Andrzej Mularczyk - Sami Swoi

Здесь есть возможность читать онлайн «Andrzej Mularczyk - Sami Swoi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Sami Swoi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Sami Swoi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

"Sami swoi" to opowieść o zwaśnionych rodach Pawlaków i Kargulów. Przed wojną kargulowa krowa weszła na łąkę Pawlaków, co spowodowało, że spłonęły dwie stodoły, polała się krew i Jaśko Pawlak, uciekając przed karą za pocięcie kosą Kargula musiał wyemigrować do Ameryki. Jednak spór dwóch rodzin trwa dalej.
Film "Sami Swoi" cieszy się popularnością aż po dziś dzień. Został on oparty na książce pod takim samym tytułem. Książka ta została napisana przez Andrzeja Mularczyka, który również napisał scenariusz do filmu "Sami Swoi".
Początek filmu Sami Swoi jest nieco mało sielankowy… Przed wojną kargulowa krowa weszła na łąkę Pawlaków, Władyk Kargul zaorał miedze na trzy palce i w końcu polała się krew. Jaśko Pawlak, uciekając przed karą za pocięcie kosą Kargula, musiał wyemigrować do Ameryki. Tenże Jaśko, teraz John, przyjeżdża po wojnie do Polski i zastaje sytuację niezwykłą – obie rodziny żyją w zgodzie i harmonii. Tak jednak nie od razu było, ale życie zmusiło emigrantów zza Buga do zakończenia dawnego sporu, a miłość Witii Pawlaka i Jadźki Kargulanki połączyła ich więzami rodzinnymi.

Sami Swoi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Sami Swoi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Prawdziwy Salomon – szepnęła babcia Leonia, patrząc na sołtysa jak na święty obraz.

Rozdział 25

Mówią, że po to ustanowiono niedzielę, żeby sprawiedliwość mogła przestać czuwać i odpoczęła zamknąwszy oczy. Dziwnym zbiegiem okoliczności, ta niedziela sprawiedliwości dla Pawlaka wypadła w piątek, i to on musiał otworzyć jej oczy. Poszła Marynia do ogrodu po marchewkę dla małego Pawełka. To co zastała wśród grządek, przyprawiło ją o palpitacje: wszystkie korzonki jarzyn były podgryzione, zbezczelniałe, rozbestwione myszy całymi szwadronami biegały po sadzie, wspinały się nawet po jabłoniach, jak alpiniści po skałach, by sięgnąć zielonych jeszcze papierówek. Marynia podsunęła przed oczy Kaźmierza ogryzioną marchew.

– Patrzaj, jaki na nas dopust przyszedł. Po drzewach harcują! – Jaki dzisiaj dzień? – rzeczowo spytał Kaźmierz.

– Piątek. Dzisiaj u nas on ma robić.

– Ano, wołaj kota! Marynia podeszła do płotu i zaczęła przywoływać kota, którego trzymał w ramionach Kargulowy Tadzik. Słysząc pieszczotliwe „kici-kici”, kot wyrwał się z rąk chłopca i ruszył w stronę Maryni, doszedł jednak tylko do połowy drogi i stanął jak wryty. Zamiauczał rozpaczliwie, bo szarpnęła go obręcz sznurka, przywiązanego do jego szyi. Drugi koniec sznurka omotany był wokół wbitego w ziemię palika.

– Aj, Kaźmierz – jęknęła rozpaczliwie Marynia.

– Taż kot w niewolę popadł. Na sznurku go pasą. Pawlakiem aż zatrzęsło.

– Nie będzie mi Kargul umowy łamał i siłą kota do kolaboracji zmuszał! Przebierając spiesznie krzywymi nogami dopadł okna, przechylił się przez parapet i wyciągnął za lufę karabin, kierując go w stronę podwórza Kargula. Kokeszko, który pomagał Jadźce rozwieszać pranie, zasłaniając się pustą miednicą, jął się wycofywać w popłochu w kierunku ganku. Jadźka nie widziała zagrażającego niebezpieczeństwa. Zza mokrej kapy, którą mocowała na sznurze przyszczypkami, usłyszała tylko przeraźliwy krzyk Witii: „Jadźka!” Zanim zdążyła wyjrzeć zza mokrej kapy, Pawlak zarepetował karabin i nacisnął spust. Rozległ się tylko suchy trzask iglicy.

– Witia! – krzyknął Kaźmierz.

– Ano patronów dawaj! W tej chwili wypadł na ganek Kargul, szamocząc się ze swoim karabinem.

– Tato, kryj się – krzyknęła Jadźka, zderzając się z Kokeszką, który zasłaniał się miednicą. Pierwszy wystrzelił Kaźmierz. Kokeszko przewrócił się. Wypuszczona przez niego miednica potoczyła się z brzękiem. Jednak nie on był ofiarą, lecz kot, którego Kaźmierz wziął na cel. Kargul odpowiedział ogniem. Słysząc świst pocisku, Marynia przypadła do cembrowiny studni. Strącone przez nią wiadro zwaliło się z trzaskiem w głąb cementowych kręgów, a rozwijający się łańcuch zamienił korbę w śmigło. Pawlak chciał odpowiedzieć ogniem, ale gdy zarepetował karabin, zamek wypadł mu pod nogi.

– Łap zamek, bo wylata! – krzyknął do Witii, wycofując się pod ogniem Kargula do domu. Wpadł z karabinem do kuchni i przyczaił się przy oknie, obserwując poczynania przeciwnika. Babcia leonia, słysząc kanonadę, nie przestała obierać ziemniaków.

– Znowu wojna? – spytała bez specjalnego zdziwienia.

– O kota. Ktoś oberwał?

– Jeden trup leży – informował rozgorączkowany Witia, wyglądając spoza ramienia ojca na pole walki.

– Tato za pierwszym razem trafił.

– Ot, widać przyszedł czas na pierwszy pogrzeb – westchnęła babcia Leonia.

– Z kota nawet futerko nie zostało – Witia ocenił z uznaniem celność ojca.

– Ot żal – mruknął Kaźmierz.

– Przydałoby się na krzyże, jak reumatyzm dopadnie. Babcia chciała wynieść obierzyny świniom, ale ledwie ukazała się w drzwiach, kiedy kula rozłupała framugę drzwi tuż nad jej głową. To już czwarta wojna w moim życiu – obliczyła na palcach.

– Z czego dwie światowe, ale o kota pierwsza.

– Babciu, i tak ku lepszemu idzie – Witia podzielił się z nią swoim optymizmem.

– Zaczęliśmy z Kargulami kosą wojować, a teraz prochem skończymy.

Rozdział 26

Jeśli szukasz skarbu, to go nie znajdziesz, a jeśli znajdziesz, nie szukając, to pewnie mógłbyś się bez niego obejść. Tak uważał Kaźmierz Pawlak, pamiętając dobrze słowa ojca swego, Kacpra, który często powtarzał, że ten tylko może być szczęśliwy, kto nie pożąda tego, czego nie ma. On, Kaźmierz, wcale nie pożądał tego skarbu, który czekał cierpliwie na odkrycie tuż pod podeszwami jego buciorów. Przyszła już druga jesień w Rudnikach, a wraz z nią pora pierwszej młocki zboża, które sami tu zasiali i zebrali. Na szczęście Pawlak przywiózł cepy z Krużewników i teraz ojciec z synem, stojąc naprzeciw siebie, równo bili w rozrzuconą na klepisku stodoły słomę, a dachówki na stodole wtórowały każdemu uderzeniu: łup-cup-bryń-bryń-łup-cup-bryń-bryń… Na podwórzu Kargula pyszniła się czerwoną farbą młockarnia. Stała nieczynna, bo Kargul ani silnika do niej nie miał, ani pasa transmisyjnego. Łup-cup-bryń-bryń… Podzwaniały dachówki, śmigały bijadła cepów, przytwierdzone skórzanymi paskami do styliska: Raz-dwa-raz-dwa… Bili na zmianę, raz Kaźmierz, raz Witia, a na podłożoną płachtę słoma kłosiła się ziarnem. Witia ustał pierwszy. Otarł pot z czoła, przejechał dłonią po mokrej, konopnej czuprynie.

– Wypocimy się, tato.

– Taż pewnie – Kaźmierz objął wzrokiem stertę zboża.

– Z ośmiu hektarów wybić to nie to co z pół morgi. Tato mój a twój dziadek, Kacper, jak on by tyle zboża ujrzał i usłyszał, że to jego, to by pewnie z tej radości zapłakał, a potem by z tego młócenia ducha wyzionął. Kiedy tak stali, wsparci o cepy, ich uszu doszło rytmiczne uderzanie: to Kargul sam cepem machał, co i raz popluwając w garści. Witia, stojąc w głębi stodoły, miał na widoku podwórze sąsiadów. Patrzył na czerwone pudło młockarni: gdyby tak uruchomić takiego czorta, to tylko krawat na szyję, ręce w kieszeń i worki liczyć. Niemcy nie musieli się tak mordować, żeby aż w krzyżu skrzypiało. Na podwórzu ukazała się Jadźka, Witia zapomniał o niemieckiej technice, zapatrzony w dziewczynę. Jadźka w blasku wrześniowego słońca rozczesywała umyte włosy. Mógłby tak stać i długo patrzeć, gdyby nie to, że ojciec trącił go końcem cepa.

– Witia, nie dość tego patrzenia?

– Oj, tatko – westchnął Witia, jakby wyrwany z pięknego snu. -Taż nigdy nie dość.

– A czego ty taki bezlitośnie nie napasiony, a?

– Bo jak patrzę, to widzę, że to piękna maszyna. Prosto skarb! – Ty zbiesił sia czy jak? Taż Jadźka to koczerbicha jedna! – Ja nie o niej – Witia przytomnie usiłował się ratować.

– O tej poniemieckiej młockarni mówię, że to skarb. Pawlak za dobrze znał to łakome spojrzenie syna, by uwierzyć, że to młockarnia Kargula, a nie jego córka przyciągnęła uwagę chłopca.

– Ty mnie nie kołuj, bo jak cepem dam po łbie, to zaraz przykucniesz! – zaszedł syna od tyłu, popchnął go na swoje miejsce, tak że teraz miał syna przed sobą, a za jego plecami widok na podwórze Kargula. Jadźka wciąż czesała mokre włosy. Przelewały się przez ramię, złote jak promień porannego słońca. Było na co popatrzeć – i to właśnie niepomiernie gnębiło Pawlaka: czuł, że nie karabin Kargula jest dla jego rodziny największym zagrożeniem, a jego córka.

– Posłuchaj, Witia, co ojciec mówi, w osobistej swej postaci przed tobą stojący. Już z tej inwokacji Kaźmierza wynikało, że padną teraz ważne słowa: – Masz ty nienawidzić to Kargulowe plemię, co to nieuchronnie ku pełnoletności się zbliża. I wara tobie na tamtą stronę płota patrzeć!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Sami Swoi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Sami Swoi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Sami Swoi»

Обсуждение, отзывы о книге «Sami Swoi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x