Diana rozejrzała się po pięknie zagospodarowanej okolicy i wydęła wargi.
– Wobec tego ja mieszkam na pustyni.
– Właśnie wtedy zaczęła się moda na takie place i wszyscy zaczęli się przenosić – wyjaśnił. – Ale my byliśmy pierwsi przy Marlborough Square.
– Wobec tego plac powinien się nazywać Malloren Square. Markiz pokręcił głową.
– Mój dziadek był przyjacielem i wielbicielem księcia Marlborough.
Do powozu podbiegła służba z drewnianymi schodkami. Dopiero teraz mogli wysiąść. Weszli na schody, z których Diana raz jeszcze spojrzała na plac. Następnie weszli do środka. Hol był cały wyłożony dębem i rzeczywiście sprawiał wrażenie, jakby stanowił wejście do wiejskiej rezydencji. Tylko dzięki długim oknom od klatki schodowej nie wyglądał ponuro, chociaż w pochmurne dni robił chyba gorsze wrażenie. W przejściach ustawiono rzeźby i portrety, ale w rozsądnych ilościach. Brak tu było przepychu, którego się spodziewała. Odniosła wrażenie, że jest to przyjazna siedziba, a nie wzniesiony na pokaz pałac.
Diana odwróciła się do Beya, żeby wyrazić swoje uznanie, ale okazało się, że jest zajęty. Natychmiast podskoczyło do niego trzech służących z papierami, które zaczął przeglądać. Natomiast czwarty szeptał mu coś na ucho. Służba widocznie czekała na niego niecierpliwie. Miał się przecież pojawić wczoraj wieczorem.
Westchnęła i podeszła do jednego z płócien. Przedstawiało Rothgara w paradnym stroju. Patrzył w dół na wszystkich, tak jakby byli marnymi robaczkami. W ten właśnie sposób i ona do niedawna go sobie wyobrażała.
Markiz w końcu pozbył się służących i podszedł do niej.
– Specjalnie wybrałem takiego malarza, który się mnie bał -wyjaśnił – Czy nie sądzisz, że doskonale pasuje do holu?
Skinęła głową.
– Jeśli chcesz przerazić swoich gości.
– A czemu nie?
– Wobec tego musisz mi zdradzić nazwisko tego artysty – stwierdziła. – Potrzebuję podobnego portretu.
– Niestety, pewnie byś go nie przeraziła – rzekł, potrząsnąwszy głową. – Co tylko świadczy o jego głupocie. Służba poinformowała mnie, że bagaże już przyjechały. Twoje kufry są w apartamencie na górze.
Diana skrzywiła się z niezadowolenia. Próbowała jednak ukryć swoje uczucia i ruszyła korytarzem, przyglądając się następnym portretom. Markiz wskazał jej drogę na górę.
Kiedy znalazła się na piętrze, przystanęła przed kolejnym obrazem. Znajdowało się na nim dwoje stojących obok siebie ludzi. Mężczyzna i kobieta.
Rodzice Beya, pomyślała. Mężczyzna do złudzenia przypominał syna. Też miał ciemne włosy i ostre rysy, ale wyglądał na łagodniejszego, tylko trochę smutnego.
– Mój ojciec – wyjaśnił.
Powiedział ojciec, a nie rodzice! To znaczyło, że kobieta na portrecie była jego macochą. Miała płomienne włosy i rzeczywiście przypominała odłam „rudych Mallorenów", jak ich nazywała Diana. Na jej twarzy nie było nawet śladu szaleństwa, a tylko miłość i dobroć. Jej urodę odziedziczył Bryght, a kto wie, może również Cyn, o którym tyle słyszała.
Zgodnie z konwencją obie postaci na portrecie stały osobno. Wyczuwało się jednak między nimi jakąś więź. Można było bez trudu stwierdzić, że się kochają. Czy ojciec markiza kochał również swoją pierwszą żonę? I czy w pałacu są jakieś jej portrety?
Bey chrząknął, więc ruszyła dalej.
Przed drzwiami do jednego z pokojów czekały na nich dwie służące. Markiz pożegnał się z nią, zapewniwszy, że uzyska od nich wszystko, czego będzie chciała.
Było to oczywiście przesadzone zapewnienie. W tej chwili pragnęła jedynie bliskości Rothgara.
– To apartament lady Elf, to znaczy Walgrave – poprawiła się służąca, wprowadzając ją do przestronnego pokoju.
Znajdowały się tu pomalowane na biało meble, w tym fantazyjne biureczko. Ściany zdobiła jasna tapeta w chińskie wzory. Wielkie okna dawały dużo światła. Diana podeszła do jednego z nich i otworzyła je na oścież. Wychodziło na przyjemny ogród, w którym śpiewały ptaki.
Jak tu sielsko, pomyślała.
– Nie rozpakowywałyśmy twoich bagaży, pani, bo masz się przenieść do pałacu królowej – ciągnęła służąca. – Powiedz tylko, jaką suknię ci przygotować, a zaraz to zrobimy. I przygotujemy ci, pani, kąpiel.
Miły krajobraz, do którego się tak przyzwyczaiła. Ciekawe, czy tak samo wygląda zza krat domu dla psychicznie chorych?
Obróciła się do służących.
– Moja pokojówka, Clara, wie, gdzie jest suknia – powiedziała. – Ale bardzo chętnie skorzystam z kąpieli.
Obie służące skłoniły się grzecznie.
– Tak, pani. Czy czekając napijesz się herbaty?
– Poproszę – zadysponowała Diana i raz jeszcze wyjrzała na zewnątrz.
Kiedy została sama, zdjęła swój kapelusik i potarła skronie. Nie, nie bolała ją jeszcze głowa, ale cała czuła się spięta. Końcówka podróży była okropna, a obawiała się, że dalej będzie tylko gorzej.
Przez chwilę zastanawiała się, gdzie może być Rothgar. Być może już przygotowuje się do wizyty na królewskim dworze. Czy bierze kąpiel? Czy jest nagi? Jednego była pewna. Gdyby była na miejscu Fettlera, znacznie sumienniej spełniałaby swoje obowiązki przy kąpieli Beya. Ale pewnie ociągałaby się przy jego ubieraniu!
Rothgar pożegnał Dianę przed drzwiami do jej pokoju, i ruszył na dół, żeby sprawdzić, czy wszystko w domu jest w porządku. Zastanawiał się przy tym, co też mogła dostrzec w portrecie ojca i macochy. Na pewno nic, co rzucałoby jakiekolwiek światło na jego tragedię.
Wyszedł jeszcze na zewnątrz, żeby osobiście nadzorować rozpakowywanie automatu. Na szczęście nocna przygoda wcale mu nie zaszkodziła, chociaż mogła go uszkodzić jedna z kul, ponieważ skrzynia bagażowa nie miała zabezpieczenia. Upewniwszy się, że dobosz jest w takim stanie, w jakim wyjechał z Arradale, markiz posłał służącego do mistrza Johna Josepha Merlina, żeby dowiedzieć się, kiedy będzie mógł przyjąć automat do naprawy.
W końcu został w pokoju sam na sam z mechanicznym chłopcem. Kucnął więc, chcąc zajrzeć mu w oczy. Poczuł dziwną pokusę, by go nakręcić i na chwilę przywołać do życia.
– Będziesz dla mnie jak wyrzut sumienia, wiesz? – zwrócił się do dobosza. – Przy tobie nigdy nie zapomnę o tym, co mogło się wydarzyć. Albo, co się wydarzyło – dodał, przypomniawszy sobie, że nie może być niczego pewny.
Chłopiec patrzył na niego tak, jakby chciał zapytać, czy rzeczywiście nie chce, by stał się rzeczywisty.
Markiz podniósł się gwałtownie. Wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Starał się przekonać siebie, że nic się nie zmieniło. Dotąd kierował się w życiu jedynie rozumem. To co czuł, było jedynie chwilową słabością.
A nikt tak jak on nie potrafił sobie radzić ze słabościami.
Diana postanowiła rozerwać się, penetrując pokoje Elf. Jednak obrazy njewiele jej mówiły, a książki, które stały w przeszklonej biblioteczce znalazły się tu zapewne przypadkowo, już po jej wyjeździe. Trudno przypuszczać, by lady Walgrave interesowała się hodowlą bydła i uprawą ziemi.
Przeszła więc do sypialni, która wydała jej się urocza, a następnie otworzyła drzwi do sporej gotowalni. Zobaczyła tam Clarę w towarzystwie dwóch służących. Jej pokojówka przygotowywała już suknię na spotkanie z królową, a służące lały wodę do balii. W kominku palił się ogień, chociaż w pałacu wcale nie było zimno.
Diana domyśliła się, że zapalono go już wcześniej, zapewne z myślą o kąpieli. Gorąco wprost buchało od goto-walni. Diana zamknęła drzwi, nie chcąc go wypuszczać i pomyślała, że Rothgar prowadzi swój dom z godną pozazdroszczenia precyzją.
Читать дальше