Antoni Libera - Madame

Здесь есть возможность читать онлайн «Antoni Libera - Madame» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Madame: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Madame»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Powieść jest ironicznym portretem artysty z czasów młodości, dojrzewającego w peerelowskiej rzeczywistości schyłku lat sześćdziesiątych. Narrator opowiada o swoich latach nauki i o fascynacji starszą od niego, piękną, tajemniczą kobietą, która uczyła go francuskiego i dała mu lekcję wolności. Jest to zarazem opowieść o potrzebie marzenia, a także rozrachunek z epoką peerelu. Tradycyjna narracja, nie pozbawiona wątku sensacyjnego, skrzy się humorem, oczarowuje i wzrusza.

Madame — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Madame», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Łatwy i szybki sukces, jakim zakończyła się moja pierwsza operacja detektywistyczna, podziałał na mnie dwojako. Z jednej strony, przyniósł dreszcz podniecenia i umocnienie w wierze, że plan, który powziąłem, nie jest fantasmagorią. Z drugiej, sprawiał mi zawód: skreślał zadanie, które dopiero co sobie wyznaczyłem, i stawiał mnie na nowo w martwym punkcie wyjścia. To zaś z kolei na nowo rodziło wątpliwości.

Poddawszy te uczucia bezwzględnej analizie, stwierdziłem, że są przejawem podświadomego lęku. Zamiast bez ceregieli posuwać się do przodu, szukałem retardacji. Marząc o sytuacji, w której będę mógł wreszcie, wyposażony w odpowiednią wiedzę, rozpocząć swą Wielką Grę, bałem się jej zarazem – skory do odwleczenia, a nawet do walkovera.

„Trzeba to w sobie przełamać”, upomniałem się w duchu, „trzeba grać ofensywnie”. I nie zastanawiając się długo, pojechałem pod znaleziony adres.

Ulica, a ściślej, niewielkie osiedle, na które prowadził, znajdowało się mniej więcej w połowie drogi między moim domem a szkołą. Wysiadłszy z autobusu, a zwłaszcza zagłębiwszy się w labirynt alejek oplatających domy, poczułem przyspieszone bicie serca. Cóż, w każdej chwili mogłem ją przecież spotkać! Czy nie wydałoby się to jej podejrzane? Oczywiście, mogłem mieć sto powodów, aby tamtędy iść, a jednak mimo wszystko… Jak się wtedy zachować? Ukłonić się i przejść dalej jak gdyby nigdy nic? Czy jednak nie pozostawić zdarzenia bez komentarza? Odegrać zaskoczenie i rozwinąć to jakoś?

Nie, żadne z tych rozwiązań nie byłoby dobre. Uzmysłowiłem sobie, że takie przypadkowe spotkanie psułoby mi szyki. Należało go zdecydowanie uniknąć. Zacząłem się mieć na baczności. – Jeśli ją tylko spostrzegę, zmieniam dyskretnie kierunek albo odwracam się. W najgorszym razie, udaję zamyślonego i nie zauważam mijając. – Dopóki szedłem wśród domów, nie przedstawiało to problemu. – Co jednak zrobię, jeżeli się zderzę z nią w drzwiach albo tym bardziej na schodach? Wtedy muszę już coś powiedzieć…

Na szczęście, spis lokatorów znajdował się zewnątrz budynku.

Znalazłszy jej nazwisko, zwróciłem natychmiast uwagę na nazwiska sąsiadów i, na wszelki wypadek, kilka z nich nakazałem sobie zapamiętać. Uzbrojony w tę wiedzę – i odprężony nareszcie – ruszyłem wolnym krokiem w kierunku właściwej sieni. Teraz mogłem ją spotkać nawet przy samych drzwiach. Na jej najbardziej zdumione czy podejrzliwe pytanie miałem gotową odpowiedź: „Idę do państwa… – tu wymieniłbym nazwisko kogoś kto mieszkał wyżej – „cóż w tym nadzwyczajnego?”

Budynek miał cztery piętra, a ona mieszkała na drugim. Gdy znalazłem się pod jej drzwiami, znów ogarnęły mnie emocje. A więc to tutaj! Ten próg! Ta klamka! Ta framuga! – Upewniwszy się, że w przeciwległych drzwiach nie ma judasza, przez który mógłby mnie ktoś śledzić, przyłożyłem ucho do chłodnej powierzchni drzwi. Cisza. Raczej nikogo nie było. Następnie, na wszelki wypadek, poszedłem jeszcze na górę, by sprawdzić nazwiska na drzwiach.

Zbiegłem na dół i znalazłszy się znów na dziedzińcu, przystąpiłem do identyfikacji okien. Rzecz nie nastręczała trudności. Wszystkie niewątpliwie wychodziły na jedną stronę, właśnie na podwórko, i w sumie było ich trzy. Pierwsze od klatki schodowej dawało wgląd do kuchni (wskazywało na to widoczne wnętrze na parterze w tym pionie), a dwa pozostałe – jedno większe (poczwórne), drugie mniejsze (podwójne) – do pokoju albo do dwóch pokoi. To pozostawało niejasne. Penetracja parteru w tym pionie nie przyniosła, niestety, żadnego rozstrzygnięcia – z powodu zaciągniętych firanek.

Spojrzałem na identyczny budynek, który stał równolegle, i ruszyłem ku drzwiom położonym dokładnie naprzeciw jej sieni. Najpierw z okna drugiego, a potem trzeciego półpiętra rozpocząłem obserwację.

Mimo stosunkowo niewielkiej odległości, trudno było stwierdzić, czy wewnątrz, między oknami, biegnie ściana, czy nie. Wydawało się, że nie, ale pewności nie miałem. Ten błahy z pozoru problem nie dawał mi spokoju. Bo jeśli to mieszkanie było dwupokojowe, to miałoby to znaczenie, i to nawet nie jedno.

W tamtych czasach, z powodu braku mieszkań, ludziom przysługiwały ustalone odgórnie metraże; jeśli się nie miało specjalnych uprawnień, było się skazanym na los pszczoły w ulu. Gdy wskutek zmian życiowych robiło się w domu luźniej (na przykład, gdy ktoś umarł), pozostali na miejscu członkowie rodziny zaczynali drżeć ze strachu, czy któregoś pięknego ranka nie znajdą w skrzynce na listy nakazu eksmisji do mniejszego lokalu, ponieważ w danych warunkach przekraczali przysługującą im normę. Innym środkiem nacisku na biednych lokatorów były niezwykle wysokie opłaty za nadmetraż, czyli za powierzchnię mieszkalną przekraczającą normę. Mało kto mógł sobie pozwolić na płacenie takiego czynszu. Toteż prawie się nie zdarzało, by ktoś samotnie zajmował więcej niż tak zwane M-l lub najwyżej M-2 (kawalerka albo pokój z kuchnią).

Jeżeli zatem mieszkanie, do którego usiłowałem przeniknąć wzrokiem;duchem), stojąc na trzecim półpiętrze sąsiedniego budynku, składało z dwóch pokoi, świadczyło to niezawodnie, że jego lokatorka albo dzieli z kimś, albo ma przywileje, albo płaci bajońskie sumy za straszliwy nadmetraż. Najbardziej by mi odpowiadało wytłumaczenie drugie. Wydawało się zresztą najbardziej prawdopodobne. Bez oporów przystałbym również na trzecie. Najgorzej było z pierwszym – w końcu także możliwym. Choć właściwie – dlaczego? Przecież gdyby mieszkała z kimś i doszedłbym, prędzej czy później, kim jest owa osoba (członek rodziny? przyjaciel?), miałbym dobry materiał do mego „oblężenia”. Wszystkie te spekulacje w jednej chwili rozwiał zapadający zmierzch, dość wczesny już o tej porze. W mieszkaniu piętro wyżej zapaliło się światło, które wypełniło przestrzeń naraz za dwoma oknami, co dowodziło niezbicie, iż nie dzieli ich ściana. Potwierdziła to ostatecznie postać rosłego mężczyzny, który zasuwając zasłony, ukazał się w drugim oknie dosłownie w sekundę po tym, kiedy zniknął był w pierwszym.

Odetchnąłem z ulgą. Więc jednak jeden pokój! Duży bo duży – lecz jeden. Ten niepozorny detal czynił tyle dobrego! Poprawiał jej reputację (jeśli nawet korzystała z przywilejów, to w skromniejszym wymiarze); skreślał na dobrą sprawę możliwość współlokatora; wreszcie, obniżał radykalnie haracz za nadmetraż, a może i zwalniał z niego.

W doskonałym nastroju, zapomniawszy bez reszty o wpadce u Żmii i czekającym mnie wkrótce pełnym wilczych dołów przepytywaniu z królika, szedłem ciemnymi ulicami i podsumowywałem swą akcję.

Choć zdobyta przeze mnie wiedza nie zawierała właściwie niczego nadzwyczajnego, zmieniała jednak ostrość mego widzenia. W ciągu niespełna dwóch godzin przybliżyłem się do niej niemal o lata świetlne. Z maleńkiego punktu migającego gdzieś w otchłani kosmosu tajemniczym, bladoniebieskim blaskiem stała się tarczą słoneczną widzianą z perspektywy pobliskiej planety. Obecnie byłem już nie tylko jednym z dziesiątków jej uczniów, trzymanych na dystans w relacji służbowej, lecz również osobliwym znajomym. Wiedziałem, gdzie i w jakich warunkach mieszka, mogłem do niej zadzwonić, nadać list, opatrując jej nazwisko na kopercie tytułem naukowym odkrytym w książce telefonicznej.

Nagle dotarł do mnie podstawowy sens tego tytułu, a raczej okoliczności, że był podany w spisie. Oczywiście, znajdował się tam wyłącznie jako dodatkowy wyróżnik – na wypadek, gdyby ktoś o tym samym nazwisku miał również to samo imię. Lecz żeby jego posiadacz w ogóle mógł go podać, musiał okazać dokument, przyznający mu prawo do jego używania – w danym wypadku świadectwo ukończenia wyższej uczelni.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Madame»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Madame» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Madame»

Обсуждение, отзывы о книге «Madame» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x