“Myszce tu nic nie grozi”, uspokoiła się z przekonaniem.
Z trudem zniosła dziewczynkę na dół, otuliła kołdrą i nim zasunęła zasłony, zatrzymała się przy oknie.
Gwiazdy wisiały na niebie tak nisko, że wydawało się, iż gdyby wyszła na pobliskie drzewo, dosięgłaby ich ręką. Księżyc był na przemian wyrafinowanie wąskim sierpem, to znowu potężną, emanującą chłodnym światłem kulą.
“Ćmi mi się w oczach, jestem zmęczona”, stwierdziła i przetarła powieki. Oczywiście, że księżyc, jeśli mu się przyjrzeć, nawet gdy jest na nowiu, zdradza kulistą budowę. Nie była zdziwiona, że widzi go równocześnie na nowiu i w pełni.
Nagle z granatowego nieba zaczęły spadać gwiazdy. Pierwsza… druga… piąta… dwudziesta… Deszcz gwiazd. Sprawiały wrażenie, że lecą ku niej; że gdyby wyszła teraz przed dom, mogłaby nabrać ich pełne naręcze.
“Jeszcze nigdy ich tyle nie spadło”, zdziwiła się. “Powinnam pomyśleć jakieś życzenie, a się spełni. Podobno spełniają się wtedy dobre wróżby”.
Jednak o niczym nie pomyślała. Wiedziała, że to, o czym marzy, nie spełni się nigdy, a innych marzeń nie miała.
I nastał wieczór, dzień czwarty.
Półka z książkami w gabinecie Adama puchła od nowych lektur. Przybywały mu też coraz dziwniejsze książki, jakich wcześniej nigdy by nie kupił.
Niewątpliwie byłby zdziwiony, gdyby odkrył, że oboje z Ewą mają wiele tych samych tytułów: medyczne dzieła, poradniki dla rodziców dzieci niepełnosprawnych, a nawet urzędowe wykazy opieki socjalnej, jaką ich obejmowano.
Te same książki prowadziły ich jednak do różnych wniosków. Ewie wystarczyła informacja o dodatkowym, dwudziestym pierwszym chromosomie (“Bingo! Masz oczko, Ewa…!”)- Adam zaś upewniał się, że DS to choroba genetyczna, a zatem jedno z nich dwojga musi być obciążone. Skoro tak, to jaką mają szansę, że kolejne dziecko – jeśli w ogóle przyszłoby na świat – będzie zdrowe? I jakie jest ryzyko, że narodzi się znowu ułomne?
Adam bardzo pragnął dziecka. Cały sens nauki, pracy i zarabiania pieniędzy upatrywał w posiadaniu potomka, któremu chciał przekazać wszystko, co zdobędzie w życiu. Dynamicznie rozwijająca się firma, gromadzony kapitał, nabywane akcje i finansowe lokaty, dom wraz z ogrodem – to wszystko miało być dla dziecka. I całe Adamowe doświadczenie. Potężny zespół dobrych rad, w które zamierzał zaopatrzyć je, by zaszło dalej niż on. “Ale -nie to dziecko”, myślał.
Narodziny Myszki początkowo odebrały mu sens życia. Jednak po krótkotrwałym szoku postanowił nie poddawać się. Podobnie jak w firmie tworzył biznesplany, układanie życiowych biznesplanów wydawało mu się czymś naturalnym.,A w życiowym biznesplanie dziecko stanowiło ważny, jeśli nie główny punkt. Było zatem oczywiste, że skoro Myszka nie jest tym dzieckiem, musi narodzić się drugie. Wcześniej jednak Adam chciał wiedzieć, czy Ewa może być matką normalnego dziecka, on zaś ojcem; musiał zatem zdobyć pewność, po czyjej stronie leży wina.
Nazywał to winą. Alzheimer u babci Ewy i alzheimer, który tak często dopadał “mongołów”, o czym przeczytał w książkach, utwierdził go w przekonaniu, że istnieje związek między genami Ewy i Myszki. Zatem on powinien być czysty. Określenie “czysty” przelotnie go zaniepokoiło, ale potem uznał je za właściwe.
Już wiedział, że najszybciej rozwijającą się nauką jest genetyka. Gazety często o tym pisały. Dwudziesty pierwszy wiek to będzie era zwycięstw genetyków. Era genomu. Era rozszyfrowania, co tkwi w człowieku w środku. Zaglądał do Internetu i odkrywał ogromną, rosnącą liczbę stron i odsyłaczy na ten temat. Były tu materiały naukowe, informujące, że odkryto gen alzheimera, gen porażenia mózgowego, chorób serca, wrzodów żołądka, starości, osteoporozy, a nawet gen inteligencji. Naukowcy znaleźli się o krok od odkrycia całego ludzkiego genomu, który, jak przeczytał, ma półtora metra długości i trzy miliardy “literek” lub, jak chcieli inni uczeni, “cegiełek”. Te miliardy cegiełek tworzyły łańcuch DNA. To geny decydowały o wszystkim, także o tym, jaki będzie wygląd człowieka, zarys jego czaszki, budowa ciała, a nawet oczy, nos czy podbródek.
“Znając genom człowieka i ptaka, będziemy mogli wyhodować ludzi ze skrzydłami”, napisali z dumą dwaj najsławniejsi genetycy świata, Daniel Cohen i Craig Yenter.
“Gdyby Myszka miała skrzydła…”, pomyślał wtedy z krótkotrwałym zachwytem.
Geny zrewolucjonizują ludzkość dwudziestego pierwszego wieku, w którym żył Adam i w którym miało żyć jego dziecko. Oczywiście nie to dziecko. Temu dziecku już nic nie pomoże, żadne odkrycie, nawet skrzydła.
“Dzięki genom wyhodujemy kiedyś doskonałych ludzi”, pomyślał, pełen smutku, że musi dodać to małe słówko “kiedyś”. “Dlaczego Myszka musiała urodzić się przedwcześnie? Jeszcze kilka lat i uszkodzone geny w rodzinie Ewy zostałyby wymienione na lepsze. Ewa urodziłaby idealne dziecko. Razem moglibyśmy zdecydować, jak wysokie ma być jego IQ, jaka płeć, kolor oczu i włosów…”
Poczuł ogromny żal, że nie żyje sto lat później, gdy na całej kuli ziemskiej już nie będzie ani jednej ludzkiej istoty z downem, z porażeniem mózgowym, z wodogłowiem, z wrodzoną łamliwością kości, ze zwyrodnieniami kończyn po thalidomidzie. Nie będzie garbatych, niewidomych, głuchych.
– Uczymy się języka, w którym Bóg stworzył życie – oświadczył prezydent Stanów Zjednoczonych (“Jak zatem nazwać język, w którym Bóg stworzył Myszkę?”, przemknęło Adamowi przez myśl. Adam wątpił w istnienie Boga, ale – w paradoksalny sposób – jeszcze mocniej wątpił w możność poznania Jego języka. “Poza genomem jest w człowieku jeszcze coś, czego nigdy nie poznamy, nie pojmiemy, czego nie ogarnie żadna nauka”, pomyślał, ale ta myśl umknęła równie szybko, jak przyszła).
– Czyste, zdrowe, idealne społeczeństwo – powtórzył głośno i z uporem.
Przed oczami znów stanął mu słoneczny dzień w mazurskiej wiosce i kalekie, przerażone dziecko, z wielką głową na cienkiej szyi, z garbem na chudych plecach i z niedorozwojem kończyn. Oczywiście, jego miejsce było w specjalnym zakładzie, a nie w brudnej stajni. Jednak za dziesięć czy dwadzieścia lat, dzięki planowemu wymienianiu genów, matki i ojcowie płodzić będą wyłącznie zdrowe i idealne dzieci. Ułomne niemowlę po prostu nie przyjdzie na ten świat. Ba, nie zostanie poczęte. Zdrowe, czyste społeczeństwo…
Jego myśli raptownie się urwały. Przed oczami mignęła mu, jak na filmie, malutka klatka pamięci dotycząca wydarzeń z ubiegłego wieku. Nie był ich świadkiem – w ogóle nie było go wtedy na świecie. Oglądał je jednak w starych kronikach w telewizji, uczył się o nich w szkole, czytał w książkach. Ta mała klatka pamięci najpierw zamigotała mu przed oczami jak bardzo stare zdjęcie w kolorze sepii, a potem podzieliła się na wiele szybkich, gwałtownych i brutalnych kadrów, rozrastających się w wojskowym, marszowym rytmie. Gdzieś w mózgu zabrzmiało historyczne nazwisko, jedno, drugie, trzecie…
Wtedy sobie przypomniał: w historii był już niejeden człowiek, który zamierzał wyhodować doskonałe, idealne społeczeństwo. Czyste. Tak, tego określenia używano: czyste… “Czysta rasa”. Jeśli ten ktoś miał władzę, próbował wcielić marzenia w czyn. Odsyłał upośledzonych – dzieci, kobiety, mężczyzn, starców – do specjalnych zakładów, z których nigdy nie wracali. Lub szli z nich wprost do obozów śmierci. Ten ktoś wyprzedzał swój czas i zatrudnił lekarzy do doświadczeń nad hodowlą nadczłowieka o idealnych genach, choć może nawet nie znał słowa “gen”. Odgórnie, politycznym nakazem, kojarzył ze sobą pary gwarantujące, że potomstwo ich będzie doskonałe.
Читать дальше