Wtedy stary Isak wziął go za rękę, zaprowadził do swojej izdebki i wyjął z kufra rzeźbioną w drewnie ciemną figurkę. Nie miała jaskrawych szat ani korony, a jej ciemna twarz skrzywiona była grymasem cierpienia, które sprawiało wrażenie, że oblicze to żyje.
– Czy TO przypomina ci Matkę Boga? – spytał Isak.
– Bardziej, choć to wciąż nie jest Ona – odparł dziesięciolatek starcowi. Ten westchnął i szepnął bardziej do siebie niż do chłopca:
– Tę figurkę wyrzeźbił smolarz z Puszczy, lecz Ezra nie chciał postawić jej w świątyni.
– Bo wszyscy wolą te podobne do lalek? – spytał ze zrozumieniem Jon, a Isak odparł poważnie:
– Widzisz, Jonie, ludzie lubią, gdy Matka Boga przedstawiana jest jako piękna, bogato ubrana pani.
O starcu na chmurce lub z groźną lagą w dłoni Jon wolał w ogóle nie rozmawiać. Wystarczało, że on sam nie potrzebował obrazków i rzeźb, by czuć obecność Boga Dobroci. Gdyby zdobył się na odwagę i porozmawiał ze starym kapłanem, być może ten by mu wytłumaczył, że gdzieś na świecie istnieją prawdziwsze wizerunki Boga, które – mimo iż wymyślone przez ludzi – może zdobyłyby uznanie Jona. Lecz nigdy o tym nie rozmawiali. Jon przypomniał sobie, że gdy po raz pierwszy ruszył w Drogę i ujrzał u jej kresu monstrualny, połyskliwie czarny posąg Bezimiennego, zdumiał się, że oddaje on tak wiernie jego przeczucia. Tak, kamienie z Puszczy dawały prawdziwszy wizerunek starego Boga. I dlatego dziś jego kamienne rany krwawiły.
Gdy Jon tym razem powrócił z Drogi, dom w Wiosce wydał mu się za mały, a wioskowa świątynia, wcześniej przestronna, dławiła ciasnotą. Przed oczami Jona jawiły się, na ułamek sekundy, okazałe, bogate kamienne pałace i świątynia tak ogromna jak cała Wioska.
– Zanim ruszę w ostatnią Drogę, chciałbym zobaczyć największą świątynię, którą budują w pobliskim Mieście – wyznał Gai, gdy nacieszyli się sobą, a on, przykładając głowę do jej wypukłego brzucha, wsłuchiwał się w bicie serca swego przyszłego syna. Dłonią wyczuwał jego ruchy i cały czas myślał tylko o tym, jak zapewnić bezpieczne życie nie narodzonemu. Nagle niebezpieczeństwa świata zaczęły mu się wydawać niewiarygodnie wielkie. Na szczęście wiedział, gdzie szukać bezpieczeństwa dla syna: w braku wątpliwości.
– Mogłabym z tobą pojechać, gdybym dosiadła łagodnego konia, a jest taki w stajni rodziców. Ja też chciałabym ujrzeć świątynię – powiedziała Gaja z prośbą w głosie.
– Pojedziesz – zgodził się Jon. Ani przez chwilę nie zamierzał zostawić żony samej. Nie bał się, iż długa, trudna droga zmęczy ją u progu narodzin dziecka. Wiedział, że syn narodzi się zdrowy; syn – zapłata od Bezimiennego za misję, której jeszcze nie wypełnił.
Gaja zajęła się przygotowaniami do długiej podróży: – trzy dni konnej jazdy przez Puszczę, a potem następne trzy dni bitym kupieckim traktem, jak opowiadali ci, którzy tę drogę przebyli.
Jon poszedł odwiedzić szamana. Pierwsze, słabe jeszcze mrozy zagnały starca do namiotu, którego już nie opuszczał. Jego stare ciało marzło, mimo ciepłych okryć – koców i futra z niedźwiedzia.
– To nie tylko chłód zimy – powiedział szaman zagadkowo, gdy Jon dotknął jego zimnej ręki i zaraz spytał niecierpliwie: – Czy ziele serdecznika niepospolitego trafiło już tam, gdzie miało trafić?
Jon pokręcił głową, dotykając woreczka na szyi. Suche ziele wciąż cichutko szeleściło. Szaman pokręcił niespokojnie głową:
– Czuję, że to najważniejsza część twej misji. Bezimienny, z pomocą Królowej Śniegu i twoją, dał Chłopcu lodowe serce i stworzył z niego swoje narzędzie. Lecz to narzędzie nie jest już potrzebne. Uwolnij więc Chłopca od męki czynienia zła.
– Wiesz o nim więcej niż ja. Nie wiem, gdzie on jest, ba, nie wiem nawet, jak szukać i czy On pozwoli mi do niego trafić? – odparł pytająco i zobaczył przed oczami chudą twarz nie znanego Chłopca.
– Tym razem pozwoli – odparł stary szaman. – Jest coraz słabszy. Już prawie nie mówi, już tylko się broni, Jonie, przedłuża swoją agonię. Nie chce odchodzić samotnie i to mnie niepokoi.
– On krwawi. Myślę, że wkrótce wykrwawi się na śmierć – szepnął Jon.
Coś bezpowrotnie się kończyło, a nowe, które przychodziło, miało być lepsze i nazywało się CYWILIZACJĄ. Jednak każdy koniec jest smutny. Jon wiedział, że umiera nie tylko ten niegdyś potężny stary Bóg. Jon pojął, że śmierć starego Boga równa się śmierci szamana. Każda kropla krwi, która wyciekała z kamienia, ujmowała życia starcowi. Ostatni plemienny czarownik żył przecież tylko po to, aby stać między Bogiem Dobroci i Cywilizacji a zemstą starych Bogów, chroniąc i Plemię i nową świątynię, w tym obu kapłanów. To stary szaman, ostatni przedstawiciel starych czasów, torował drogę czasom nowym, tak jak mieszkańcy Wiosek i Miast karczują Puszczę, by budować na jej miejsce nowe, piękniejsze domy.
Jon bezwiednie trzymał coraz chłodniejszą, mimo palącego się ognia, dłoń szamana w swojej dłoni, a potem nagle, ku swemu zdumieniu, ucałował ją.
– Jeszcze się zobaczymy – uśmiechnął się spokojnie starzec. Później młody mężczyzna skierował kroki do świątyni. Tym razem nie szedł tam, by odwiedzić Isaka. Szukał Ezry.
Stary kapłan spacerował po ogrodzie, zatem młody musiał być w świątyni – obaj unikali siebie nawzajem od czasu wizyty gości z Dalekiego Kraju.
Gdy Jon wszedł do świątyni, Ezra ustawiał wysokie świeczniki wokół figur i obrazów: były najwyraźniej nowe, połyskiwały złociście, rzucając jaskrawe refleksy w ciemnym wnętrzu.
– Ty tutaj? – zdziwił się kapłan i natychmiast przybrał srogi wyraz twarzy. Jon uśmiechnął się w duchu i pomyślał, że Ezra wzoruje się na obrazkach, które wyobrażają Boga Dobroci jako starca z lagą w dłoni, z której strzela ku ziemi piorun, grożąc piekielną karą.
– Heretycy nie mają prawa wchodzić do świątyni Pana – powiedział szybko Ezra, zasłaniając dużą, najwyraźniej nową figurę, wyobrażająca postać człowieka z długimi włosami, z trefioną brodą, w bogatej czerwonej szacie, z małą cierniową koroną na głowie, w której błyszczały drogie kamienie. Jonowi stanęła przed oczyma postać smutnego, nędznie ubranego Człowieka na Osiołku…
– Kto to jest heretyk? – spytał z zaciekawieniem.
– Heretyków pali się na stosach – rzekł szybko Ezra.
– Słyszałem, ale kim oni są? – powtórzył pytanie Jon. Ezra umilkł i próbował szukać w pamięci słów, których nie znajdował dość szybko.
– Heretyk… heretyk… – zaczął, przygryzając wargi, a Jon dokończył:
– …heretyk to ktoś, kto myśli inaczej niż ty, Ezro.
– Bo ja znam Prawdę! – zawołał Ezra.
– A Isak? – spytał Jon.
– Isak błądzi!
– Ty nigdy nie błądzisz? – spytał znów Jon, czekając z nadzieją na odpowiedź.
– Nigdy – odparł dumnie młody kapłan ku uldze Jona i zaraz dodał surowo: – Gdzie błądzisz, gdy znikasz z Wioski? Mówią, że chodzisz do Puszczy, by czcić bałwany. Jeśli wyznasz to szczerze i ukorzysz się, być może nie unikniesz tortur czy stosu, ale będzie ci to przynajmniej wybaczone. A tak narażasz tylko swoją rodzinę. Jeśli ty pójdziesz na stos, oni pójdą za tobą, pamiętaj. Zło trzeba wyplenić aż do korzeni, Jonie, już się o tym przekonaliśmy. Na początku byliśmy zbyt łagodni i dlatego tak długo skrycie czczono bałwany, ty zaś czcisz je do dziś!
– Ezro, jeśli zostawisz w spokoju mnie i moją rodzinę, dam ci coś, co będzie tego warte… – zaczął Jon, czując drżenie swego głosu. Wiedział, co czyni i czuł zarówno radość, jak i piekący żal. Musiał jednak wybrać – i dawno wybrał. Nie pochwalał swego wyboru, ale wiedział, że był to najlepszy wybór na nadchodzący czas.
Читать дальше