Lucy Gordon
Sprawa honoru
W marzeniach ujrzał twarz, której obraz prześladował go od lat: twarz młodej kobiety o jasno-brązowych włosach i wielkich, poważnych oczach. Widywał ją ożywioną młodzieńczym entuzjazmem i pełną pogardy. A raz, przez krótką, niezapomnianą chwilę wydało mu się, że dostrzegł, jak rozjaśnia ją nagłe, niewypowiedziane uczucie – to samo, które przepełniało jego serce.
– Serena… – Carlo głośno wypowiedział jej imię i na ten dźwięk wizja zniknęła. Znów był w swoim eleganckim biurze w samym sercu Rzymu. W dłoni nadal trzymał telegram, który przyszedł zaledwie kilka minut temu. Kilka zwięzłych, oficjalnych słów oznajmiających, że jego żona, Dawn, zmarła nagle w Anglii.
Przedwczesna śmierć pięknej, pełnej życia kobiety wstrząsnęła Carlem. Po chwili początkowy szok minął, zastąpił go smutek. Carlo przypomniał sobie, jak niegdyś zadurzył się w Dawn po uszy – i jak się to skończyło. Na jego młodzieńcze uczucie odpowiedziała chciwością, przebiegłością i zdradą. Jego miłość nie wytrzymała tej próby. Pozostała tylko pustka i determinacja, by utrzymać jakoś to nieudane małżeństwo. Dla dobra córki.
A teraz Dawn odeszła, zaś jej kuzynka Serena wolała przesłać mu telegram niż zadzwonić. Nie mogła jaśniej wyrazić, jak bardzo nadal go nienawidzi.
Zadzwonił do Anglii. Telefon odebrała nie znana mu kobieta.
– Nazywam się Carlo Valetti – powiedział. – Chciałbym mówić z panną Fletcher.
Usłyszał, jak kobieta powtarza jego słowa. Po dłuższej chwili w słuchawce usłyszał:
– Serena Fletcher. Słucham.
Przez telefon jej głos wydawał się niższy, poza tym jednak brzmiał zupełnie tak, jak go Carlo zapamiętał: swobodnie i pewnie, lecz z dźwięczącą gdzieś zmysłową nutą, która tak bardzo na niego działała.
– Właśnie otrzymałem twój telegram – wyjaśnił. – Proszę, powiedz mi, co się stało.
– Dawn zachorowała na zapalenie płuc. Wyglądało na to, że najgorsze już minęło – wtedy jednak nastąpił atak serca.
– Jak długo chorowała?
– Cztery dni.
– Cztery dni – i nikt mnie nie powiadomił? – wykrzyknął.
– Dawn błagała, abym tego nie robiła. Nie chciała, żebyś przyjeżdżał.
Carlo z trudem opanował gniew.
– A moja córka? Jak się czuje?
– Jest wstrząśnięta, jak zresztą można się było tego spodziewać. Staram się ją uspokoić.
– Chciałbym z nią mówić.
– Obawiam się, że to niemożliwe.
– Co to znaczy: niemożliwe?
– Śpi, a ja nie zamierzam jej budzić.
Carlo nie był przygotowany na tak zdecydowaną odmowę.
– Natychmiast poproś do telefonu moją córkę – rozkazał głosem, na dźwięk którego jego podwładni rzuciliby się do ucieczki.
– Louisa płakała przez całą noc – padła niezwykle stanowcza odpowiedź. – Jest wyczerpana. Zrozum, że nie zamierzam jej budzić.
Myśl o maleńkiej, zapłakanej Louisie zabolała go tak mocno, że przez moment nie potrafił wykrztusić ani słowa. Zacisnął palce na słuchawce, próbując odzyskać panowanie nad sobą. Dawn była złą matką, tylko od czasu do czasu zasypywała córkę prezentami i nie szczędziła jej dowodów czułości, po czym zaniedbywała ją całkowicie. Louisa jednak bardzo ją kochała i z pewnością nie może pogodzić się z jej śmiercią. To on powinien trzymać w tej chwili w ramionach swoje dziecko i tulić je do snu. Nagle poczuł, że szczerze nienawidzi Sereny.
Jednak kiedy przemówił, jego głos nie zdradził targających nim uczuć. Na tyle odzyskał równowagę, by postarać się o odrobinę dyplomacji.
– Sereno, wiem, co myślisz. Uważasz, że postępujesz właściwie, z pewnością jednak zdajesz sobie sprawę, że w tej chwili Louisa potrzebuje właśnie mnie. Kto może pocieszyć ją lepiej niż jej własny ojciec?
Cisza w słuchawce trwała bardzo długo.
– Sereno?
– Jestem. Przykro mi, ale nie zgadzam się z tobą.
Dawn oddała córkę pod moją opiekę. Musiałam przyrzec, że się nią zajmę.
– Myślę, że jej ojciec ma także coś do powiedzenia w tej sprawie – powiedział przez zaciśnięte zęby.
– Dawn sporządziła testament, w którym przekazała mi wyłączną opiekę nad Louisa. Ona zostanie u mnie, Carlo. Dałam słowo.
– Co właściwie powiedziała ci Dawn?
– Wiesz dobrze, co. Miałeś zamiar wyrzucić ją z domu, rozwieść się z nią. Już nigdy nie zobaczyłaby Louisy.
– Sereno…
– Nie mogę tego pojąć. Jakim trzeba być potworem, by grozić własnej żonie czymś tak okropnym? Wiem jedno. Cieszę się, że zdążyła uciec. Błagała, abym zatrzymała Louisę przy sobie i zamierzam to zrobić. Nie szukaj jej, Carlo. I tak jej nie znajdziesz – Serena urwała gwałtownie, Carlo dosłyszał drżenie w jej głosie.
– Nie ma sensu mówić o tym w tej chwili – oznajmił szorstko. – Przedyskutujemy to na miejscu.
– Przyjeżdżasz tu? – spytała z lękiem.
– Oczywiście – rzucił ostro, po czym dodał z lodowatą ironią: – Nawet taki potwór jak ja ma dość przyzwoitości, by przyjechać na pogrzeb własnej żony.
– Usłyszał, jak Serena gwałtownie wciąga powietrze.
– Czy byłabyś tak uprzejma i powiedziała mi, na kiedy go zaplanowano?
– Na przyszły wtorek – podała mu godzinę i miejsce.
– Dziękuję. Sprawdzę to.
– Czyżbyś sądził, że cię okłamuję? – spytała z furią.
– Sama zaczęłaś tę wojnę. Nie miej do mnie pretensji, że traktuję cię jak wroga.
Gwałtownie odłożył słuchawkę. Jego twarz stężała z wściekłości, poza tym jednak nie okazywał szarpiących nim uczuć. Już dawno nauczył się samokontroli, cecha ta bowiem była niezbędna dla kogoś, kto prowadził samochód wyścigowy, kierował wielką firmą i żył u boku niewiernej żony. Serena jednak potrafiła wyprowadzić go z równowagi. Choć od ich pierwszego spotkania dzieliło go pięć lat i tysiąc mil, myśl o niej wciąż nie dawała mu spokoju. Rozmowa z nią tylko pozornie była pełna napięcia i wrogości, oboje maskowali tylko inne uczucia – uczucia, do których nie chcieli się przyznać.
Wstał, podszedł do okna i spojrzał na ruchliwą Via Venetto. Dawn bardzo lubiła tę ulicę, pełną drogich sklepów i restauracji. Uwielbiała zresztą całe to wspaniałe, beztroskie życie, które zapewniał jej majątek męża.
Pieniądze pochodziły z Valetti Motors, dzieła legendarnego włoskiego kierowcy wyścigowego, Emilia Valettiego, sześciokrotnego medalisty Mistrzostw Świata Formuły 1, a następnie założyciela firmy, która miała zapewnić sławę jego nazwisku. Produkował w niej eleganckie, supermodne samochody sportowe, kupowane przez bogaczy za ogromne pieniądze. Poza tym budował też samochody wyścigowe, które brały udział w zawodach, często z powodzeniem.
Carlo wychował się w domu zdominowanym przez ojca. Sam również został kierowcą wyścigowym i przez kilka lat prowadził przyjemne, barwne życie. Był atrakcyjnym chłopcem, wysokim, szczupłym i silnym, z ciemnymi włosami i oczami, o dostatecznie pogodnym usposobieniu, by sprawiać wrażenie lekkoducha. W istocie nigdy nie był lekkomyślny, teraz zaś, po latach pełnych trosk i kłopotów, jego twarz stała się posępna. Miał trzydzieści dwa lata, lecz ciągłe zmartwienia zdążyły już wyżłobić gorzkie zmarszczki w kącikach jego oczu, a zmysłowe usta wykrzywiał cyniczny grymas.
Читать дальше