– Chcesz, aby zdrajca oddał Człowieka w ręce Obcych? Chcesz, żeby On zginął? Nie pragniesz, by został prawdziwym królem? Pomyśl tylko: cała Święta Ziemia pod Jego panowaniem… – przekonywał Chłopiec.
Myśl, że Człowiek zostałby prawdziwym królem, że mieszkańcy tego kraju ruszyliby na Obcych z Jego imieniem na ustach, wyzwalając Świętą Ziemię spod twardej ręki Imperium, była upajająca i cudowna. Jon nie mógł zrozumieć, jak ktoś chciałby temu przeszkodzić. I właśnie ogrom tego niezrozumienia zatrzymał go. Stał teraz pomiędzy Chłopcem i Dziewczyną, dygocąc z niepokoju. Uczeń w brunatnym płaszczu zbliżał się do domu Namiestnika.
– Dlaczego jesteś za śmiercią, przeciw życiu? – spytał z niepokojem Dziewczynę. – Jak możesz stawać mi na drodze? Człowiek albo zostanie królem tej ziemi, albo będzie martwy…
– …a martwy z martwych wstanie i będzie przewodził Królestwu. Nie z Tej Ziemi, które jest wielokroć większe, nie zna granic czasu ani przestrzeni – dopowiedziała Dziewczyna, a Jon dojrzał, jak prześwituje przez nią rozgwieżdżone niebo. Bezwiednie dotknął skórzanego woreczka na szyi i wyczuł w nim malutkie ziarnko piasku. Nie było teraz martwą drobiną rozpylonego w proch kamienia. Było żywe, przez dotyk stopy Człowieka – i pulsowało w nim takie cierpienie i ból i taka gotowość do cierpienia i bólu, że Jon aż osłupiał z wrażenia.
– Człowiek będzie ukrzyżowany, będzie straszliwie cierpieć, a tłumy, które jeszcze dziś Go kochały, jutro będą z Niego szydzić i wyprą się Go – powiedział Chłopiec, a Jon na te słowa odczuł tak straszliwy ból, że chciał zerwać się do biegu, by dopaść Ucznia widocznego jeszcze w głębi ulicy. W tym momencie ziarnko piasku sparzyło mu pierś – i zatrzymał się.
– Człowiek zyska Życie po Życiu i nie takie jak nasze, kruche i krótkie, lecz na Wieczność. Jonie, bez cierpienia i ofiary to Królestwo nigdy nie powstanie – mówiła z naciskiem Dziewczyna.
– Gdyby ktokolwiek dał ci, głupia wieśniaczko z Domremi, do wyboru: śmierć w płomieniach i Życie po Życiu lub długi, spokojny, zwykły żywot, co byś wybrała? – zaatakował nagle Chłopiec i Dziewczyna opuściła głowę.
– Nie stos… Nie stos, to tak bardzo boli – wyszeptała nagle. Chłopiec podjął wątek, krzywiąc szyderczo twarz:
– A Człowiekowi nie chcecie dać prawa wyboru! Słuchaj, głupia dziewucho, wyniesiona przez przypadek i ty, kmiotku z Puszczy… Od prawieków kara krzyża była powszechnie stosowana, a wśród ofiar były istoty dobre i prawe. Krzyżowano ludzi u Scytów i Asyryjczyków, w Kartaginie i w Persji, w królestwach, których nazw nikt już nie pamięta. I krzyżuje się ludzi w Imperium. Wciąż, prawie co tydzień. Nie sposób policzyć tych, którzy zmarli w straszliwych cierpieniach, a ilu jeszcze ukrzyżują? Dlaczego tylko jeden z tych niezliczonych ludzkich cieni miałby być wyróżniony i zapamiętany? Jonie, nieważne, w jakich intencjach ona to czyni, ale opowiada się za mordem. A ty? Chcesz uratować życie Człowieka, czy także zgadzasz się na to zabójstwo?!
Jon stał porażony straszliwą prawdą tych słów.
– Obojętnie, co zrobisz – powiedziała Dziewczyna – będziesz współwinny zabójstwa, zarówno wtedy, gdy zaniechasz ratowania Człowieka przed okrutną śmiercią, jak i wtedy, gdy odbierzesz ludziom wiarę w Jego Życie po Życiu. Wiara w Niego to wiara w Cywilizację Miłości, która w końcu powstanie, musi powstać…
Jon w głosie Dziewczyny wyczuł nagle niepewność, którą od razu wykorzystał Chłopiec:
– W imię wiary, o której mówisz, będą płonąć stosy. To będzie twoja Cywilizacja Miłości – powiedział złowrogo, a Jon na ułamek sekundy miał wrażenie, że w rozgrzanym, dusznym powietrzu Stolicy, w której wznosiła się Świątynia Świątyń, dostrzega kolejny miraż: widział płomienie stosu, ogień, który pochłaniał ludzkie istnienia, słyszał nieludzkie wycie, czuł potworny swąd palącego się ciała. Chłopiec ciągnął nadal okrutną wyliczankę: – W imię wiary w Człowieka na Osiołku torturowane będą osoby posądzone o czary. Imię Człowieka posłuży zarówno do szczytnych celów, jak i do bardzo niskich i trywialnych. Z Jego imieniem na ustach będą palić, rżnąć, mordować i gwałcić innych ludzi. Gdy ktoś potknie się lub upuści gliniany kubek, żachnie się i powie z wściekłością:,,O, Człowieku…” – gdyż Jego imię spospolituje się w ustach wyznawców. Cywilizację Miłości zastąpi Cywilizacja Nienawiści, a ludzie będą wierzyć, że jest tak samo dobra…
Jon słuchał długiej tyrady Chłopca coraz bardziej przekonany. Ale im dłużej Chłopiec wyliczał sposoby oddziaływania imienia Człowieka wśród ludzi, tym bardziej Jon pojmował, wbrew Chłopcu, że Człowiek naprawdę będzie Królem Nie z Tej Ziemi i że Jego panowanie będzie trwało po wieczność. Że znajdą się ludzie, którzy dzięki męczeńskiej śmierci Człowieka będą umieli odróżnić Miłość od Nienawiści. Ziarnko piasku w skórzanym woreczku wciąż pulsowało mu na piersi.
– Nie mogę rozstrzygać o czymś, co jest większe ode mnie – rzekł nagle Jon i nie spojrzawszy ani na Dziewczynę, ani na Chłopca, odwrócił się i wolno zaczął iść w stronę Świątyni Świątyń.
– Stchórzyłeś! – wrzasnął za nim Chłopiec.
Jon pokiwał głową. Tak, stchórzył. Nie znalazł w sobie dość odwagi, by ocalić życie Człowieka na Osiołku. Czuł się współwinny Jego śmierci. Nie wiedział też, czego chciałby od niego Człowiek, gdyby mógł mu to powiedzieć: wybawienia od złej, rychłej śmierci, czy przeciwnie – pomocy w spełnieniu misji.
Wysoki, postawny Uczeń, otulony w brunatny płaszcz, który krył jego twarz, wszedł właśnie do domu Namiestnika Imperium.
Jon, potykając się o kamienie, którymi wyłożono ulice Stolicy, brnął do Świątyni Świątyń. Po twarzy ciekły mu łzy. Mimo późnej pory zewsząd słychać było liczne, podniecone głosy pielgrzymów. Wciąż śpiewali i tańczyli na chwałę Króla, którego mieli się wkrótce wyprzeć.
Jon słuchał ich głosów i płakał. Płakał nad Człowiekiem, nad tymi, którzy Go zdradzą, którzy się Go wyprą, którzy spospolitują Jego imię, którzy w Jego imię będą mordować, gwałcić, palić. Płakał nad Chłopcem i nad Tym, którego był on narzędziem; płakał nad samotną, bezsilną i smutną agonią dwóch Bogów, z których tylko jeden wstanie z martwych, a drugi zapadnie w niepamięć. Płakał wreszcie nad sobą.
Przystanął, patrząc na potężną sylwetę Świątyni Świątyń. Wokół niej płonęły ogniska, a w ich świetle tańczyli pielgrzymi. Jon, znając prawdę, którą przypadkiem posiadł, nie miał odwagi spojrzeć w twarze tych ludzi.
– A jednak jest tak, jakbym Go sam zabił… – szepnął do siebie.
– Wszyscyśmy go zabili. Nie miałeś wyboru – odparła Dziewczyna, ale gdy się obejrzał, nie było jej.
– Tak, przyłożyłeś do tego rękę! Wszyscy przyłożyliście do tego rękę i wciąż ją będziecie przykładać, przez następne setki i tysiące lat! – zaśmiał się szyderczo Chłopiec, ale jego też tu nie było.
Jon przysiadł na ziemi w głębokim cieniu, z dala od ognisk i radujących się pielgrzymów.
– Nie miałeś wyboru – powtarzała mu Dziewczyna, która dopiero miała się narodzić, a narodziła się, żeby spłonąć.
– Ależ właśnie szło o wybór! Miałeś go i zawiodłeś. Jesteś tchórzem, Jonie – odpowiadał Chłopiec, który znów wrócił w krainę proroczych snów.
Na placu koło Świątyni Świątyń tańczyła kobieta w czerwonej sukni, śpiewając spazmatycznie i głośno o Królu i o swej bezgranicznej do Niego miłości. Jon wiedział, że ta kobieta za dwa dni pierwsza plunie mu w wykrzywioną bólem twarz. Słuchając słów układanej na poczekaniu pieśni, której refren ochoczo podchwytywali pozostali, Jon pojął, że pielgrzymom chodzi o prawdziwe, materialne królestwo dla Człowieka; że naprawdę widzą Go w królewskiej, złotej szacie, na złotym tronie, panującego nad Świętą Ziemią; że czekają, aż zacznie walczyć o koronę, że w rzeczywistości – choć potakują Mu cały czas – nie pojęli i nigdy nie pojmą prawdziwego znaczenia słów o Królestwie Nie z Tej Ziemi. Więcej; iż wyprą się Go także dlatego, że ich zawiódł. Albowiem prawdziwy król nagradza swych wyznawców złotem, a cóż może ofiarować monarcha, który sam niczego nie ma…?
Читать дальше