– Twój pierwszy klient siedzi naprzeciw ciebie – zapewnił. – Prawnik w rodzinie jest cenny. Chciałem, żeby to był Nearco – dodał gorzko. – Ale to było niemożliwe. W gruncie rzeczy – ucieszył się – jesteś jakby moją córką.
– Dziękuję panu – Nancy zaczerwieniła się.
– Ja mówię córka, a ty wciąż nazywasz mnie panem.
– Muszę się przyzwyczaić, Frank.
– Tak jest już lepiej. A jakie masz projekty odnośnie dziecka?
– Chcę mu dać ojca – odpowiedziała zdecydowanie. – Sądzę, że dziecko potrzebuje obydwojga rodziców. Seana nie ma, ale ono o tym nie wie.
– Nancy, ty nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać. Czy ty przypadkiem nie oświadczasz mi, że wychodzisz za mąż?
– Nie od razu, Frank. Jak się małe urodzi.
– Czy masz już kogoś na myśli?
– Najlepszego człowieka na świecie, Frank.
– Znam go?
– José Vicente Dominici.
– A on się zgadza?
– On jeszcze o tym nie wie.
Rozmawiała z Latellą jakby prosząc go o zgodę.
– José jest silny i wierny – powiedział Frank – i lubi cię.
Nancy pochyliła się nad dłonią starego i pocałowała ją. Uzyskała przyzwolenie, o które zabiegała. Krogulec, majestatycznie krążący nad puszczą pełną pułapek, już jej nie przerażał.
Złociste ciepło gniazda, w którym było jej małe, było dobrze strzeżone. I to była jedyna pewna rzecz w tym morzu niepewności.
– Może masz rację, Frank. Zawsze jest dobry moment dla narodzin.
Charly Imperante zgasił czubkiem buta papierosa, który palił i pośpieszył na spotkanie Alberta. Parę metrów przed nim znieruchomiał. Był wzruszony do łez. Chłopak, przy którego narodzinach był obecny i którego trzymał na kolanach; dziecko, które pocieszał, gdy czuło się osamotnione; kaleki młodzieniec, którego podtrzymywał na duchu po strasznym wypadku samochodowym, teraz chodził.
– To jest ta niespodzianka! – wykrzyknął obejmując go i pociągając nosem jak chłopiec. – Cholera, ale niespodzianka!
Brenda obserwowała ich promieniejąc radością. Wypiękniała w ciągu tych miesięcy spędzonych w Szwajcarii, u boku męża, którego doglądała z miłością, i o którego zdrowie walczyła jak lwica. Profesor Ferdy Brenner, który sukcesem zakończył ten delikatny zabieg twierdził, że znaczny udział w tym sukcesie miała ta niestrudzona, zakochana kobieta. Charly uścisnął ją.
– To naprawdę cud – pogratulował.
– Będzie o wiele lepiej po drugiej, a może po trzeciej operacji – wyjaśnił Albert. – Nie jest wykluczone, że pewnego dnia wyrzucę te kule.
Cała trójka śmiała się idąc w stronę wyjścia. W aucie unoszącym ich na Manhattan, radość prysnęła.
– Opowiedz mi o ojcu – rozkazał Albert.
Charly, za kierownicą, patrzył przed siebie, na drogę.
– Wszystko odbyło się tak, jak ci opowiedziałem przez telefon – powiedział obojętnym głosem. – A poza tym czytałeś gazety.
– Chcę, żebyś mi to powtórzył – nalegał młodzieniec.
Brenda zaszyła się w swoim kącie, nie chcąc uczestniczyć w rozmowie.
– To proste, Albercie – powiedział Charly. – Wszystko wydarzyło się tuż po hucznym przyjęciu. Ty i Brenda byliście w drodze do Europy. Pomieszczenie wypełnione gazem. Krótkie spięcie. Prawdopodobnie zwykłe przekręcenie wyłącznika spowodowało wybuch. Bomba, mówię ci.
Delikatne rysy Alberta stężały. Oczy rozbłysły mu nienawiścią i Charliemu wydawało się, że widzi tę samą okrutną determinację jaka wielokrotnie pojawiała się na twarzy dziadka, Alberta Chinnici.
– Naprawdę tak było? – zapytał.
– Na pewno. To jedyne rozsądne wyjaśnienie.
Albert potrząsał głową. Nie był przekonany.
– Nie uważasz, że to dziwne, że wypadek miał miejsce, gdy nikogo już właściwie nie było?
– Uważam to za cud.
– Zginęlibyśmy i my, Brenda i ja, gdybyśmy wtedy nie wyjechali – powiedział szukając jej dłoni.
Przejechali Queensboro Bridge i wjechali w serce Manhattanu.
– Albert, policja przeprowadziła dokładne śledztwo. Ci, od ubezpieczeń dzielili włos na czworo. Z tym samym rezultatem – nieszczęśliwy wypadek.
– Nieszczęśliwy wypadek, opatrznościowy dla interesów Latelli. Teraz New Jersey jest w jego rękach – skomentował z ironią.
– Chcesz wojny? – zapytał Charly.
Agresja zgasła w oczach młodzieńca.
– Wykluczone – powiedział, żeby uspokoić Brendę, która przez chwilę drżała z niepokoju. – Kiedy prawnik, którego mi przysłałeś opisał mi stan majątkowy naszej rodziny, postanowiłem wycofać się z interesów.
Brenda obdarzyła męża uśmiechem pełnym wdzięczności.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
– Chciałem, aby ta niespodzianka była uwieńczeniem naszej podróży.
Brenda objęła go i pocałowała, a potem niespodziewanie spoważniała.
– Skoro już jesteśmy przy niespodziankach, muszę wam powiedzieć, że ja także mam mój mały sekret – obwieściła z tajemniczą miną, kiedy samochód zatrzymał się przy chodniku przed pięknym domem na Park Avenue. – Myślę, że spodziewam się dziecka.
Lekcja profesora Worly trwała dłużej niż było to w planie. Po wykładzie rozgorzała gorąca dyskusja, która spowodowała, że wszyscy stracili poczucie czasu. Dopiero wychodząc z auli Nancy zdała sobie sprawę, że to już pierwsza i zaczęła biec w kierunku wyjścia. Potrąciła dwie osoby i o mało nie przewróciła trzeciej. Książki Nancy i ofiary poleciały na ziemię.
– Taylor! – zdziwiła się rozpoznając go.
– Jesteś niebezpieczna – powiedział, pogodzony z tym jej ciągłym, przypadkowym wpadaniem na niego, usiłując pozbierać rozrzucone książki.
Nancy starała się mu pomóc w naprawieniu szkody.
– To nie zrobiłeś dyplomu w zeszłym roku? – prawie mu wypomniała. – Masz super magisterium i jeszcze jesteś tutaj? Co tu robisz?
– Doktorat – odpowiedział lakonicznie.
– Mam cię nazywać profesorem?
– Możesz mnie nazywać, jak chcesz. Ale powinnaś chodzić na moje zajęcia. Myślałem, że znajdę twoje nazwisko na liście słuchaczy.
Nancy przestała już myśleć o Taylorze, który należał właściwie do przeszłości, o której starała się zapomnieć, aby móc przeżywać intensywnie teraźniejszość. Przeszłość kończyła się na śmierci Seana, od tego momentu zaczynała się teraźniejszość. Taylor Carr pojawił się niespodziewanie, wślizgując się w teraźniejszość niczym garść konfetti odnalezionych w kieszeni starego płaszcza.
Taylor, natomiast, nie wydawał się zdziwiony widokiem Nancy. Podniósł z podłogi ostatnią książkę i podał ją jej z tym swoim rozbrajającym uśmiechem.
– Więc, zobaczę cię na moich zajęciach? – nalegał.
– Może. Nie wykluczone – zacięła się, nie potrafiąc pozbyć się uczucia zakłopotania. – Przepraszam cię, Taylor. Ale strasznie się śpieszę – dodała.
– Poczekaj chwilę – odrzekł zatrzymując ją. – Pali się?
– W pewnym sensie.
– Kłamiesz jak najęta.
– Myśl sobie co chcesz – powiedziała kierując się do wyjścia. – Jestem strasznie spóźniona.
Znów był maj, w powietrzu czuć było zbliżające się lato. Nancy miała krótkie włosy. To co od razu rzucało się w oczy, to było to szczególne połączenie materii i ducha, świetna sylwetka i uduchowiona twarz. Miała na sobie szare, flanelowe spodnie i błękitny sweter z angory. Mokasyny w kolorze skóry dodawały zwinności jej krokom.
Taylor wyprzedził ją i zastąpił jej drogę nie zwracając uwagi na śmiechy obserwujących ich studentów.
Читать дальше