– A jednak jestem przekonany coraz bardziej, że to samo nieprzewidziane wydarzenie, które zmieniło pani życie, zagraża mojemu. Sądzę, że ktoś już otrzymał rozkaz zabicia mnie.
– Nikt pana nie zabije, panie Fawcett – stwierdziła z dumnym uśmiechem. – Pan jest pod moją opieką. Dlatego jestem dzisiaj tutaj.
Spojrzała na mały, metalowy zegarek.
– Zresztą powinien tu być lada moment – dodała.
– O kim pani mówi? – zapytał Mark, który postanowił oddać się w ręce tej coraz bardziej tajemniczej kobiety.
– Przylatuje tutaj z Nowego Jorku profesor Taylor Carr, mój były mąż. Odbędzie się zebranie rodzinne. Pan jest tutaj bezpieczny.
– Co ja mam wspólnego z tym zebraniem?
– Wszystko. Pamięta pan, co obiecałam panu podczas naszego pierwszego spotkania? Obiecałam panu, że pozna pan prawdę.
– Zauważyłem jedną rzecz. Nigdy mi pani nie opowiada o swoim synu, synu Seana McLeary. Czy zna tajemnice, które mi pani wyjawiła?
– Nie, wielu rzeczy nie wie. Mój syn jest poza tym wszystkim. Mojego syna nie rusza się. Będę go dalej chronić, tak jak robiłam to do tej pory. On jest najcenniejszą, najczystszą cząstką mnie samej.
Śniąc Nancy nie wierzyła, że śni. Bała się. Spojrzała na dziecko, które się w niej rozwijało i poczuła się sprawczynią cudu. Znajdowała się w środku pełnej pułapek puszczy i niczym drżąca z niepokoju jaskółka, fruwała zataczając wielkie koła nad uśmiechającym się do niej z gniazda dzieckiem. Dziecko było piękne, jasne, z oczami wypełnionymi słońcem. Nancy była jaskółką, którą pociągało złociste ciepło gniazda. Nad nią krążył majestatycznie okrutny krogulec. Pod nią, kołysał się na wiotkiej gałązce biały gołąb, strażnik gniazda. Jaskółka zaczęła swoją pieśń, gdy spojrzenie dziecka stało się surowe i przeszywające. Krogulec runął na gołębia chwytając go swymi pazurami, po czym zniknął w oddali. W oczach dziecka zaszło słońce i pojawiły się łzy bólu. W oddali, przez gałęzie sączyło się światło.
– Musimy do niego dotrzeć – powiedziała Nancy do dziecka. – Razem. Jak świat światem jaskółka zawsze towarzyszyła dziecku w drodze do odległego światła. – Potem zapadła ciemność, nie było ani dziecka ani jaskółki.
Nancy obudziła się z bólem głowy i uczuciem mdłości. Położyła ręce na napiętym brzuchu. Dziecko było spokojne, ale ona wiedziała, że jest rozbudzone i czujne. Może obudziło się razem z nią? A jeśli przyśnił mu się ten sam sen? A jeśli naprawdę obraz dziecka, puszczy, gołębia, krogulca i jaskółki coś oznaczał? Żywotność tej istoty, która miała się narodzić, dodawała jej sił, lecz nie wymazywała jej ponurych myśli. Głos, który rozkazał jej dokonać tej okrutnej zemsty ginął w przeszłości niczym przekleństwo. Na własnej skórze doświadczyła, że ktoś, kto przeżył tragedię może o niej zapomnieć, ale ten, kto się do niej przyczynił, nigdy o niej nie zapomni. Teraz wiedziała, że nie można dokonać zemsty za zbrodnię dokonując nowej.
Dziecko poruszyło się i Nancy odczytała ten ruch jako dobry znak. Przyłożyła rękę do brzucha i powiedziała cicho:
– Cześć, mały. Musimy teraz zakasać rękawy, i ty i ja, żeby zbudować sobie przyszłość. Zgadzasz się?
Dziecko nie poruszyło się i Nancy uśmiechnęła się. Pewnego dnia, ono też będzie musiało dokonać wyboru między dobrem i złem. Była jednak pewna, że nie popełni błędu i nie będzie uważało się za pępek świata, tak jak to jej się przytrafiło, i że pozna radość przebaczenia.
Wstała z łóżka, podeszła do starej komody, otworzyła ostatnią szufladę i wyciągnęła pożółkłe z upływem czasu pudełko. Położyła je na łóżku i otworzyła. W środku, starannie złożony, leżał welon od pierwszej komunii. Ciemna plama zeschniętej krwi wyraźnie odbijała się od białego tła. Nancy wzięła go, wyszła z pokoju, zeszła na parter i weszła do salonu, gdzie już napalono w kominku. Klęknęła przed ogniem, pocałowała welon i wrzuciła go w płomienie.
– Żegnaj, tato – powiedziała.
Pozbyła się relikwii, ale nie dręczącego ją niepokoju. Silny płomień w jednej chwili spalił welon, a lekki popiół wciągnął okap kominka.
Ujrzała twarz Seana, którego zabiła, posłuszna bezmyślnemu prawu. Perwersyjna tradycja nacisnęła spust, a ona zamordowała go kochając i wiedząc, że ta śmierć nie przyniesie żadnych korzyści. Zabiła swoje marzenia, swoją miłość, swoje nadzieje.
Jakaś ręka dotknęła jej ramienia, łagodnie i opiekuńczo.
– Potrzebujesz całej swojej odwagi, żeby wrócić do życia – powiedział Frank Latella.
Nancy położyła dłoń na ręce starego.
– I pana pomocy – podziękowała z wdzięcznością.
Frank machnął ręką i zrobił dziecinny grymas siadając w fotelu i wskazując jej miejsce na kanapce stojącej naprzeciw niego.
– Myśl o wyzdrowieniu – upomniał jakby była rekonwalescentką po ciężkiej chorobie.
Służąca podała kawę. Teraz, kiedy Doris mieszkała na Sycylii, a Sandra zaczęła odczuwać ciężar upływających lat, w domu Latelli nastała Angelina, która spała w pokoju nad garażem. Była to ładna, zdrowa dziewczyna, dyskretna, robotna i uśmiechnięta. Angelina wiedziała, kiedy należy zniknąć. I zostawiła ich samych.
– Jeszcze raz dziękuję za wszystko – powiedziała Nancy podając mu filiżankę gorzkiej kawy z odrobiną śmietanki.
– Dlaczego nie wybierzesz się w podróż? – zapytał stary. – mogłaby ci pomóc.
– Musiałabym wyjechać zostawiając moje myśli – odrzekła.
– Nikt nie jest w stanie ci pomóc, Nancy – powiedział. – Nie ma powrotów. Nie istnieje lekarstwo, które leczy takie rany. Możesz liczyć tylko na siebie, na obronne siły twojego organizmu.
To była prawda. Dzięki potędze swojej organizacji mógł zatrzeć ślady tej zbrodni, tak jak to już uczynił z Tony Croce, ale nie mógł ukoić cierpienia duszy, nie mógł zmyć wyrzutów sumienia Nancy. Mógł kontrolować policję i sądownictwo, usuwając dokumenty, które mogły stanowić podstawę do ewentualnego oskarżenia, ale nie mógł powstrzymać, rosnącego w niej i całkowicie paraliżującego ją, poczucia winy.
Popijali powoli kawę. Frank odstawił na stolik prawie pustą filiżankę i uśmiechnął się. Z własnego doświadczenia wiedział, że zazwyczaj skrucha, a nie żal za popełnionym złem sprawia, że boimy się konsekwencji swego czynu. Nie był to jednak przypadek Nancy, która nie miała się czego obawiać, może jedynie własnego sumienia.
– Pewnego dnia będziemy musieli porozmawiać o tobie, o twojej przyszłości – powiedział stary spokojnym głosem patrząc na jej zaokrąglony brzuch.
Twarz Nancy złagodniała, gdy pomyślała o dziecku.
– Czy to jest właściwy moment, aby przyszedł na świat? – spytała.
– Dlaczego? – zdziwił się Frank.
– Gwałt. Zło. Zemsta – zauważyła.
– Gdyby ludzie mieli czekać z narodzinami na właściwy moment, to ludzkie plemię już by wyginęło. Wierz mi, moje dziecko, dla narodzin zawsze jest odpowiedni moment.
Spokojny optymizm starego był dla niej wielką pociechą. Był jedyną osobą, oprócz José Vicente, która nie pozwalała jej czuć się winną. Poczuła się lepiej.
– Możemy więc mówić o mnie, moim dziecku, o mojej przyszłości – uśmiechnęła się rozpogodzona.
– Co zamierzasz zrobić? – zapytał Frank.
– Wrócić do Yale i nadrobić stracony czas. Będę studiować do chwili jego narodzin. A jak się urodzi, to znów będę studiować. Chcę zostać adwokatem. Chcę odnieść sukces – próbowała gorączkowo dodać sobie odwagi.
Читать дальше