– Przecież słusznie mi się należy! – rzekła z mocą, chociaż wiedziała, że sprawa jest przegrana. – Nikt nie reprezentuje moich ziem w Parlamencie! To niesprawiedliwe!
– Tylko dzieci myślą w takich kategoriach, pani. Życie nie jest sprawiedliwe – dodał sentencjonalnie.
– Czy uważasz, że zachowuję się dziecinnie, panie?
– Akurat w tym jednym względzie – odparł. – To pewnie dlatego, że mieszkałaś zbyt długo na północy.
– Lubię moje ziemie.
– Tak, bo tutaj możesz bawić się jak dziecko i niczego się nie obawiać.
Spojrzała na niego i gdzieś, w głębi serca, pojawił się strach. Niewiele wiedziała o życiu dworskim, a miała powody, by spodziewać się najgorszego.
– Czy coś mi grozi? – Milczała przez chwilę, mocując się z jednym słowem. – Tower? – wydobyła je w końcu z siebie.
Rothgar pokręcił głową.
– Nie sądzę. Pamiętaj o akcie Habeas Corpus. Diana wciąż była pełna wątpliwości.
– Czy król go uszanuje?
– Został do tego ostatnio zmuszony przez sąd w sprawie tego dziennikarza, Johna Wilkesa. Jednak to, że w ogóle doszło do aresztowania wskazuje, że król wciąż ma ostre zęby i potrafi kąsać.
Hrabina przypomniała sobie przypadek Wilkesa, który napisał krytyczny wobec króla artykuł do „North Britona".
Jerzy III wtrącił go za to do Tower, ale Wilkes został zwolniony jako członek Izby Gmin.
– Ja nie napisałam niczego obraźliwego ani nie złamałam prawa – zauważyła Diana.
Zaczynała się powoli uspokajać. Żaden z jej wielkich przodków nie ugiął się przed królem. Zwłaszcza wtedy, gdy czuł, że racja jest po jego stronie.
– To oczywiste, pani. Mimo to jesteś w niebezpieczeństwie.
– Ale dlaczego? – powtórzyła po raz kolejny. – Domagałam się jedynie tego, co mi się słusznie należy.
Rubin na palcu markiza błysnął krwawo w powietrzu. Na jego twarzy pojawił się wyraz zniecierpliwienia.
– Dajmy już temu pokój, pani – powiedział z westchnieniem. – Większość mężczyzn zareagowałaby podobnie. Założę się, że król napisał na twojej petycji: „przeciwne naturze" albo gorzej: „buntownicze". Obawiam się, że sprawdził też twoją pozycję i wpływy. Musi uważać na te ziemie. Zwłaszcza, że znajdują się tak blisko Szkocji.
– Ale ja przecież nie jestem buntownikiem! I nie można mną pomiatać. Nie zgodzi się na to ani arystokracja, ani mój lud! – zakończyła mocno.
– Ani ja, co jest tutaj oczywiście najważniejsze – dodał beznamiętnym tonem.
Chciała roześmiać mu się prosto w twarz, ale coś jej mówiło, że markiz nie żartuje. Nawet Elf podkreślała przecież wpływ, jaki ma na króla. Diana słyszała zresztą już wcześniej o jego możliwościach.
– Powiedz zatem, co mi zagraża, panie – poprosiła.
– Po pierwsze, najpierw pojawią się naciski, żebyś wyszła za mąż, pani. – Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Rothgar powstrzymał ją dłonią. – Po drugie, jeśli im nie ulegniesz, będą cię chcieli uznać za umysłowo chorą.
Protest uwiązł jej w gardle. Przez chwilę patrzyła na markiza jakby był jednym z tych precyzyjnie wykonanych automatów, a potem wstała i lekceważąc jakąkolwiek etykietę, nalała sobie kieliszek porto z kryształowej karafki. Słodko-cierpki płyn dobrze jej zrobił, ale nie uspokoił do końca.
– Przecież król nie może mnie tak po prostu uznać za wariatkę!
Rothgar nawet się nie poruszył na swoim miejscu.
– Sam, nie – stwierdził. – Nie wiem, czy czytałaś, pani, ostatni raport komisji parlamentarnej na temat domów dla umysłowo chorych?
Diana skinęła głową.
– Tak, wiem. Wielu wariatów to po prostu ludzie niewygodni – podjęła temat. – Sama definicja choroby umysłowej jest niejasna, co pozwala na wsadzenie do domu wariatów praktycznie każdego. Zwykle są to krnąbrne żony albo córki. Podjęłam już kroki, żeby zlikwidować tę plagę na swoich terenach. Mam nadzieję, że w Londynie dzieje się podobnie?
Markiz potwierdził, wciąż jednak był zaniepokojony jej losem.
– To prawda, ale nie można było zabronić wtrącania tam ludzi naprawdę chorych – rzekł ze smutkiem. – Dlatego, dysponując odpowiednią władzą, można przekupić lekarzy i pozbyć się niewygodnej osoby. Wszystko może tu się stać pretekstem.
Już chciała powiedzieć, że to niesprawiedliwe, ale się powstrzymała. Nie chciała, by Rothgar uważał ją za dziecko. Znała niesprawiedliwości świata i od lat starała się z nimi walczyć.
– Na przykład co? – spytała.
Tylko chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią:
– Hazard, częste wizyty w teatrze, chęć poślubienia osoby niższego stanu… – wymieniał znane sobie przypadki.
– Albo też pragnienie zasiadania w Parlamencie – dorzuciła.
– Wystarczy niechęć do małżeństwa – mruknął Rothgar. -Ciekawe, dlaczego pociąg do rządzenia innymi wciąż wydaje się wszystkim bardzo naturalny?
Diana sięgnęła po karafkę i nalała sobie jeszcze trochę ciemnego niczym krew płynu. Tym razem piła małymi łykami, rozkoszując się smakiem. Zaczynała się wreszcie powoli uspokajać.
– Nie sądzę, żeby król zdecydował się na taki krok wobec głowy rodu – rzekła po chwili. – Cała sprawa byłaby szyta zbyt grubymi nićmi.
Rothgar uderzył dłonią w poręcz swojego fotela.
– Właśnie dlatego powinnaś, pani, pojechać na południe. Ile razy byłaś w Londynie?
Diana zmarszczyła brwi.
– Dwa. Pierwszy raz sześć lat temu z ciotką, a potem w czasie koronacji.
Właśnie wtedy Rothgar zobaczył ją po raz pierwszy. Już wówczas go zaintrygowała. Wydawała mu się piękna i niedostępna. Czyż mógł przypuszczać, że ich drogi skrzyżują się tak szybko?
– Musisz wobec tego pokazać się w towarzystwie, żeby wszyscy mogli cię ocenić. W ten sposób wytrącisz królowi broń z ręki – radził. – Spróbuj też poznać i zrozumieć dwór.
– Żeby móc z nim walczyć?
Spojrzał na nią jak na niesforną uczennicę.
– Żeby nauczyć się unikania zagrożeń – pouczył. -Z dworem tak naprawdę nie można wygrać.
Diana jeszcze przez chwilę przechadzała się po pokoju, a następnie odstawiła swój wysoki kieliszek i usiadła w fotelu.
– A jaką mam gwarancję, panie, że mnie nie zwodzisz? -spytała po chwili namysłu.
To pytanie wyraźnie go rozbawiło.
– A czemu miałbym cię zwodzić? Rozłożyła ręce w bezradnym geście.
– Sama nie wiem. Jesteś, panie, w końcu eminence noire Anglii. Możesz mieć swoje powody.
– Przyjmijmy, pani, że tym razem wyjątkowo mówię prawdę. Gdyby coś ci się stało, Rosa i Brand nigdy by mi tego nie darowali. Jesteś teraz prawie członkiem mojej rodziny, a ja zawsze chronię rodzinę.
– Nawet przed niechcianym małżeństwem?
– A po co chronić przed chcianym? – zażartował. Diana skrzywiła się, jakby ten dowcip dotknął ją osobiście.
– Mówmy poważnie!
– Dobrze, wobec tego powiem ci, pani – zaczął, patrząc jej prosto w oczy. – Osobiście uważam, że należy zwiększać wolności obywatelskie, w tym prawa kobiet. Sam przyłożyłem ręki do podpisania aktu Hardwicke'a i paru innych dokumentów w tej materii. Ale staram się też żyć w takim świecie, w jakim się urodziłem. Dlatego muszę cię uprzedzić, że jeśli król znajdzie dla ciebie, pani, odpowiednią partię, będzie ci się trudno wymigać od ślubu. Inaczej uznają cię za umysłowo chorą. – Zawiesił głos. – Można jednak próbować temu zaradzić, jeśli zechcesz ze mną współdziałać.
Diana spojrzała na niego podejrzliwie. Jakie miała podstawy, żeby mu ufać? Jeszcze dziś rano niemal przegrał z nią w strzeleckim turnieju.
Читать дальше