznie zwijając czerwony fartuszek.
– Schowaj go do plecaka – powiedziała, rozglądając się nerwowo. – Personelowi nie wolno siedzieć pod rybkami i gadać.
– Masz przerwę…
– Tylko kwadrans. I mam być w tym czasie na zapleczu i jeść.
– Już nie palisz?
– Nie wolno palić. Potem ręce śmierdzą tytoniem.
Palaczy nie zatrudniają.
– Zazdroszczę ci. Wyglądasz tak ładnie w tym fartuszku i jeździsz na wrotkach jak artystka – powiedziała Ewa z westchnieniem.
– Nie życzę ci jeżdżenia na wrotkach przez osiem godzin – odparła ponuro Patrycja. – Gdybyś widziała moje nogi, zanim przywykłam… i ten wieczny strach, żeby nie leżeć. Jedna leżała, wjechała w stoisko, rozwaliła je, zwichnęła rękę i co? Zwolnili. A najgorzej jest w nocy. Marzysz o spaniu, a jeździsz na wrotkach. Do świtu.
– Nie ma nocnej przerwy? – zdziwiła się Ewa.
– Hipermarkety muszą być czynne całą dobę. Po to są hipermarketami. Tyle że nocą mniejszy ruch. Nad ranem, gdy prawie nie ma klientów, zmieniamy rybki.
– Zmieniacie wodę rybkom?
– Zmieniamy rybki – powtórzyła Patrycja i pstryknęła palcami w akwarium. – Wywalamy te, co zdechły i wrzucamy nowe. Zdychają, bo nie lubią warszawskiej wody. Czysty chlor i zgnilizna. Nawet rybka tego nie zniesie. Przedatowany jogurt tu ujdzie, zdechłe rybki nie. One zdychają też dlatego, że ludzie wrzucają do akwarium różne świństwa.
– Czemu?
Patrycja wzruszyła ramionami.
– Myślisz, że wiem? Wrzucają i tyle. Bilon, śmieci, zakrętki z coca-coli, a nawet pety. Rybka delikatniejsza niż człowiek i nie może żyć w takim syfie. W nocy zmienia się też drzewa, jak zaczynają usychać. A ty, jak widzę, jesteś ciężarówka… Kto to zrobił? i gdzie masz obrączkę? Mów szybko, o co chodzi, bo muszę zaraz lecieć.
– Przenocuj mnie – powiedziała Ewa.
– Od biedy mogę, ta, co ze mną mieszka, pracuje w nocy, więc łóżko jest wolne. Przyjdź o dwudziestej drugiej i czekaj pod rybkami.
Rybki:
matka nigdy nie zgodziła się, żeby miały w domu zwierzę. „Pies wszystko brudzi, zresztą kto go wykarmi i za co?”, mówiła. „Koty są fałszywe, w marcu wyją jak potępione, kotka co roku rodzi małe i potem trzeba je topić, a kocury smrodzą”, powtarzała za babcią Marią.
Złotko pewnego dnia przyniosła do domu rybkę w nylonowym woreczku napełnionym wodą.
– Dostałam od koleżanki – powiedziała z rozpaczliwą peln3 nadziei dumą. Teresa wzruszyła ramionami. Rybka była malutka, złotoczerwona i nerwowo pływała w ciasnym woreczku.
– Słoik! Szybko słoik! – krzyczała Złotko i Ewa przyniosła litrowy słój po ogórkach.
Rybka pływała teraz w przestrzeni nieco większej, lecz rychło okazało się, że wciąż jest to przestrzeń niewystarczająca.
– Taka mała, malutka, a ciągle ryje nosem w szkło. Dlaczego my tak nie robimy w swoich domach? – mówiła posmutniała Złotko.
,,Robimy, robimy tak”, pomyślała Ewa.
Rybka sprawiała wrażenie, że chce się wydostać ze swego więzienia.
– Dam jej wolność i wrzucę ją do rzeki – powiedziała Złotko z rozczarowaniem i dobrą wolą.
– Złote rybki giną w rzece – oznajmiła niepewnie Ewa.
– Nie – zaprzeczyła Złotko. – Nie pamiętasz bajki o złotej rybce? Przecież rybak wyłowił ją z morza!
– Z morza, ale morze jest daleko – stwierdziła Ewa, która już zaczęła przejmować się losem rybki. – To są rybki akwariowe, trzeba dać im piasek i coś zielonego, żeby się im wydawało, że to ich dom, a nie słoik po ogórkach.
Gdy Ewa wróciła z pracy, na dnie słoika żółcił się piasek, w który wsadzone były zielone rośliny.
– Co to? – zdziwiła się.
– Natka pietruszki – oznajmiła z dumą Złotko.
Natka pietruszki szybko zgniła. Rybka nadal trącała nosem ściany prowizorycznego akwarium, sprawiając wrażenie, że chce się wydostać.
– Musi być głodna – powiedziała Ewa. Nazajutrz woda w słoiku była mętna, a rybka pływała dużo wolniej, przewracając się na boki.
– Nakarmiłam ją i teraz drzemie. Chyba jest zadowolona – stwierdziła Złotko.
W słoiku pływały kawałki bułki, a na piasku, koło zgniłej pietruszki leżało coś brunatnego.
– Co to? – spytała Ewa.
– Pasztetówka – oznajmiła Złotko. Rybka zdechła następnego dnia.
– Dobrze, że to tylko głupia, mała ryba – powiedziała Teresa. – Gorzej byłoby z psem. Albo z kotem.
Złotko płakała, krótko, lecz żałośnie, więc urządziły rybce pogrzeb w ich zaniedbanym ogródku. „Ona chciała mieć cokolwiek żywego, coś, co byłoby tylko jej”, pomyślała Ewa.
„Czy tak jest ze mną i z Ono? Chcę mieć coś żywego na własność? – zastanowiła się. – i czy to jest uczciwe?”
Hipermarket wciąż do niej przemawiał różnymi głosami. „Dwadzieścia procent więcej proszku w nowym opakowaniu firmowym”. „Prawy do lewego, lewy do prawego”, wyśpiewywała Kayah i klienci odruchowo przyspieszali kroku. („Nie mogą tu puścić wolnej melodii, bo wtedy ci wszyscy ludzie także zwolnią krok i mniej kupią”, pomyślała Ewa). „Nowa coca-cola light w butelkach ze specjalnym uchwytem, wygodnym w podróży i na ulicy”. „Przecena toreb podróżnych ze skaju i innych skóropodobnych materiałów”. Natalia Kukulska nawoływała „Przyjdź… przyjdź”, a wypełnione towarami wózki skrzypiały, akompaniując piosenkarce.
Ewa odkryła ruchome schody i przejechała się nimi kilka razy, zaskoczona, że jadą tak wolno. W handlowych pasażach przystawała na chwilę przed wielkimi, jasno oświetlonymi wystawami i zastanawiała się, czy ubrana w sukienkę za dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć złotych czułaby się lepiej niż w takiej za dziewięćdziesiąt dziewięć.
„Może byłabym ważniejsza?”, zastanowiła się. „Może ci, co wiedzieliby, że ta sukienka jest aż tak droga, uwierzyliby, że jestem też więcej warta?”
Nadal myślała o tym, co powoduje ludźmi, że produkują coraz droższe, coraz bardziej luksusowe rzeczy i tak mocno pragną je mieć.
Ludzie w hipermarkecie byli hałaśliwi, bardziej ożywieni. Wydawało się, że hipermarket nie tylko do nich przemawia językiem natrętnych reklam i promocji, ale ofiarowuje także energię, radość, wiarę w niezwykłą moc nabywanych przedmiotów.
Patrzyła na młodszych spieszących do multikina, kupujących wielkie plastikowe wiaderka z popcornem, na jedzących hamburgery, pizzę, spaghetti i zapiekanki, pijących kawę, colę i sprite, na małe dzieci pozostawione samym sobie wśród kolorowych piłeczek i na ich matki, które zapomniały o bożym świecie przy kolejnych przecenach i promocjach. Myślała, że hipermarket to dla wielu ludzi drugi dom, w którym zawsze trwa święto. I patrzyła na blade, spocone twarze kasjerek, przerzucających tony towarów przed kasami fiskalnymi z drętwym, przyklejonym do twarzy uśmiechem. Ich palce wstukiwały kolejne liczby, dziesiątki, setki, tysiące liczb, ich oczy błędnie biegały od towaru do towaru, omijając twarz klienta, patrząc jedynie na dłonie podające banknoty, bilon, karty kredytowe. „Kiedyś jedna z nich umrze przy tej kasie, ale nawet po śmierci jej palce będą wygrywać melodie na tym fiskalnym instrumencie”, pomyślała z tępym przerażeniem.
Читать дальше