Imre Kertész - Los utracony

Здесь есть возможность читать онлайн «Imre Kertész - Los utracony» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Los utracony: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Los utracony»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Opowieść młodego chłopca, Żyda z Budapesztu, który spędził rok w niemieckich obozach koncentracyjnych, Oświęcimiu i Buchenwaldzie. Pozbawiona patosu relacja piętnastolatka, który z naiwnością stara się przystosować do wymagań swych ciemiężycieli, odsłania mechanizmy kryjące się za zbrodniami ubiegłego stulecia.

Los utracony — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Los utracony», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

W każdym razie wydawało mi się, że długo tak musiałem leżeć, i trwałem sobie spokojnie, łagodnie, bez ciekawości, z cierpliwością tu, gdzie mnie zostawiono. Nie czułem zimna ani bólu, raczej umysł niż skóra przekazał mi także i to, że na moją twarz pada coś kłującego, pośredniego między śniegiem a deszczem. Zastanawiałem się nad tym i owym, przyglądałem się temu, co bez zbędnego ruchu, bez trudu wpadało mi w oczy – na przykład niskiemu, szaremu i matowemu niebu nad moją twarzą, a dokładniej: ołowianym, leniwie poruszającym się zimowym chmurom, które zasłaniały je przed moimi oczami. Jednak miejscami rozstępowały się, tu i ówdzie powstawały w nich na chwilę nieoczekiwane szczeliny, połyskliwe dziury, i to było jak nagłe przeczucie jakiejś głębi, z której wtedy padało na mnie z góry, niby jakiś promień, szybkie, badawcze spojrzenie niewątpliwie jasnych, choć nieokreślonej barwy oczu, trochę podobnych do oczu tego lekarza, przed którym stanąłem dawno temu, jeszcze w Oświęcimiu. Tuż przy mnie nieforemny przedmiot: drewniak, z drugiej strony podobna do mojej czapka, między dwoma szpiczastymi szczegółami, brodą i nosem, jamiste wgłębienie – w polu mojego widzenia znalazła się jakaś twarz. Za nią inne głowy, przedmioty, ciała, zrozumiałem, to resztki transportu, dokładniej mówiąc, odpady, które na razie tu zostawiono. Po jakimś czasie, nie wiem, po godzinie, po dniu, czy po roku, dotarły do mnie wreszcie jakieś hałasy, odgłosy pracy, słowa rozkazów. Znajdująca się obok mnie głowa uniosła się nagle i niżej, przy należących do niej ramionach zobaczyłem ręce w pasiastych rękawach, które szykowały się, by wrzucić ciało na jakiś wózek czy taczkę, gdzie leżał już stos innych. Jednocześnie dobiegły mnie porwane strzępy słowa, które ledwie udało mi się wyłowić, i w tym ochrypłym szepcie ledwo poznałem ten niegdyś tak dźwięczny głos. – Pro… tes… tu… je… – mamrotał. Wtedy na moment, zanim odpłynął dalej, zawisł w powietrzu, i zaraz usłyszałem drugi głos, zapewne tego, który go trzymał za ramiona. To był przyjemny, męski, przyjazny głos, trochę obcy, na moje wyczucie obozowej niemczyzny świadczący raczej o pewnym zaskoczeniu, raczej o zdumieniu niż gniewie: – Was? Du willst noch leben ? – chcesz jeszcze żyć, zapytał go, i rzeczywiście, ja sam w tej minucie uznałem to za dziwne, niczym nieuzasadnione, w ogóle dość głupie. Wtedy też postanowiłem: ja będę mądrzejszy. Ale już pochylali się nade mną i zacząłem mrugać, bo jakaś ręka macała mnie po oczach, jeszcze zanim i mnie cisnęli na środek stosu zwalonego na jakiś mniejszy wózek, który potem zaczęli dokądś popychać, ale nie byłem zbyt ciekawy dokąd. Zajmowała mnie tylko jedna rzecz, myśl, pytanie, które w tej chwili przyszło mi do głowy. Może to mój błąd, że nie wiedziałem – ale nigdy nie byłem tak przewidujący, żeby zapytać o buchenwaldzkie zwyczaje, regulamin, sposób postępowania – jak tu to robią: gazem jak w Oświęcimiu, może za pomocą jakiegoś lekarstwa, bo i o tym również się słyszało, kulą czy ewentualnie inaczej, jednym z tysiąca innych sposobów, których jeszcze nie znam, nawet się ich nie domyślam. W każdym razie miałem nadzieję, że nie będzie bolało, i może to dziwaczne, ale była ona równie prawdziwa, równie treściwa jak inne, prawdziwsze nadzieje, które, że tak powiem, wiążemy z przyszłością. I dopiero wtedy się dowiedziałem, że godność to takie uczucie, które towarzyszy człowiekowi aż do śmierci, jak widać, bo naprawdę, jakkolwiek nurtowała mnie ta niepewność, nie pytałem, nie prosiłem, nie powiedziałem ani słowa i nie rzuciłem nawet przelotnego spojrzenia w tył, na tego czy na tych, którzy mnie wieźli. Ale wiodąca w górę droga dotarła do zakrętu i w dole, pode mną, wyłoniła się szeroka panorama. Był tam gęsto zabudowany ogromny stok z jednakowymi kamiennymi domkami, schludna zieleń, tworzące osobną grupę, chyba nowe, nieco bardziej ponure, jeszcze niepomalowane baraki, kręta, ale widocznie uporządkowana zawiłość wewnętrznych drutów, oddzielających rozmaite strefy, i mnóstwo ogromnych, teraz nagich drzew, niknących we mgle. Nie wiem, na co czekali tam przed budynkiem ci wszyscy nadzy muzułmanie i kilku przechadzających się tam i z powrotem funkcyjnych, w towarzystwie, jeśli dobrze widziałem, fryzjerów, bo rzeczywiście poznałem ich nagle po taboretach i zwinnych ruchach – zapewne na kąpiel i wpuszczenie do obozu. Ale i głębiej, na dalekich brukowanych obozowych uliczkach także był ruch, jakaś krzątanina, uwijanie się, przejawy życia – stali mieszkańcy, chorzy, funkcyjni, magazynierzy, szczęśliwi wybrańcy wewnętrznych komand przychodzili i odchodzili, wykonywali swoje codzienne czynności. Tu i ówdzie jakieś podejrzane dymy mieszały się z przyjaźniejszymi oparami, skądś miękko dobiegł moich uszu znajomy szczęk, niczym dzwon ze snu, i mój szukający wzrok natrafił tam w dole na wlokący się pochód, uginający się pod ciężarem zarzuconych na ramiona drągów, a na nich parujących kotłów – kwaśny zapach powietrza w oddali bez wątpienia oznaczał zupę z buraków. Szkoda, bo mógł on uruchomić w mojej odrętwiałej już piersi to uczucie, którego narastająca fala nawet z moich wyschniętych oczu zdolna była wycisnąć parę cieplejszych kropli w zimną wilgoć zraszającą mi twarz.

I na darmo wszystkie przemyślenia, zrozumienie, trzeźwy rozsądek, i tak nie mogłem opacznie zrozumieć jakby wstydzących się swej niedorzeczności, a jednak wciąż uparcie powracających słów skrytego pragnienia: chciałoby mi się jeszcze trochę pożyć w tym pięknym obozie koncentracyjnym.

8

Muszę zrozumieć: pewnych rzeczy nigdy nie zdołałbym wytłumaczyć – ani dokładnie, ani z punktu widzenia moich oczekiwań, reguł, sensu życia i porządku rzeczy, przynajmniej takich, jak ja je widzę. I tak, kiedy znów gdzieś mnie zrzucili z wózka na ziemię, w żaden sposób nie mogłem zrozumieć, co mogę mieć jeszcze wspólnego z brzytwą i maszynką do strzyżenia. To bezgranicznie zatłoczone i na pierwszy rzut oka do złudzenia przypominające łaźnię pomieszczenie, na którego śliskiej drewnianej kracie położyli mnie wśród mnóstwa drepczących lub przylegających do niej stóp, pięt, owrzodzonych łydek, podudzi, z grubsza już jakoś odpowiadało moim przewidywaniom. Jeszcze na koniec przemknęło mi przez myśl: a więc, jak widać, obowiązują oświęcimskie metody. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy po krótkim oczekiwaniu, po syczących i bulgoczących dźwiękach niespodziewanie z górnych kranów popłynęła obfitym strumieniem ciepła woda. Niezbyt się natomiast ucieszyłem – bo chętnie pogrzałbym się jeszcze trochę, ale nic nie mogłem poradzić – kiedy nagle nieodparta siła uniosła mnie w górę z tego mrowiącego się lasu nóg, jednocześnie owinęło się wokół mnie coś w rodzaju prześcieradła, a na to jeszcze koc. Potem pamiętam ramię, na którym wisiałem głową w tył, nogami do przodu, jakieś drzwi, strome schody wąskiej klatki schodowej, jeszcze jedne drzwi, potem pomieszczenie, salę, powiedziałbym, pokój, gdzie poza przestronnością i jasnością uderzył moje niedowierzające oczy niemal koszarowy zbytek urządzenia, i wreszcie łóżko – zwyczajne, prawdziwe, wyraźnie jednoosobowe łóżko, z dobrze wypchanym słomą siennikiem i dwoma szarymi kocami – na które spadłem z tego ramienia. Dalej dwóch ludzi, zwyczajnych, pięknych ludzi z twarzami, włosami, w białych spodniach, trykotowych podkoszulkach, drewniakach; patrzyłem, zachwycałem się nimi, a oni patrzyli na mnie. Dopiero wtedy zauważyłem ich usta i usłyszałem wciąż dźwięczący mi w uszach jakiś śpiewny język. Miałem wrażenie, że czegoś sobie ode mnie życzą, ale mogłem tylko potrząsać głową: nie rozumiem. Wtedy jeden z nich powiedział po niemiecku, ale z bardzo dziwnym akcentem: – Hast du Durchmarsch ? – to znaczy, czy nie mam biegunki, i z pewnym zdziwieniem zaobserwowałem, że mój głos, bo i czemu nie, mówi na to: – Nein – myślę, że wciąż, że wciąż jeszcze była we mnie ta godność, na pewno. Wtedy, po krótkiej naradzie, po odejściu i powrocie, wcisnęli mi w ręce dwa przedmioty. Jednym było naczynie z letnią kawą, drugim chleb, jak oszacowałem, mniej więcej jedna szósta bochenka. Mogłem to wziąć, mogłem to zjeść, bez żadnej ceny, bez żadnej wymiany. Potem dały o sobie znać kiszki, burzyły się, odmawiały posłuszeństwa, i to przez jakiś czas zaprzątało całą moją uwagę, a zwłaszcza pochłaniało wszystkie siły, żeby przypadkiem nie okazały się kłamstwem moje wcześniejsze słowa. Potem ocknąłem się, kiedy znów zjawił się jeden z tych dwóch, ale teraz już w butach z cholewami, pięknej granatowej czapce i pasiaku z czerwonym trójkątem.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Los utracony»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Los utracony» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Los utracony»

Обсуждение, отзывы о книге «Los utracony» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x