– Puść mnie tam, gdzie powinienem się teraz znaleźć, proszę Cię – szepnął Jon, gdy znalazł się na ramionach Bezimiennego i przemieszczał się wokół jego potężnej głowy, szuka jąć pary oczu, która wskaże mu drogę. – Puść mnie. Ziele w moim woreczku wysycha i kruszeje, kropla Wody Życia może wypłynąć z płatka i wsiąknąć w skórę. Puść mnie. Widzisz że Cię nie porzucam, choć chciałbym. Nie zostaniesz sam więc puść mnie tam, gdzie jestem teraz potrzebny – szeptał żarliwie Jon.
Stary Bóg długo podejmował decyzję. Jon czekał i czekał, coraz bardziej niecierpliwie, czując, że czas ucieka – nie tu, w kręgu, gdzie zbiegały się Kamienne Drogi i gdzie pośrodku tkwił On, ale TAM. Tutaj czas był odmierzany powoli, ale TAM zaczął przyśpieszać i Jon już o tym wiedział.
Spóźnię się. I właśnie o to Mu chodzi! – pomyślał z rozpaczą.
Wreszcie powieki jednej z czterech par oczu uchyliły się, ukazując głęboką, lśniącą ciemność. Jon powędrował spojrzeniem w ślad za wzrokiem Światowida.
– Stosy… – przypomniało mu się nagle, zgoła bezsensownie, zasłyszane niedawno słowo. Dlaczego kapłan Ezra mówił o stosach?
Zieloność Puszczy zamigotała, rozmyła się, powietrze zadrżało, tak jak drży od wielkiego ognia. Ognia… Ogień… OGIEŃ… STOSY…
* * *
– Wróciłeś – zaśmiał się Chłopiec. – Za późno. Ona już płonie. Nie widzisz, że ogień liże jej stopy? Zaraz wyda z siebie zwierzęce wycie. A potem… Potem przestanie istnieć. Zniknie cieleśnie i z pamięci następnych pokoleń. Spóźniłeś się, Jonie.
Ogień lizał gołe, duże, niezgrabne stopy Dziewczyny przywiązanej do grubego pala. Te stopy były brzydkie, ordynarne, rozczłapane, jak u wszystkich wieśniaczek, które rzadko wkładały obuwie. Ale jej twarz nie była już twarzą wieśniaczki ani nawet nawiedzonym obliczem wariatki z Domremi. Była to chuda, inteligentna, żarząca się pasją, świadoma wiedzy twarz dojrzałej, mądrej kobiety, mimo że Dziewczyna miała przecież tylko szesnaście lat.
Za późno? – szepnął Jon, słysząc obok szyderczy, zadowolony śmiech Chłopca. – Nie może być za późno…
Przepchał się przez wrzeszczący tłum, który nie mógł się decydować, czy kocha Dziewczynę, czy też jej nienawidzi, czy ten stos go przeraża, czy raduje. Widowisko było jednak przednie więc wszyscy chłonęli je chciwie, pozostawiając na później namysł nad jego sensem. Jon z najwyższym trudem dobrnął do najdostojniej wyglądającego wielmoży, który siedział w wygodnym fotelu, przyniesionym tu przez sługi i przyglądał się egzekucji z mieszaniną źle hamowanego podniecenia, prawie seksualnej satysfakcji i bezwiednego wstrętu do siebie i do ofiary.
– Panie, uczyń mi tę łaskę i pozwól wlać skazanej do ust kropelkę wody z jej rodzinnych stron. Niech umiera, wiedząc, skąd przybyła… – poprosił Jon, przyklękając. Wielmoża przyjrzał mu się ciekawie.
– Jest w tym jakaś zdrowa myśl – stwierdził po namyśle. – Niech wieśniaczka z Domremi wie, że jest jedynie wieśniaczką, której wypada pić wodę, nie wino na królewskich dworach. Zatem zgadzam się, ale daj jej tylko kroplę. Kropelkę. Zresztą nawet gdybyś wlał w nią galon płynu, ognia tym nie wstrzymasz. Idź. To może być ciekawe. Trochę się podgrzejesz… – zaśmiał się.
Słudzy wielmoży przystawili drabinę i Jon wspiął się na nią, myśląc ze strachem, że jeśli od stosu zajmą się stopnie, to i on skończy jak Dziewczyna. Ale przezorny wielmoża nakazał szczeble polewać wodą. Jon dygotał, gdyż bał się zarówno płomieni, dmuchających straszliwym żarem, jak i nieuchronnego, zwierzęcego głosu, który już, zaraz, za sekundy musi wydać z siebie palona żywcem wieśniaczka. Ale Dziewczyna, choć szamotała się bezsilnie, prężyła ciało, a jej twarz zniekształcał ból, wciąż była milcząca.
– Pozwolono mi dać ci to – wykrzyczał jej do ucha, stając na przedostatnim szczeblu drabiny i obejmując ramionami pal, aby nie spaść. Poczuł jej gorące, wciąż żywe ciało. I poczuł żar, który, jak pradawne smoki, plunął mu w twarz iskrami. Zabolało.
– To ty, Jonie? Co mi dajesz? – spytała Dziewczyna suchymi, spękanymi wargami.
– Wodę. Kropelkę Wody Życia.
– Wody Życia? Więc będę żyć? – spytała z nadzieją.
– Nie. Spłoniesz w ogniu, do końca. Do ostatniego ścięgna i kawałka kosteczki. To nie jest Woda zwykłego życia, ale Życia po Życiu. Ty umrzesz, ale będzie żyć pamięć o tobie. Bardzo długo. Zawsze. Na wieki.
Żar wzrastał i Jon poczuł, że płomienie sięgnęły już jego nóg, a odpryski ognia dotarły do twarzy, od iskier zajęła się jego czupryna. Stłumił ogień ręką i zacisnął zęby, by wytrzymać piekący ból. Znowu pomyślał o cierpieniu, które wkrótce dotknie ją: o bólu palonego żywcem ciała. Nie umiał sobie nawet tego wyobrazić.
– Och, Jonie… Wolałabym prawdziwe, zwykłe, krótkie życie od najdłuższej pamięci. Niechby było złe, pełne cierpienia, byleby było. Jonie, to boli. To tak bardzo boli – szeptała Dziewczyna, szamocąc się bezradnie pośród grubych sznurów.
– Namaściłaś króla. Rozmawiałaś z Bogiem…
– Och, nie, nie rozmawiałam z Nim – Dziewczyna parsknęła krótkim, szczekliwym śmiechem, który zaraz przeszedł w jęk. – Mówili do mnie tylko Jego słudzy. On sam nie jest do pogaduszek, uwierz. Ale skoro On nie chce mi dać normalnego, nawet najgorszego życia, a ty tym bardziej nie możesz mi go ofiarować, zatem daj mi tę swoją Wodę Życia. Lepsze to niż nic, prawda? Pamięć może przybierać tak różne kształty… Może niekiedy przybierze mój własny? Jonie…
Jon niecierpliwie, z lękiem, wyszarpnął z woreczka stulony płatek niezapominajki. Wciąż był jaskrawoszafirowy, a w jego wnętrzu, jak perła, połyskiwała srebrzysta kropla. W gorącym powietrzu płonącego stosu – które z sekundy na sekundę stawało się coraz gorętsze, gdyż języki ognia wspinały się coraz wyżej – płatek zaczął gwałtownie tracić kolor, a kulista kropla skurczyła się. Nie wyglądała już jak królewska perła. Jeszcze kilka sekund i zniknie, wyparuje bez śladu. Jon gwałtownie wyciągnął rękę i prawie wcisnął wilgotny płatek pomiędzy spierzchnięte wargi Dziewczyny. Westchnęła i z ulgą dostrzegł, że przełyka. A potem zaczęła wyć.
Sam nie wiedział, jak i kiedy znalazł się na ziemi, biegł teraz, byle dalej od jej krzyku, od upiornego blasku i żaru, które biły od stosu. Na jego ciele pojawiło się pełno brązowych, piekących plam, ale umknął płomieniom. Umknął, a ona… Obok siebie usłyszał czyjś oddech i na moment przystanął przestraszony, lecz ujrzał, że to tylko Chłopiec. Zatkał uszy, nie chcąc słyszeć straszliwego krzyku umierającej Dziewczyny, rozlegającego się wokół i niesionego hen, przez pola, drogi, lasy. Wiedział, że odtąd już zawsze będzie go słyszał.
– To ja – powiedział Chłopiec z szyderczym uśmiechem. – To ja ją zabiłem, namówiwszy wielmożów, by wydali ją najeźdźcy. Nie zrobili tego za darmo. Wzięli za nią dziesięć tysięcy sztuk złota. Wiesz, że jesteś cały poparzony? I co wskórałeś? Nic.
Wtedy Jon zatrzymał się i krzyknął mu w twarz:
– Nieprawda! Nigdy o niej nie zapomną! Nigdy! Jej imię przeniknie przez granice i światy! Będzie żyć!
Twarz Chłopca przelotnie skurczyła się w poczuciu porażki, lecz zaraz powróciła zwykła, szydercza maska. Przerażający krzyk Dziewczyny nie milkł.
– Co z tego? Co to za życie, Jonie? – skrzywił się. – Nigdy nie zazna miłości, nie będzie wiedzieć, co to narodziny własnego dziecka, ba, nie doświadczy nawet ulgi śmierci we własnym łóżku, która czasem uwalnia od męki życia. Ona umiera przez mękę, nie wiedząc, czym może być życie. W tym świecie przegrałeś. A co będzie w innych światach? Skąd wiesz, jak zniekształcą jej portret piewcy jej legendy? Do czego jej użyją? Do jakich celów? Myślę, że wciąż nie wiesz, komu chcesz służyć, Jonie. Zdecyduj się…
Читать дальше