– Panu Kokeszce więcej kot pasuje jak koń – stwierdziła Jadźka. Był wieczór, kiedy Witia na ogierku z UNRRY wjechał do Rudnik. Koń, zmęczony walką i drogą, spokorniał i szedł już spokojnie. Z okien mijanych domów mieszkańcy wsi z zazdrością patrzyli na Kargulowy nabytek. Dziwili się tylko, że jedzie na nim nie sam gospodarz, tylko jego wróg. Za koniem kroczył Kargul w swoim obwisłym kapeluszu, Jadźka z klatką, w której szamotał się kot, i Kokeszko, nie przestając się tłumaczyć, że gdyby się przypadkiem nie potknął, to by ogiera ujarzmił… Witia z wysokości końskiego grzbietu widział z daleka, jak matka trzepie o żelazną bramę worki, podziurawione przez myszy niczym sztandar kulami. Usłyszała Marynia klaskanie kopyt po asfalcie i oczom własnym nie chciała wierzyć.
– Kaźmierz – przywołała męża.
– Witia wierzchem jedzie!
– Nie może być – Pawlak zostawił wiadro przy studni i ruszył ku bramie.
– Na kocie? Już od południa zaczęli się martwić o losy syna; wieczór nadchodził, a jego nie było widać. Ale za to jak się pojawił to łatwo go było z daleka zauważyć: koń był zgrabny, wysoki, a Witia się na nim trzymał, jakby urodził się na kawalerzystę. Kiedy Witia przy bramie Kargulów ściągnął lejce, ogier znów zaczął tańczyć, wyginając szyję. Pawlak nie ukrywał swego zachwytu.
– Ogierek jak z ułańskiego snu. W pęcinie on cienki, a oko u niego jak leśny ptak. Jadźka, przyciskając klatkę do piersi, wysunęła się do przodu.
– Panie Pawlak! Żeby nie Witia, to by my z całej UNRRY najgorszego wałacha mieli! Nikt mu rady nie dał, a wasz go dosiadł. Twarz Pawlaka zastygła, oczy zwęziły się w szparki. Spojrzał na syna tak, że choć wieczór był majowy, to Witię zmroziło.
– Taaak? – przeciągnął Kaźmierz – Ano, zlazuj!
– Tylko za bramę Karguli wjadę, żeby nie uciekł…
– Złaź, powiadam! To ty na swoim rowerze pojechał, a na cudzym koniu wrócił?!
– Ale to ogierek w sam raz dla naszej kobyłki – Witia chce przekonać ojca, że nawet działając na rzecz wroga, miał na myśli dobro swojej rodziny i inwentarza. Pawlak jednym szarpnięciem ściągnął go z konia, wyrwał z ręki Maryni dziurawy worek i z dzikim wrzaskiem machnął nim przed łbem ogiera. Ten stanął dęba, zatańczył na dwóch nogach, po czym pognał w pole jak wicher. Za nim ruszył Kargul, rzucając głośne przekleństwa pod adresem Pawlaka. Jadźka bez wahania otworzyła drzwiczki klatki i wytrząsnęła z niej kota, który czmychnął w chaszcze.
I najlepszy myśliwy doczeka się w końcu tego, że i na niego zapolują.
– Chociaż masz ty dobrego kota, to po śmierci i tak ciebie myszy zjedzą.
– Babcia Leonia wygłosiła tę sentencję, przyglądając się z szacunkiem importowanemu z centralnej Polski pogromcy myszy. Nigdy jeszcze nie widziała kota w złoconej klatce. Nigdy jeszcze żaden kot nie był tak drogocenny: dziwne czasy nastały, że kot wart roweru i dwóch worków pszenicy. Wieczorem pooglądali sobie kota ze wszystkich stron i wypuścili go w stodole. Rankiem zaszła Marynia sprawdzić wyniki jego łowów: kota nie było, a myszy dalej harcowały po całym klepiska.
– No jak? – zagadnął żonę Kaźmierz.
– Zatańczył on z myszami? – Aj, Kaźmierz rozżaliła się Marynia.
– Mówiła ja tobie: nie wierz kotowi, choćby on i księdzem został.
– A cóż ona taka zwarzona, jak ta żaba na brusku?
– Bo nasz kot dezerterem okazał sia…
– Nie może być! – krzyknął Pawlak i zaczął się rozglądać po podwórzu.
– A może jemu kocicy zachciawszy sia?!
– Tak czy siak soli ty jemu pod ogon nie nasypiesz. Tymczasem uznany za dezertera kot polował w najlepsze w stodole Kargula. Zdradził tych, którym miał służyć z tej prostej przyczyny, że Kargulowa nastawiała wszędzie, gdzie mogła, pełne miski mleka. Mieli Kargule dwie krowy – mieli też i kota. Teraz Kargul z satysfakcją obserwował przez lekko uchylone wierzeje stodoły, jak zwabiony mlekiem myśliwy ratuje jego zbiory od zguby. Ze stodoły dobiegał pisk mordowanych myszy. Kot robił błyskawiczne wypady, dopadając tygrysim skokiem bezczelnie snujące się gryzonie. Trup słał się gęsto. Każdą upolowaną sztukę układał porządnie przy workach pokotem, jak po polowaniu układa się ubitą zwierzynę. Po godzinie jego skoki stały się powolniejsze. Kargul widział, jak zmęczony rolą kata, ociężale podszedł do miski i wychłeptał przygotowane mleko. Na wszelki wypadek Kargul porozstawiał takie miski w różnych miejscach podwórza i domu, żeby w ten sposób na zawsze pozyskać sobie przychylność kota. Właśnie Anielcia wydoiła krowy i dolała ze skopka świeżego mleka: należy się temu, kto ma być ich wybawcą od pustoszącej pola i stodoły mysiej inwazji. Jadźka wyprowadziła ze stajni ogierka. Trzymała go krótko przy pysku, ale mimo pomocy ojca niełatwo jej go było wprowadzić między dyszle wozu. Ogier bił kopytami, strzygł uszami, podrywał łeb w górę, a jego grzywa falowała jak żywy ogień. Witia zastygł przy swojej stodole z pędzlem w ręku. Zapatrzył się na to, co działo się po tamtej stronie płotu. Gdyby go spytać, sam by nie wiedział, czy bardziej jego uwagę przyciąga ogier, czy dziewczyna. U jego stóp stał kubeł z rozrobionym wapnem. W związku ze zbliżającym się referendum na życzenie sołtysa mieli wypisać na widocznym miejscu swój stosunek do postawionych pytań. Na stodole Kargula widniał wypisany dość krzywo napis „3 x TAK”. Witia zdążył do tej pory wymalować potężną cyfrę „3” i znak mnożenia, kiedy ogier odciągnął jego uwagę od deklaracji politycznych.
– Zapomniał już, co ma zrobić? – usłyszał za plecami ostry głos ojca.
– Na co on tak oczy wypuczył, a?
– Jest na co popatrzeć. Pawlak pobiegł wzrokiem w ślad za spojrzeniem syna i zrozumiał, że to Jadźka tak przyciągnęła uwagę chłopca.
– Ot, durny – zakipiał ze złości.
– U ciebie te oczy coś za bystre!
– Tatko, taż po to Pan Bóg dał oczy, żeby widzieć, jaki ten świat cacany.
– Ty Pana Boga do tego nie mieszaj i za bystro nie patrz, bo od tego ręce się trzęsą – gestem głowy wskazał krzywo wypisaną trójkę. Witia chciał poprawić swoje dzieło, ale tylko jeszcze bardziej rozmazał wapno po deskach, bo właściwie cały czas gapił się na to, co działo się po tamtej stronie płotu. Widział zmagania Jadźki z ogierem i pomyślał, że dobrze byłoby znaleźć się na miejscu konia i w końcu dać się ujarzmić tym dziewczęcym ramionom.
– Ty gdzie tak zapatrzywszy sia? – Kaźmierz czujnie obserwował zachowanie syna.
– Na ogierka, tato… Pawlak jednak widział, że słowa Witii kłamią myślom, a jego roznamiętnione spojrzenie na pewno nie spoczywa na zadzie konia. Podszedł bliżej i nacisnąwszy na głowę maciejówkę, podał synowi wiadro z wapnem.
– Ty mnie w głowie nie bełtaj i przestań się tak modlić do niej oczami, bo wszystko, co po tamtej stronie płota, to twój wróg.
– Kot też? Dopiero teraz Pawlak dostrzegł kota, przykucniętego przy pełnej misce mleka. Odkrył przyczynę jego dezercji: to przebiegłość Kargula pozbawiła go obrońcy przed tą plagą egipską.
– Kici, kici, kici – wabił od płotu pieszczotliwie swoją własność, choć oczy miał zwężone wściekłością. Kot podniósł łeb, spojrzał obojętnie na Pawlaka i znowu zaczął chłeptać mleko. Z ganku przyglądał się tej scenie Kargul. Kaźmierz zmierzył go spojrzeniem, po którym tamten powinien paść jak rażony piorunem.
– Oddaj kota, bo ubiję jak psa!
– I na cóż ta denerwacja? – zachowując pełen godności spokój Kargul wskazał na przedmiot sporu.
Читать дальше