– Fotogeniczne dziwkarstwo, kochanie.
Na plan wbiega piesek fotografki. Siada dokładnie w miejscu zaznaczonym do pozowania. Wdzięczy się, patrząc w nastawione aparaty.
– Normalka, uwielbia to – fotografką ściąga psiaka z głównego miejsca. – Sunia, do mnie!
– Sunia jest reinkarnacją modelki? – zastanawiam się głośno.
– Nieprawdopodobne. Modelki nie mają jeszcze reinkarnacji. Dopiero się pojawiły z nowymi duszami. Nikt w drugim albo trzecim wcieleniu nie byłby tak narcystyczny – uważa Pietuszka.
Stylistka upina na mnie klamrą za dużą sukienkę. Nagle – trach! Szwy przesuwają się nad brzuch, podskakują.
– Piotr! Zobacz, rusza się! – wołam.
Pola nigdy tak nie rozrabiała. Rozpycha sukienkę, przesuwa klamry. Zakryta spodniami albo kołdrą nie pokazywała, na co ją stać.
Siostra Piotra użyczyła nam miejsca w hotelu asystenckim na Służewcu. Polska inteligencja, żyjąca w betonowych klatkach. Zamurowanych od strony okien nowymi biurowcami. Ostatnia nisza czteroprocentowej warstewki inteligencji na niedouczonym cielsku narodu.
O dziewiątej kładę się, pokonana, spać. Przyjeżdża Beata i zmartwychwstaję. Jedziemy do kina na De Sade’a. Auteille ma maskę człowieka, podobnie jak Gajos czy Kondrat. Może w niej zagrać każdego.
Przestroga boskiego markiza: „I nie miej za dużo dzieci. To psuje sylwetkę, a za dwadzieścia lat będziesz miała osobistego wroga”.
Co we Francji jest zramolałą klasyką, u nas – wstydliwą awangardą, od której czerwienią się profesorowie uniwersytetów.
W piwnicy pachnącej kotami i kanalizacją rozmawiamy z grafikiem o projekcie okładki do Polki. Większość polskich okładek powstaje w tej piwnicy, czego na szczęście nie czuć.
Proponowałam zdjęcie nagiej, zmysłowej Murzynki. W środkowoeuropejskim kraju nie ma w żadnej agencji fotki gołej Murzynki. Nie ma. Dwa, trzy miliony zdjęć – artystycznie przetworzonych dup i cyców. Zwykłego, wyraźnego czarnego ciała (chociażby opalonego na heban) niet. Kompromis: wybieramy Mulatkę. Jest w zasadzie biała.
Grafik pokazuje okładkę do Fałszerzy Gide’a. Sfotografował na ulicy podarty plakat z okiem. Po wydaniu książki zjawił się właściciel podartego oka. Znany zabawiacz telewizyjny. Przyszedł do grafika z adwokatem. Oko zostało wzięte (wyłupione z ulicy?) nieprawnie. Naraziło go to na szkody materialne. Płyta z piosenkami zabawiacza sprzedała się gorzej, niż przewidywano, gdyż publiczności skojarzyło się zapewne oko na okładce Fałszerzy z okiem wykonawcy. Żadnej ugody stron, żądanie wielotysięcznego odszkodowania.
– Może być trzy? – zaproponował adwokat grafika.
– Może – zabawiacz odebrał honorarium za bezczelną głupotę.
Idziemy z Pietuszką na Przekręt. Najprawdziwszy przekręt, cocktail ze zlewek. Od początku zerżnięcie z Reservoir dogs Tarantino, potem nieudolne kopie z Braci mafiosów Scorsese, z filmów Kusturicy. Ma być śmieszne, a jest hucpowate. Zniesmaczeni wychodzimy. Beata zachwycona montażem Przekrętu, kilkunastoletnia kuzynka Pietuszki – pomysłowością. Pytamy ją, czy widziała któryś z filmów, przerobionych przez spryciarza reżysera. Nie – za młoda.
Zawadzamy o bank, wypłacam trochę dolarów. Urzędniczka dzwoni do centrali i patrzy na nas jak na Bonnie and Clyde’a.
– Pani ma debet, kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Pietuszka zachowuje zimną krew.
– Bzdura. Wyluzuj się, nie strasz dziecka.
W Polsce wszystko jest możliwe, ktoś nacisnął nie ten guzik i wyżarło mi dziurę na koncie. Kafka. Więzienie, policja. Zaraz mnie zamkną. Z bizneswoman stałam się bidawoman. Biegniemy do głównego banku. Sprawdzają: pomyłka. Jutro konto będzie odblokowane.
Warszawska Praga w wiosennym słońcu ma swój sznyt autentyczności, przypomina Łódź.
Biurowiec „Stylu” nie oznakowany żadną tabliczką. Wieżowiec – widmo. To chyba wbrew przepisom, nakazującym firmom wywieszenie szyldu, i wbrew zasadom feng shui. Minimal art, skromność milionera w robotniczej dzielnicy?
Recepcja też wyczyszczona z napisów. Przy wejściu, na całą ścianę, zdjęcie Kisiela, zasłaniającego w przerażeniu oczy. Kisiel w budyniu?
Z producentką zdjęć przechodzimy na piętro do redakcji. Śluzy drzwi pokonujemy kartą elektroniczną, wkładaną w każdy mijany czujnik. Szklane ściany. Gdzieś w połowie budynku gabinet redaktor naczelnej – Królowej Matki, mającej pieczę nad swoimi „robotnicami”, uwijającymi się między przezroczystymi plastrami miodu – z pokoju do pokoju: „bzzzk”, karta magnetyczna otwiera przejście.
Fotografie pokazują kogoś innego niż mnie. Moje myśli?
W barku „Stylu” dorzynamy z Małgosią tekst. Pietuszka tłumaczy się z braku zakorzenienia w Szwecji i w Polsce.
– Pietuszkin, kto ma teraz korzenie… wszyscy hodujemy implanty – pocieszam go.
– Ale wracasz do Polski – Małgosia, notując, naciska mocniej długopis.
– Jestem socjologiem dewiacji, wyobrażasz sobie dla mnie lepsze miejsce?
Z zaplecza rozlega się charakterystycznie polskie, jak Góralu, czy ci nie żal, walenie w schabowego.
– Łup, łup – z sakralną niemal powagą masakrowanie mięsa na narodową potrawę. Mesjasz narodów, przybijany do deski kuchennej – łup, łup.
Pola nie ma czkawki, ma cechę charakteru – upór. Stąd jej jednostajne podskoki, obijające mi pępek.
Służewiec. W sklepiku ogrzewanym papierosem okutanej szalami sklepikary szukam cejlońskiej herbaty. Nie pamiętam pudełka.
– Taka pakowana na Cejlonie.
– Wszystkie pakują w Polsce – odchrypia.
– O, jest – przypominam sobie nalepkę. Obrażona sklepikara rzuca mi z łaski pięć pudełek. W kiosku obok proszę o bilety.
Facet w kolejarskiej czapce warczy:
– Co tak wolno, ludziom się spieszy.
Wchodzę do supermarketu, przynajmniej tutaj nikomu nie będę przeszkadzać. Sprzątaczka ze szmatą i wiadrem komentuje głośno moją trasę między półkami:
– Niczego nie kupuje, a lezie po świeżo umytym.
Odwieczne pouczanie: na ulicy, w gazetach. Nie stać ich na poglądy, wystarczy poczucie racji i skrzywdzonej wyższości: sprzątaczki, sklepowej, polityka, krytyka.
Do czego ja wracam? Do mieszkania za lasami, przedmieściami? Tęsknię za szwedzką delikatnością, którą brałam za powolność ogłupiałych dobrobytem wikingów.
Rozkładamy z Pietuszką papiery, liczymy finanse. Jemy pospiesznie parówki drobiowe. Są w prezerwatywie trudnej do rozkrojenia nożem.
– Czy ty wiesz, że będziesz samotną matką? – ogląda deklaracje podatkowe.
– Mam cię zaskarżyć o alimenty?
– Według prawa podatkowego… nie opłaca się nam pobierać. Tak samo ze zwrotem podatku za mieszkanie.
– Sądzisz, że to specjalnie? Finansowe kuszenie do złego, nakłanianie do grzechu w katolickim kraju?
– Dla mnie to najzwyklejszy taoizm katolicki. Musi się wyrównać: hasła o polityce prorodzinnej z antyrodzinną prawdą. Patrz czarno na białym, taoistycznie: to uzupełnianie się przeciwieństw – Pietuszka podsuwa mi PIT – y.
Ostatnie szczegóły w nowym domu. Bierzemy do towarzystwa siostrę Piotra. Zatwierdzamy ściany, sufity. W kuchni kolumna – w niej szafa. Proszę kierownika budowy o złagodzenie jej kantów. Tłumaczę, zaokrąglam dłonią gipsowe ścianki. Budowlańcy patrzą na mnie jak na potłuczoną. Dyrektor osiedla rozumie – mieszkał w Kanadzie, tam też unika się ostrych kantów. Siostra – naukowiec, zwana przez Piotra Madame Raison – racjonalizuje:
Читать дальше