Wyszłam do sklepu, ale jestem za słaba. Mróz ścina mi oddech. Wróciłam prosto do łóżka. Pola buszuje, wyczuwając odpoczynek. Nie odróżniam, gdzie ma łokieć, kolano. Dla wszystkich jestem już matką. Moje dziecko gdzieś chlupocze i nie potrafię go sobie wyobrazić po urodzeniu. „Matka” – i tak mogłoby zostać. Zajmuję się przecież Połą, jednak trudno mi uwierzyć, że się pojawi… Parę miesięcy temu nierealne wydawało się rośniecie dziecka we mnie, jego ruchy, kopanie. Sądziłam, że mając człowieka w środku, nie będę w stanie robić nic innego, jak siedzieć i zastanawiać się nad tą niemożliwością.
Wszystko okazuje się naturalne, w swoim rytmie. Pojawienie się Poli też będzie czymś oczywistym… musi być.
Coexistentia oppositiorum miłosnego wyznania:
– Kocham cię.
– A ja ci tego nie mówię.
„Zwierciadło” z Polski, list czytelniczki: „W poprzednim numerze był wywiad z Manuela Gretkowską, ona jest normalna, szuka szczęścia. Wydaje się być interesująca. Redakcjo, dziękuję, sięgnę po jej książki, bo dotychczas podchodziłam do niej sceptycznie, że skandalistka, postmodernistka i feministka”.
Publiczne chwalenie się swoją głupotą. Sarmacka duma z ignorancji. Nie czytała żadnej książki, ale ma opinię – z gazet. I to poczucie wyższości w stosunku do czegoś, czego nie zna. Ja w czapeczce z gazety i nago, feministka, skandalistka, a naprzeciwko czytelnicze sobowtóry tej pańci. Nie znającej się na pisaniu, za to wiedzącej, czym jest „szczęście” i przyjemny wyraz twarzy. Łby wypchane gazetami.
Bonsai na parapecie. Stoi tu od roku. Dopiero teraz zauważyłam, do kogo jest podobne: Tańczący Sziwa, wygięty w biodrach. Wieloręki, śniady bóg trzymający w palcach liście drzewa.
Waga pokazuje sześćdziesiąt kilogramów! Sprawdzamy z Pietuszką, czy dobrze ustawiona. Bezbłędnie. Gdzie to sześćdziesiąt kilo? Ręce patyki, tyłek szczupły, nogi w normie. Trochę opuchlizny na twarzy, po dwa kilo na policzek? Jem „skromnie”, niewiele więcej niż przed ciążą. Wody płodowe i Pola mogą ważyć z cztery kilo. Sześć ukrytych kilogramów, drobiazg w porównaniu z miliardami ton czarnej materii ukrytej we wszechświecie.
Czyja się bałam swojego brzucha? Przelewających się w nim odgłosów, dziwnych ruchów pod skórą? Pierwszy raz z czułością dotykam miejsc, pod którymi Pola przesuwa ciałko. Łaskoczę skórę, naciskam. Coś pod spodem rozpierzcha się niby rybki w akwarium.
Nareszcie żyję w luksusie: bez pośpiechu. Wyleguję się, czytając Wojnę i pokój - przyjemność klasyki, smak kawy ze śmietanką (nie piję od lat).
Pietuszką zasiada do komputera. Zadaje sensowne pytanie:
– Dlaczego włącza się jednym przyciskiem (wreszcie wie, którym), a wyłącza po skomplikowanych zamknięciach, gorzej od sejfu?
Złoszczę się na jego antytalent.
– Tak ma być, to skomplikowana maszyna – jednak po cichu przyznaję rację. Nauczona pokornie pstrykać po klawiszach, stałam się informatyczną konformistką.
Siedzimy naprzeciwko siebie klapa w klapę otwartych klapotów. Komputery dyszą zwierzęco z dziur wentylacyjnych. Może w środku wachlują się kablowymi ogonami.
Zajęliśmy najważniejszy i najwygodniejszy stół w kuchni. Przedłużamy go stolikiem z salonu. Zakrywamy obrusem. Nie wstając od stołu, krzesełkiem na kółkach przesuwam się z blatu pracowniczego do jadłodajnego.
– Brakuje na końcu małego stolika dla Poli. Byłoby na czym ją przewijać – Piotr myśli już o ciągu stoliczno – rodzinnym.
– Kupimy jej dziecinny komputerek, żeby nam nie przeszkadzała?
Dzwoni szef „Playboya”. Nie mogę się zebrać do tekstu. Rozmawiamy o dzieciach. Pociesza mnie, że nawet okrutne lwy na widok małych dostają instynktu opiekuńczego. Mam aż tak złą opinię w kręgach soft – erotycznych?
Wyrzucam choinkę. Na wysypisku kręcą się dwa wilczury. Czego psy szukają wśród zbutwiałych drzewek? Uciekają, zadzierając białe kuperki – przewidziało mi się, to były sarny.
Wysypisko trochę cmentarne: jodełki z resztkami błyszczących ozdób. Czy wieńce na prawdziwym cmentarzu nie mają wielkości i kształtu kół ratunkowych? Zielona nadzieja, opleciona szarfą dla tych, co przetrwali. Stare choinki są żałosne, świątecznie ogryzione do drewnianego szkieletu. Jakoś smutno. Cóż, każdy pieści swego diabła.
Odwiedziny Antosia – syna Pietuszki. Wysportowany nastolatek, sama świeżość. Zazdroszczę mu, kiedy przeżywa rewolucję francuską. Jest w wirze wydarzeń, współczesny tamtej nieprzewidywalnej epoce:
– Przerabiamy w szkole na historii… bardzo mi się podoba, królowi ciach i główka spadła. Fajna rewolucja, załatwić króla.
– Potem obetną głowę Dantonowi i Robespierrowi – kraczę, gasząc entuzjazm.
– Ach, tak?
Antoś jest w wieku Romea. Powtarza szekspirowską klasykę. Rodzice jego Julii zabrali jej miesięczny bilet metra (konia) i komórkę (papier i atrament). Młodzi cierpią, nie mogąc się spotkać, wymienić tych paru SMS – ów.
Niech żyje USG! Gdyby nie prześwietlenie, podejrzewałabym bliźniaki. Pola skrobnęła naraz w dwóch odległych miejscach, akrobatka.
Dwudziesty szósty tydzień ciąży i ciśnienie przyzwoite. Miało się skopsać po dwudziestym tygodniu, wrócić do chorobliwej normy. Jednak nadal nie muszę brać leków. Cud życia cudownie uzdrowił mnie z choroby?
Pacjentka w szpitalu proponuje Pietuszce kilka tysięcy koron za to, że jest tak dobrym terapeutą.
– Nie trzeba. Dostaję pensję za moje człowieczeństwo.
Roztopione jezioro. Odpoczywam na pomoście, zawiał wiatr. Z bezlistnych brzóz osypuje się na mnie wiosenny świergot ptaków. Ostrzony na mrozie, wbija się piskliwie w ciszę ciemnego lasu i wystygłej plaży.
Kłaniam się staruszkowi pędzącemu z wózkiem na kółkach do lasu.
– Hej! – wołam przyjacielsko.
Nie pogadamy. Dziadek jest pospieszny. Łażę samotnie, Pietuszka odsypia dyżur. Nie tęsknię za ludźmi, może trochę, ale to już ma po szwedzku nazwę choroby – salskapsjuk: chory na towarzystwo. Gralsjuk – „kłótliwy” (dosłownie: chory na kłótnię). „Zazdrosny” – svartsjuk (chory na czarną chorobę). Większość emocji jest w Szwecji chorobą.
Wstanie po nocy i śniadanie są wysiłkiem. Muszę odpocząć. Puls sto dziesięć, kładę się i czytam o Habsburgach w XIX wieku. Maria Luiza (żona Napoleona), mając piętnaście lat, była przekonana, że jej ojciec jest niewiastą. Z obawy, by habsburski temperament nie pozbawił jej dziewictwa (sprawa wagi państwowej – nie ma dziewictwa, nie ma korzystnego ślubu dla Austrii), otaczano ją tylko kobietami, sukami, samicami. Z książek wycinano słowa i zdania, mogące się skojarzyć…
Wracam do Dumezila i jego indoeuropejskich bogów. Na deser romans sprzed paru miliardów lat, kiedy cząsteczka lgnęła do cząsteczki: Michio Kaku w Hiperprzestrzeni.
Martwię się o wyjazd do Polski. Czy Piotr na miejscu się nie rozmyśli i nie zrezygnuje z nowej pracy, czy znajdziemy mieszkanie. Gdzie przez ten czas mieszkać, wynająć wóz? Dzwoni Beata, chyba usłyszała moje myśli. Obiecuje użyczyć chatę i samochód, wyjeżdża na tydzień do Francji.
Te same trasy od trzech lat: dwukilometrowa w lesie i pod górę między willami. Zawsze jednak coś nowego. Dzisiaj wypatrzyłam przed jednym z domków wypchanego psa z wiernymi paciorkami oczu, wpatrującymi się w okna „państwa”.
Читать дальше