– Jesteś, Jonie, zbyt prostolinijny jak na czasy, które idą. Cywilizacja, którą tak sobie cenisz, nie wymaga od ludzi szczerości za wszelką cenę, ba, ona wręcz jej nie lubi. Cywilizacja wymaga umiejętności dostosowania się do sytuacji.
Jon wiedział, co czyni, gdy swego gościa zaprowadził najpierw do Ezry i pouczył, iż musi on sobie zaskarbić jego przychylność. Dopiero po paru dniach, chyłkiem, gdy zapadł zmrok, zawiódł Błazna do namiotu szamana. Nie zdziwił się, gdy okazało się, że jest tu też kapłan Isak. Czas, który dla obu starców mijał coraz szybciej, jeszcze bardziej ich do siebie zbliżył. Jon głęboko wierzył, że – wbrew temu, czego Ezra uczył ludzi w Wiosce – pewnego dnia ci dwaj starcy pójdą razem do Krainy Cieni, a tam przywita ich obu ten sam Bóg. I nie będzie to ani Bóg Ezry, ani Bezimienny.
Obaj starcy uśmiechnęli się na widok Jona i Błazna, ale pozostali nieruchomo, każdy na swoim miejscu. Wstawanie, chodzenie, zmuszanie kości i mięśni do ruchu sprawiało im wiele trudności, a każdy krok okupywali bólem zmęczonych członków. Szaman spoczywał na swoim łożu, kapłan przycupnął obok, na małym zydelku. Obaj, rozmawiając, cały czas przesuwali w palcach drobne paciorki. Ale paciorki Isaka były stosunkowo nowe, a szamana – choć z drewna, obdarzone magiczną mocą, liczyły setki lat. Jon wiedział, że zdobiły one szyję każdego plemiennego czarownika i że drewno, z którego je zrobiono, ścięto w pobliżu Kamiennej Drogi. Nie chciał jednak pytać szamana o pochodzenie kościanych paciorków, które przetykały drewniane w równych odstępach. Paciorki Isaka przywieziono z Dalekiego Kraju. Drobniutkie, czarne perełki przetykane były, dla odmiany, srebrnymi kuleczkami. Jon, widząc sznury paciorków w dłoniach starców, zdziwił się ich niezamierzonym podobieństwem – i przeznaczeniem i uprzytomnił sobie, że tak jak dziś we wszystkich świątyniach świata ludzie klękają, kładą się krzyżem, biją głowami o posadzki i czynią nakazane znaki – tak niegdyś, przed setkami lat, czynili te same gesty wobec starych bóstw.
Obaj starcy, milcząc i przesuwając w palcach swoje paciorki, z ogromną ciekawością obejrzeli Błazna, od stóp, odzianych w obcisłe nogawice i fantazyjne czerwone buty – po czapkę z brzęczącymi dzwonkami. Ale najdłużej wpatrywali się w jego twarz. Oględziny chyba wypadły pomyślnie, gdyż uśmiechnęli się do nieznajomego z sympatią.
– Więc to ciebie Jon chce tu pozostawić na swoje miejsce – szepnął wreszcie szaman, a Błazen drgnął, że tak szybko sprawdza się jego podejrzenie wobec zamysłów przyjaciela. Wzrok czarownika jeszcze raz powędrował ku brzęczącej dzwoneczkami, wielograniastej czapce. – Dziwne… Wydaje się, że pasujesz raczej do starych niż nowych czasów.
– Pasuje raczej do nowych niż starych czasów – zaprzeczył Isak.
– Wynika z tego, że pasuję zawsze – uśmiechnął się Błazen. – Ale wymyślono mnie w nowych czasach. Może trudniej w nich o śmiech i dlatego potrzebne jest zajęcie rozśmieszacza? A może, zanim Cywilizacja okrzepnie i podbije wszystkie światy, czeka nas tyle rzeczy strasznych, że bez Błaznów życie byłoby smutne?
– Czy przypadkiem właśnie życie rozśmieszacza nie jest smutne? – spytał Isak.
– Takie jest. Dlatego moimi najlepszymi żartami są te, za które mi nikt nie płaci.
…nagle ich spokojną rozmowę przerwał gwałtowny, rozpaczliwy krzyk, który dobiegł od strony Rzeki. Błazen z Jonem wybiegli z namiotu, poruszył się też gwałtownie Isak – a gdy dwaj młodsi mężczyźni dobiegali już brzegu, także szaman zdołał zwlec się z łoża i wyszedł przed namiot, wpatrując się z niepokojem w rwący nurt spiętrzonej wody. Pierwszy śnieg i poprzedzające go ulewne deszcze podniosły wysoko poziom Rzeki i gwałtownie przyśpieszyły jej bieg.
Pośrodku nurtu unosiła się jasna główka synka sąsiadów Jona. Chłopiec, jak się okazało, wspiął się na drzewo nad wodą, a potem zsunął się po gałęzi i zawisł, chcąc zarzucić na głębinę swą wędkę. Gałąź nie wytrzymała ciężaru i malec, wciąż uczepiony spróchniałego konaru, walczył teraz z prądem, który go znosił…
…i jak zwykle w tym nieszczęsnym miejscu znosi go wprost na drugi brzeg – pomyślał niespokojnie Jon i poczuł chłodny dotyk lęku wzdłuż kręgosłupa. – Czy Bezimienny, rozczarowany Jonem, szuka jego następcy?
Wydawało mu się, że śni, a ktoś odtwarza na nowo przygodę z dzieciństwa. Chciał skoczyć do wody za malcem, lecz widząc ludzi z Plemienia, jak stoją nieruchomi, tak samo jak wówczas, gdy tonęła Gaja, stał nadal jak sparaliżowany. Zatrzymały go wspomnienia z dzieciństwa. Przecież tak rozpoczęła się jego Droga.
Nagle śmignęło przed nim mocne ciało Błazna. Jego przyjaciel uczynił to, na co przed laty zdobył się mały Jon: wskoczył do Rzeki i płynął, pokonując jej nurt równymi, szybkimi ruchami ramion i nóg.
– Tabu… – Jon usłyszał za sobą słaby głos szamana i miał wrażenie, iż przeżywa po raz wtóry to samo, jakby odbite w pękniętym zwierciadle.
– Tabu! – krzyknął z całych sił, żeby przekrzyczeć huczącą Rzekę i groźne milczenie Plemienia. Ale Błazen już wychodził z chłopcem na drugi brzeg. Był o wiele starszy i silniejszy niż kilkunastoletni Jon wówczas, przed laty, więc przepłynięcie rwącej wody zajęło mu mniej czasu. Stał teraz na terytorium Bezimiennego, nieświadom swego przestępstwa (jak wtedy Jon…), pełen radości z uratowania dziecka (jak dwunastoletni Jon…). Plemię zaś wciąż stało w wielomównym milczeniu.
– Bród jest poniżej! – zawołał wreszcie Jon, patrząc z ulgą i niepokojem, jak jego przyjaciel macha z oddali dłonią, na znak, że zrozumiał i maszeruje teraz, z dzieckiem w objęciach, w dół Rzeki.
Kto go spyta, czy usłyszał zew? Ja czy szaman? I czy w ogóle powinniśmy pytać? Po co przywiodłem go z Miasta do naszej Wioski? Aby wydać Drodze…? – myślał zrozpaczony Jon.
Plemię czekało, milcząc. Nieruchomi ludzie wyglądali jak gliniane figurki. Jon nie wiedział, na co czekają i bał się. Bał się tak jak wtedy przed laty, gdy w milczeniu Plemienia tkwiła zapowiedź jakiejś tajemniczej groźby. Dziś Plemię także czekało, spoglądając ukradkiem na starego szamana. Jon spojrzał na starca: w postaci czarownika czaiły się ulga i lęk przemieszane z żalem. On nie musiał czekać na powrót Błazna; znał odpowiedź. Wciąż stał koło namiotu, zziębnięty, ze swymi paciorkami w ręce – i przesuwał je powoli w zesztywniałych palcach, koralik za koralikiem. Jon podbiegł i narzucił koc na jego ramiona.
Z ulgą dostrzegł, że Isak nie chciał niepokoić Plemienia swą zażyłością z szamanem i stał na brzegu Rzeki kawałek dalej. Jon wiedział, że ludzie z Wioski, z natury łagodni i przyjaźni, nie popierają związków starego z nowym. Przyjmując nowego Boga, porzucając wiarę w stare bóstwa, ludzie pragnęli iść naprzód, nie oglądając się do tyłu. Potrzebny im był Ezra, który przypominał, jakiego dokonali wyboru i groził piekielnym ogniem za “powrót do bałwanów”. I choć określenie “bałwany”, zawsze bolało ich do żywego, obrażało pamięć praojców, a nawet ziemię, na której żyli, to jednak zażyłość kapłana z czarownikiem byłaby dla nich jeszcze bardziej obraźliwa. Oznaczałaby, że wybór, którego dokonali, naznaczony jest wątpliwościami. A Plemię nie lubiło wątpliwości. To, co niezrozumiałe, zawsze wzbudzało lęk, nie tylko u ludzi z Puszczy.
…a teraz ludzie z Plemienia stali wszyscy razem, ramię przy ramieniu, czekając na powrót Błazna z dzieckiem. Wreszcie Błazen wyłonił się zza zakrętu, spośród drzew. Szedł uśmiechnięty, wesoły, huśtając dziecko w ramionach. Na widok nieruchomych, milczących sylwetek ludzi zwolnił kroku i patrzył na nich pytająco.
Читать дальше