– Stych – powtórzyła, ciągnąc matkę za rękaw. Ewa oderwała się od porządkowania półek z książkami. Pokręciła głową i powiedziała usprawiedliwiająco:
– Nie, już nie zostawię cię samej. Byłam egoistyczna, szukałam chwili spokoju i porzucałam cię na tym zakurzonym, ciemnym strychu. Teraz już zawsze będziemy razem. Pójdziemy na spacer, do parku, gdzie tylko chcesz… Nawet do supermarketu – dodała po namyśle, gotowa stawić czoło wszystkim nachalnym, natrętnie zaciekawionym spojrzeniom. – Nie będę się wstydzić, przeciwnie, będę z ciebie dumna… – ciągnęła bardziej do siebie niż do dziewczynki, nie patrząc w jej stronę. W tym momencie była psychicznie gotowa nawet na to, by ubrać Myszkę w najlepszą sukienkę i pójść z nią do biura Adama.
“Weszłabym i mówiłabym każdemu z pracowników: “A to jest córka waszego szefa…”, zachichotała na myśl o ich spojrzeniach i zażenowaniu Adama. “Zrobię to”, pomyślała z mściwą, gniewną pasją.
Nie zauważyła, że wyraz twarzy Myszki zmienił się, jej rysy stężały, że dziewczynka zaczerwieniła się, tracąc oddech.
Mama chciała jej zabrać strych… Marna zamierzała zakazać jej pójścia tam, gdzie ona, Myszka, mogła być sobą; gdzie była lekka szybka, zwinna; gdzie mogła tańczyć. I gdzie jej oczekiwano. Myszka wyczuwała, że ogród to jedyne miejsce, gdzie ktoś naprawdę cieszy się na jej widok. Wąż, Kobieta, Mężczyzna, i wreszcie On. Był wprawdzie niewidzialny, ale objawiał się Głosem. Budował dla niej kolejny świat, nie zawsze najpiękniejszy, ale natychmiast poprawiał to, co zepsuł. I ona, Myszka, mogła o tym współdecydować. Tu, na dole, nie umiała powstrzymać nieustannego biegu ojca, a w miłości matki instynktownie wyczuwała brak radości. I tutaj nic się jej nie udawało.
– Stych… – spróbowała powiedzieć jeszcze raz, ale bezsilność podeszła jej do gardła i zdławiła nie tylko oddech, ale słowa.
Poczuła, że musi nabrać tchu – i wrzasnęła. Wraz z powietrzem, które napłynęło do jej słabych płuc, z jej ust wydobyło się rozpaczliwe wycie.
Myszka wyła w straszliwy sposób, i były to dźwięki, jakich Ewa jeszcze nie słyszała. Zaczęła uderzać głową o ścianę. Chciała wyrzucić z wnętrza głowy tę okropną myśl, że już nigdy nie pójdzie na strych i nigdy nie zobaczy Ogrodu. Nie myślała o niczym innym, tylko o tym (“upośledzone dzieci obsesyjnie myślą o jednej i tej samej rzeczy, a niezdolność jej wyartykułowania wywołuje u nich falę paniki i agresji”).
Uderzała głową tak mocno, z taką pasją, pełna lęku i gotowa do walki, że po kilku uderzeniach z jej czoła zaczęła sączyć się krew (“agresja u dzieci upośledzonych niezwykle często przemienia się w autoagresję”).
– Myszka! Myszka! – krzyczała Ewa, nie rozumiejąc, co się dzieje. W jej okrzyku najpierw było zdumienie, strach, ale wkrótce dołączyła się gwałtowna i pełna żalu wściekłość (“rodzice niepełnosprawnego dziecka muszą kontrolować swoje reakcje, gdyż żyjąc w silnym stresie, obdarzają je na przemian nadmiarem miłości, która staje się wtedy uczuciem toksycznym, lub kompensują swój zawód i poczucie krzywdy atakami gniewu. Tymczasem upośledzone dziecko potrzebuje zachowań emocjonalnie wyrównanych, po to aby mogło czuć się bezpiecznie”).
“Wtedy gdy jestem gotowa odmienić dla niej życie i cieszyć się z jej istnienia, właśnie wtedy ona wszystko psuje…!”, pomyślała nagle z zimną furią.
Jej ręce niemal odruchowo schwyciły Myszkę, i choć powstrzymała ją od dalszego bicia głową w ścianę, to równocześnie zaczęła okładać dziewczynkę mocnymi, gwałtownymi uderzeniami. Ewa biła córkę i wrzeszczała w niepohamowanym, rozpaczliwym poczuciu żalu:
– To ja dla ciebie…! A ty…! Potworze! Grubasie! Poczwaro!
Z ust Ewy wymykały się słowa brutalne, wulgarne, nienawistne. Po raz pierwszy od ośmiu lat odrzuciła wszelkie hamulce i wyrzucała z siebie długo tłumione negatywne uczucia, które tkwiły w niej równie mocno jak miłość do córki.
Tylko Myszka kątem skośnych oczu dostrzegła ojca stojącego w drzwiach. Po raz pierwszy od dłuższego czasu stał nieruchomo, a nie biegł, i patrzył teraz na nie z mieszaniną zdumienia, wstrętu i bezradności.
“Teraz podejdzie i mnie dotknie. Weźmie mnie na ręce i uratuje przed gniewem mamy”, pomyślała Myszka z nadzieją.
Adam wyciągnął ręce, schwycił rozszalałą Ewę i odciągnął od dziecka.
Ewa stała przez chwilę oszołomiona, z rękami uniesionymi w górę, wstrzymując oddech. Potem głośno wciągnęła powietrze i zaczęła płakać.
– Maa… Maaa… – powiedziała Myszka grubym głosem, czując, jak miłość do matki rośnie w niej równie gwałtownie jak gniew Ewy. – Maaa… – powtórzyła i przytuliła się do niej mocno. Po chwili już obie płakały, objęte ramionami; obie przerażone i nie rozumiejące tego, co się z nimi dzieje. Nie zauważyły, że Adam odchodzi i zamyka za sobą drzwi.
I stał się kolejny wieczór dnia siódmego. I był to dzień odpoczynku jedynie z nazwy, gdyż stwarzanie człowieka odbywało się z największym mozołem. Tym większym, że nikt nigdy nie umiał odpowiedzieć, czy to jest dobre.
Dzień siódmy: “Nic” pod figowym liściem
– Myszka, znowu na strych? – spytała Ewa z rezygnacją, a zarazem ulgą, słysząc, jak dziewczynka, stąpając z właściwą sobie ociężałością, wspina się po drewnianych schodach. Każdy stopień skrzypiał pod jej ciężarem i to oddalające się skrzypienie z wolna przywracało Ewie spokój. Godzinę temu wspięła się na krzesło i wyjęła klucz z puszki po herbacie. Otworzyła drzwi strychu, a potem z ulgą zbiegła na dół.
“Nie będę jej niczego zabraniać”, postanowiła. “Niech będzie, jak jest. Każda próba zmiany jest w jej przypadku wyłącznie zmianą na gorsze. Ja też nie będę w sobie niczego zmieniać. Może nawet już nie umiem? Niech więc to trwa”.
Uświadomiła sobie, że dokładnie od tylu lat, ile liczy Myszka, nastawiła się wyłącznie na przetrwanie.
“Czy Myszka też myśli tylko chwilą, jak ja? Bojąc się jutra? I czy w ogóle myśli? Czy też jej doznania są obrazem? Melodią? Czuciem? A może są to tylko rozbłyski światła w mrocznym chaosie?”, myślała, idąc do salonu.
Schody wciąż skrzypiały, zatem Myszka wędrowała na górę, gdzie jak zwykle utknie na wiele godzin. Ona zaś, Ewa, poczyta sobie pogodną książkę, nieuchronnie zmierzającą do happy endu. Wszystkie takie książki były ilu siebie podobne, ale miały jedną zaletę: nie smuciły.
“Co Myszka widzi w tym strychu…”, pomyślała po raz nie wiadomo który, choć bez szczególnego zainteresowania. Było oczywiste, że na strychu nie ma nic ciekawego.
Myszka nie dziwiła się, że w Ogrodzie wciąż był dzień. Nigdy nie zapadała tu ciemna noc czy choćby szary zmierzch. Rozumiała, że noc i dzień, których stwarzanie On pozwolił jej zobaczyć, przynależały do strefy dołu. Do miejsca, w którym żyła z mamą i z przebiegającym przez dom ojcem. Tam spadły Jego gwiazdy, aby rozświetlać mrok. Tu, w Ogrodzie, nie tylko ciągle był dzień, ale w dodatku był to stale ten sam świeży, rześki poranek.
Dziewczynka zjadła jabłko i poczuła, jak jej ciało wzlatuje. Zjadanie jabłka należało już do rytuału, tak pik taniec. Po buzi Myszki jeszcze spływał sok, zęby przeżuwały ostatni kęs owocu, ale ciało już czuło porywającą lekkość i drżąc z emocji, przygotowywało się do szalonego piruetu. W tańcu Myszka najbardziej lubiła wirowanie, tak szybkie, że wszystkie kolory przestawały się różnić i scalały w jeden tęczowy blask. Uwielbiała naśladować uginające się na wietrze gałęzie; jej ramiona wyciągały się ku górze, aby opaść ku stopom, a całe ciało było wiotkie i elastyczne jak trzcina. Kiedyś widziała taki taniec w telewizorze: tancerki ubrane były na biało, w króciutkie, sztywno sterczące spódniczki, i Myszka wiedziała bez słów, że są łabędziami. Ich ciała gięły się jak łabędzie szyje – w taki sam sposób, jak teraz gięło się ciało Myszki. Potem sfrunął ku nim czarny łabędź – najpiękniejsza tancerka, w równie pięknym, błyszczącym czarnym stroju – i zawirował. Wydawało się, że unosi się w powietrzu, że fruwa jak prawdziwy ptak.
Читать дальше