Były tu bambusowe kanapki i bujane fotele. Szklarniowe rośliny zostały rozstawione w celowym nieładzie. Słońce zaglądało przez szyby dając przyjemne ciepło.
– Proszę się rozgościć – zaprosiła go Nancy wskazując mu fotel.
Mark zajął miejsce i zaczął się łagodnie kołysać.
– Czy mogę zadać pierwsze pytanie, jakie mi przychodzi do głowy? – zapytał dziennikarz.
– Ma pan wolną rękę, jak zwykle – odpowiedziała siadając z elegancją na kanapce.
– Dlaczego nosi pani tę suknię?
– Jest pan zmęczony – uniknęła odpowiedzi. – Powinien pan odpocząć.
Na twarzy Marka widać było ślady nieprzespanej nocy. Był zarośnięty, miał podkrążone oczy.
– Zanim udzielę sobie zasłużonego odpoczynku, czy zechciałaby pani powiedzieć mi co tu się dzieje? – spoglądał zdezorientowany wokół siebie.
– Czy to właśnie ja muszę to panu powiedzieć, panie Fawcett? – Nancy traktowała go niczym roztrzepanego uczniaka, który nie jest w stanie patrzeć dalej niż czubek własnego nosa.
– Stworzyli pustkę wokół mnie – wyznał. – Z Nowego Jorku zawiadamiają mnie, że wywiad ich już nie interesuje. I nakazują mi powrót każąc zapomnieć o artykule. Gianni Ricci daje nogę z całą rodziną i zostawia mi wiadomość. Radzi mi, żebym zrezygnował ze sprawy. W hotelu zastaję ten bilet lotniczy – powiedział wyciągając go i kładąc na stoliku – który jest kolejnym zaproszeniem do opuszczenia wyspy.
Nancy wzięła bilet i obejrzała go.
– Pan nie skorzystał z tego zaproszenia. Samolot do Nowego Jorku odleciał bez pana.
– Przez mój pokój przeszła banda niszczycieli – kontynuował nie słuchając jej. – Czego nie zniszczyli, zabrali ze sobą. Również taśmy nagrane w klasztorze.
– A pan jest zbulwersowany tą serią wydarzeń.
– Nic już nie rozumiem – spokój Nancy irytował go.
– A może nie chce pan zrozumieć.
Dziennikarska ciekawość i ludzki strach były jednakowo silne, czuł się przez to nieswojo, nie będąc w stanie podjąć jakiejkolwiek decyzji. Nancy obserwowała go niewzruszona i uśmiechnięta niczym doskonała pani domu, ale nie wyglądała na skłonną do pomocy, do wyjaśnienia jego wątpliwości.
– Wszystko zostało wymazane – podkreślił dziennikarz. – Jakbyśmy nigdy ze sobą nie rozmawiali. Rozumie pani? Ależ oczywiście – podjął po krótkiej przerwie – pani to doskonale rozumie. To ja nie potrafię odnaleźć się w tym labiryncie. Czy pani wie, o czym marzę? Chciałbym zasnąć, a po przebudzeniu stwierdzić, że był to tylko zły sen.
– Powinien pan odpocząć.
Fawcett nie słyszał jej i kontynuował.
– Ponieważ widzi pani, pani Carr – mówił dalej – prześladuje mnie, niczym złowroga przepowiednia, wspomnienie śmierci Nathalie Goodman. A w nocy przypomniało mi się stwierdzenie jednego z ojców chrzestnych Cosa Nostra: „Kto wsadza nos w sprawy mafii, nie żyje wystarczająco długo, by móc poznać do końca jej tajemnice.”
Nancy przyjęła uprzejmą, nieco ironiczną pozę kobiety światowej.
– Kto wysłuchał śpiewu syren, nie powróci cały i zdrów do Itaki – powiedziała.
– Więc potwierdza pani?
– To tylko szkolne wspomnienie. Nic więcej.
– Jestem więc aż tak daleki od prawdy? Czy ścigam upiory, czy też potykam się o rzeczywistość, która mnie zniszczy? Jaka jest moja sytuacja, pani Carr?
– Niech mnie pan nie nazywa panią Carr – odrzekła zdecydowanie. – Rozwiodłam się z profesorem Taylorem Carr cztery lata temu. Potem złożyłam śluby. A teraz jestem siostrą pod każdym względem. Nawet w tym stroju. Wie pan, możemy je nosić, kiedy okoliczności tego wymagają.
– A więc, siostro Anno, czy mogę wiedzieć, co się dzieje? Może Nearco Latella przeszedł do ataku? – wydawało mu się to prawdopodobne. – Syn Franka, usunięty z organizacji, zesłany na Sycylię, mógłby próbować odzyskać utraconą pozycję? – nie był o tym zbytnio przekonany.
– Nearco jest nieszkodliwym, znudzonym starszym panem. – zaprzeczyła Nancy. – Od śmierci żony przestał nawet nastawać na cnotę pokojówek. Junior po śmierci starego Franka nieraz namawiał go do powrotu do Ameryki. On jednak urządził się w Agrigento i nie chce się stamtąd ruszyć.
– Więc może młody Albert La Manna ruszył do boju? – próbował zgadywać, gdyż czuł potrzebę ustalenia, kto jest odpowiedzialny za ostatnie ataki. – Mam rację?
– No comments.
– Wnuk Alberta Chinnici, syn Joe La Manny, postanowił wydać pani bitwę. Chciała pani zostać syndykiem, a on pani w tym przeszkodził. A teraz wie, że pani rozmawiała ze mną i chce nas obydwoje usunąć. Mam rację? Czy mam mówić dalej?
– Nie mogę panu zabronić.
– W takim razie to prawda. Pani poczuła się zagrożona i schowała się pod skrzydła José Vicente.
Nancy uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Jakiż jest pan daleki od prawdy, panie Fawcett – wytrąciła go z równowagi. – Młody La Manna, jak go pan nazywa, jest teraz dojrzałym mężczyzną. Prowadzi ośrodek dla niepełnosprawnych. Pomaga mu w tym żona Brenda i starszy syn Ron. Nie, panie Fawcett, pan naprawdę idzie złym tropem. Nie ma już rywalizacji między klanami. Bo nie ma już rodzin.
– W wywiadzie udzielonym Nathalie Goodman utrzymuje jednak pani, że mafia istnieje. Więc mafia jest, czy też wymyśliłem ją sobie? – chciał wyjaśnienia, które można by zweryfikować.
Nancy przyjęła postawę nauczycielki zmuszonej streścić nierozgarniętemu uczniowi całą myśl za pomocą przykładów.
– Mafia istnieje, panie Fawcett. Jest tak silna jak nigdy przedtem. Jest lepiej przygotowana do walk i jest bardziej niebezpieczna i podstępna, gdyż kryje się pod płaszczykiem legalnej działalności. Mafia jest w polityce, w magistracie, w policji. Mafia jest w pokoju z przyciskami. Wkroczyła do banków i międzynarodowych spółek. Jest odpowiedzialna za wstrząsy na giełdzie. Również w wojnach jest mafia – Nancy przerwała na chwilę, później podjęła. – Capone, Luciano, Chinnici, La Manna, Latella, słynni ojcowie chrzestni mieli o wiele mniejszą władzę, niż się im przypisywało.
– Należeli do kasy zapomogowej? – zareagował Mark. – Stowarzyszenia wzajemnej pomocy?
– Och, nie. Zabijali, obrażali, tyranizowali, ciągnęli zyski. Ale w końcu byli tylko narzędziem w rękach kogoś, kto był ponad nimi i prowadził tę grę. Jako adwokat i również jako deputowana pomogłam niektórym z nich. Ale nigdy nie znieważyłam słabszego, nie wykorzystałam biednego, nigdy nie zachęcałam do prostytucji, nigdy nie podałam dziecku narkotyku. Przeciwnie, zawsze walczyłam z tym zjawiskiem.
– To zwyczajowy kodeks honorowy mafii? – zareplikował ironicznie dziennikarz.
– Może pan to nazwać, jak pan chce – odpowiedziała spokojnie Nancy. – Potem zdarzyło się coś nieoczekiwanego – kontynuowała ciszej. – Zawsze jest jakiś przypadek, fatum lub los, jeśli pan woli. To był przerażający wybuch. Wyszłam z tego rozbita – wyszeptała. – Straciłam wiele, ale nie utraciłam chęci życia. Tyle, że nie mogłam udawać, że nic się nie stało. Musiałam zamknąć jeden rozdział i zacząć drugi. I tak najpierw się rozwiodłam, później wstąpiłam do klasztoru.
– To nieprzewidziane wydarzenie, o którym pani mówiła, skłoniło panią do rozwodu?
– Właśnie tak.
– Żeby pani mąż, osoba bez skazy, nie został zamieszany w ewentualny skandal?
– W pewnym sensie.
– I wciąż to samo, nieprzewidziane wydarzenie lub przyczyny od niego zależne sprowadziły dzisiaj panią do willi José Vicente?
– W tej chwili nie mogę udzielić precyzyjnych odpowiedzi.
Читать дальше